Polska służba cywilna zmaga się z potężnym kryzysem. Drastycznie brakuje chętnych do pracy w urzędach, co pokazują dane – kandydatów, ubiegających się o zatrudnienie w służbie cywilnej, jest aż o cztery i pół raza mniej niż pięć lat temu. W niektórych urzędach średnia liczba chętnych na dane stanowisko wynosi 1.
Brak chętnych do pracy
Jak opisuje środowa „Rzeczpospolita”, najtrudniej jest w granicznych inspektoratach weterynarii, gdzie średnio do rekrutacji przystępuje tylko jedna osoba, a tylko 30 proc. naborów kończy się zatrudnieniem. Równie nieciekawie prezentują się rekrutacje w okręgowych urzędach górniczych, gdzie średnia liczba kandydatów wynosi 2, a tylko w 31 proc. naborów chętny jest przyjmowany do pracy.
Podobnie sytuacja maluje się w wojewódzkich inspektoratach farmaceutycznych, powiatowych inspektoratach weterynarii, wojewódzkich inspektoratach nadzoru budowlanego i urzędach żeglugi śródlądowej. Zaś do administracji terenowej często nawet nikt nie startuje.
Rada Służby Publicznej twierdzi, że powodem tak małego zainteresowania są niskie, mało konkurencyjne wynagrodzenia. Z tego powodu nie dość, że nie napływają nowi pracownicy, to również odchodzą ci zatrudnieni i doświadczeni. Na ostatnim posiedzeniu Rada podjęła więc uchwałę, dotyczącą złej sytuacji kadrowej w urzędach, domagając się podwyżek dla pracowników.
Masowy protest
Jak pisaliśmy na początku roku w INNPoland.pl, frustracja pracowników budżetówki osiąga już takie rozmiary, że niedługo możemy spodziewać się strajku. Zaś gdyby urzędnicy administracji publicznej, personel medyczny, naukowcy i pracownicy sądownictwa zdecydowali się do masowy protest, mogłoby to poskutkować paraliżem państwa.
– Płace w sferze budżetowej są nieatrakcyjne, a koszty utrzymania ciągle rosną. Pracownicy to odczuwają, a jednocześnie widzą wzrost wynagrodzeń w przedsiębiorstwach prywatnych. Pensja urzędnika jest niższa niż sprzedawcy, tłumaczyła prof. Grażyna Spytek-Bandurska z Instytutu Polityki Społecznej UW w rozmowie z mondaynews.pl.