Jest moda, biznes reaguje. Aktualnie mamy - słusznie zresztą - zwiększony nacisk na kwestie ekologiczne i bardzo dobrze, bo firma za firmą bierze to sobie do serca. Ale są też takie, które pozornym działaniem chcą się podpiąć pod modę i trochę przy niej ogrzać. Przykładem jest "roślinny" przystanek marki Palmolive.
Na sprawę zwrócił uwagę na Twitterze Jan Baran, doktorant UW, społecznik z Miasto Jest Nasze. Zamieścił fotografię przystanku autobusowego, na którym marka Palmolive przekonuje, że jest bardzo eko. To kompozycja rośliny oczyszczającej powietrze.
Sęk w tym, jak pisze Jan Baran, że to pseudoekologia i zagrywka PR. To skandynawski chrobotek, zaimpregnowany, który jest po prostu martwą naturą i żadnych właściwości już nie ma.
Jeśli się bliżej przyjrzeć, agencja odpowiedzialna za kreację nie mija się z prawdą, bo owszem, rośliny te oczyszczają powietrze (żywe, ogółem rzecz biorąc), a my patrzymy na kompozycję tychże. Jednak w zabieganych czasach pobieżny rzut oka na reklamę może (nie musi) sugerować, że ów przystanek dzięki tym roślinom ma pozytywny wpływ na jakość powietrza. Zwłaszcza, że powstają przeróżne ciekawe wynalazki faktycznie walczące ze smogiem - pochłaniający pyły chodnik miejski.
Przechodzimy dalej obok takiego przystanku, ale w mózgu zostaje zakodowane skojarzenie marka-proeko. Tymczasem są lepsze przykłady komercyjnych działań, które są jednocześnie prawdziwie ekologiczne. Dość wspomnieć głośną ostatnio papierową butelką Carslberga czy usuwanie plastikowych słomek z sieci gastronomicznych. A co z firmami, które siłą rzeczy żyją z produkcji plastiku? Te też dokładają starań, by ten szkodliwy wymiar działalności ograniczyć. Tu pisaliśmy, co w swoich laboratoriach robią inżynierowie Nestle.
Na koniec ekologia to nie tylko aktualna moda. W INNPoland.pl pisaliśmy, że życie w sposób bardziej przyjazny środowisku wcale nie musi być drogie.