Dobra informacja dla klientów, zła dla ubezpieczycieli: w ostatnim czasie zapadł szereg wyroków unieważniających umowy z ubezpieczeniowym funduszem kapitałowym, czyli tzw. polislokaty. Oznacza to, że osoby, które dekadę temu brały polisy, z których tylko 1 proc. środków szło na ochronę ubezpieczeniową, a pozostałe 99 procent na akcje i obligacje, mogą śmiało walczyć o odzyskanie swoich pieniędzy.
UFK, czyli ubezpieczenie z ubezpieczeniowym funduszem kapitałowym to ryzykowne polisy, na które dekadę temu skusiło się prawie 5 mln Polaków na łączną kwotę ok. 50 mld zł. Klienci nabierali się na bardzo korzystną „lokatę”, która była chroniona ubezpieczeniem o wysokości 1 proc. wpłaconego kapitału. Produkt okazał się przekrętem – zyskiwali na nim głównie ubezpieczyciele, a za wycofanie się z umowy pobierali ogromne opłaty likwidacyjne, przekraczające 90 proc. włożonych środków. Do tego doliczano wysokie opłaty administracyjne w wysokości 20 proc. wartości wpłat.
Dobra wiadomość dla konsumentów
Jak niedawno pisaliśmy w INNPoland.pl, dotychczas w sprawach dotyczących odzyskania pieniędzy w sądach niższych instancjach wygrywali konsumenci, lecz po wyrokach apelacyjnych wygranymi okazywali się ubezpieczyciele. Zmienił to sierpniowy wyrok Sądu Apelacyjnego w Warszawie.
Okazało się, że był to tylko pierwszy wyrok korzystny dla konsumentów. Jak informuje serwis prawo.pl, w ostatnim czasie zapadły w tych sprawach prawomocne wyroki w Sądzie Okręgowym w Krakowie oraz w Sądzie Rejonowym w Wolsztynie.
Portal podkreśla, że konsekwencje unieważnienia umowy polislokaty są bardzo poważne: – Oznacza to bowiem, że ubezpieczający wpłacał na rzecz ubezpieczyciela składki bez podstawy prawnej; co za tym idzie, może domagać się zwrotu wszystkich wpłaconych na rzecz ubezpieczyciela składek, a nie wyłącznie pełnej wartości prowadzonego w ramach umowy rachunku – czytamy.
Spaczony system dystrybucji
Włodzimierz Liszewski, prezes firmy Ontima sprzedającej dziś polislokaty i wieloletni makler, w rozmowie z INNPoland.pl na temat giełdy zdradził, co sądzi na temat dawnych polislokat.
– System dystrybucji tych produktów był spaczony. Dostawało się ogromne prowizje za sprzedaż polisolokat klientom i prawie zerowe - za obsługę. Co oznaczało, że tzw. doradcom finansowym zależało na tym, by zbyć uefki wszystkim jak leci i przestać się interesować dalszym losem klienta. A ten zazwyczaj ma swoje życie, nie zna się na rynku kapitałowym, pracuje gdzie indziej. Skąd ma wiedzieć, jak zarządzać funduszami. To nie jest bułka z masłem nawet dla doświadczonych graczy, a co dopiero dla osoby z zewnątrz. Najwięcej tych produktów było sprzedawanych pod koniec hossy, gdy zaczęła się bessa, to ludzie zaczęli tracić – podsumował.