W sukces Tajfunów wierzyło niewielu – ale założycielki sklepu i wydawnictwa udowodniły, że w Polsce da się zarobić na literaturze azjatyckiej.
W sukces Tajfunów wierzyło niewielu – ale założycielki sklepu i wydawnictwa udowodniły, że w Polsce da się zarobić na literaturze azjatyckiej. Fot. Kamila Szuba
Reklama.
"Polecisz coś, co nie jest Murakamim?"
Kiedy Karolina Bednarz powróciła po studiach do Polski, była zaskoczona słabą obecnością japońskiej literatury w naszym kraju. – Bardzo zdziwiło mnie to, że mało co w ogóle dostępne jest po polsku, a jeśli już jest, to jest to głównie Murakami. Byłam zawiedziona, że tak to wygląda, ale nie do końca miałam pomysł, co z tym zrobić – wspomina w rozmowie z INNPoland.pl.
W polskim środowisku pasjonatów Japonii nie była zresztą postacią anonimową. Znana była z prowadzonego od 2013 r. bloga "W krainie tajfunów", jest też autorką wydanej w wydawnictwie Czarne książki reporterskiej "Kwiaty w pudełku. Japonia oczami kobiet". Jak wspomina, co chwila otrzymywała prośby o polecenie tych mniej znanych japońskich książek. Większość japońskich klasyków była wtedy niedostępna na polskim rynku – albo nigdy nie była przetłumaczona, albo po raz ostatni została wydana kilkadziesiąt lat temu.
Na takim gruncie zaczął kiełkować plan stworzenia własnego biznesu. Wszystko wykrystalizowało się, kiedy spotkała inną japonistkę i blogerkę, Annę Wołcyrz. Dziewczyny błyskawicznie znalazły wspólny język i postanowiły wspólnie "coś" zrobić ze stanem japońskiej literatury w Polsce.
Bankructwo nie nadeszło
Każda z założycielek Tajfunów wniosła do biznesu inną perspektywę. Karolina miała doświadczenie dziennikarskie, przez pewien czas prowadziła też magazyn – wiedziała więc jak wygląda przygotowanie tekstu do druku czy współpraca z drukarniami. Anna – która zresztą postawiła wszystko na jedną kartę, rzuciła pracę w korporacji i przeniosła się do Warszawy – pracowała z kolei jako tłumaczka.
– Przede wszystkim byłyśmy pewne tego, że znamy się na japońskiej literaturze, że czytamy ją na bieżąco i że możemy zaproponować polskim czytelnikom coś, czego inne wydawnictwa im nie zaproponują, bo nie pojadą do Japonii, nie pójdą do księgarni i nie poczytają książek w oryginale – podkreśla Karolina Bednarz.
logo
Tajfuny to nie tylko wydawnictwo z japońską literaturą, ale też sklep internetowy i stacjonarny sklep w Warszawie, w którym sprzedawane są książki azjatyckie. Fot. Kamila Szuba
W powodzenie przedsięwzięcia mało kto jednak na początku wierzył. – Przez pierwsze miesiące działalności co chwilę ktoś do nas przychodzi i mówił "fajnie, no ale wiecie, jak to jest, długo nie przetrwacie, szukajcie planu B". Ale my wiemy, co chcemy robić, wiemy co chcemy wydawać i wiemy, że jesteśmy w tym dobre – a wręcz, że nie ma w tym momencie na polskim rynku osób, które są tak w stanie głęboko wejść w oryginalny japoński tekst i go zredagować – podkreśla właścicielka Tajfunów.
I okazało się, że to one miały rację: pod koniec października Tajfuny będą obchodzić pierwszą rocznicę działalności – a finansowo już od jakiegoś czasu są na plusie. Moment ten nastąpił zresztą bardzo szybko: już po kilku miesiącach sprzedaż zaczęła przewyższać wydatki, w tym pensje pracowników. Wydawnictwo radzi sobie na tyle dobrze, że kiedy przy jednej z książek wynikły problemy z jednym z grantów – brak tych pieniędzy biznesu nie zatopił.
Dodruki i dalsze plany
Jako wydawnictwo Tajfuny mają już za sobą pierwszy duży kamień milowy: w sierpniu wyprzedał się nakład pierwszej wydanej przez nich powieści. A nakład był, jak na polskie warunki, niemały: 3 tys. egzemplarzy. I wygląda na to, że dodruk – 2 tys. egzemplarzy – również się niedługo skończy. Powoli kończy się też nakład drugiej wydanej książki.
– Dlatego też będziemy stopniowo zwiększać pierwsze nakłady naszych kolejnych tytułów, bo mamy coraz większą pewność, że czytelnicy sięgną po nasze książki – stwierdza Karolina Bednarz.
Plany są ambitne: tej jesieni Tajfuny planują wydać aż cztery nowe książki w zaledwie trzy miesiące. Jest to bardzo duży skok w porównaniu do dwóch premier w ciągu pierwszych dwunastu miesięcy działalności – jednak moja rozmówczyni przekonuje, że cała ekipa wie dokładnie, ile jest w stanie udźwignąć.
– To też nie jest tak, że spadła nam gwiazdka z nieba, ludzie kupują, a my do końca nie ogarniamy, skąd to się bierze. Włożyłyśmy w to wszystko bardzo dużo pracy, zarówno w wybór tekstu, jak i w redakcję czy w design – stwierdza.
logo
Nakład drugiej wydanej przez Tajfuny książki, "Ukochanego równania profesora" Yoko Ogawy, również się powoli kończy. Fot. Kamila Szuba
Dotrzeć do mainstreamu
Tajfuny nie są pierwszym "azjatyckim" wydawnictwem w naszym kraju – ale mają ambicję być tym, które zapisze się na stałe w świadomości osób niezainteresowanych Azją.
Jak zauważa Karolina Bednarz, na rynku funkcjonują wydawnictwa o bardzo różnym profilu, zorientowanych nie tylko zresztą na Japonię: od popkulturowo nastawionych wydawnictw mangowych, aż po wydawców typowo akademickich.
– Żadnemu z tych specjalistycznych wydawnictw nie udało się jednak przebić do mainstreamu, nie udało się dotrzeć z tymi książkami do osób, które nie są wielkimi fanami Japonii i nie siedzą w temacie. A to jest nasz główny cel – podkreśla.
Wygląda na to, że ambicja ta powoli się spełnia: w progach warszawskiego sklepu stacjonarnego coraz częściej pokazują się ludzie „z przypadku”. – Największą radością jest dla mnie to, że przychodzi do nas coraz więcej ludzi, którzy nie mają nic wspólnego z Japonią, a jednak ufają naszemu wyborowi, i pod kątem książek, które wydajemy i tych, które znajdują się na półkach naszej księgarni – wyznaje Karolina Bednarz.
– Wiadomo, że w tym wszystkim jest też masa szczęścia, że jakoś udało nam się w tę niszę wstrzelić. Ale wygląda na to, że dopiero nabieramy tempa i nie mamy zamiaru się zatrzymywać – podsumowuje.