Sprawa Apple kontra Henrik Huseby (na zdjęciu) trafi do norweskiego Sądu Najwyższego.
Sprawa Apple kontra Henrik Huseby (na zdjęciu) trafi do norweskiego Sądu Najwyższego. mat. pras.

Henrik Huseby już raz wygrał i raz przegrał w sądzie z Apple. Wymienia zepsute ekrany w smartfonach tej marki, ale na "odnawiane" a nie oryginalne. Koncernowi z Cupertino bardzo się to nie podoba, więc toczy sądową batalię z właścicielem małej firmy z miasteczka Ski pod Oslo.

REKLAMA
Pierwsza sprawa zakończyła się w tym roku. Sąd okręgowy uznał, że Apple przesadza i oddalił pozew. W połowie tego roku Huseby przegrał jednak po apelacji Apple i sąd nakazał mu zniszczenie 62 ekranów do iPhone’ów i zapłacenie prawie 11 tys. euro kosztów sądowych, jakie poniosło Apple. Nie poddał się i sprawa trafiła do norweskiego Sądu Najwyższego. Z uwagą obserwują ją mali przedsiębiorcy, serwisujący telefony i sprzęt elektroniczny.
O co poszło?
Huseby jest właścicielem firmy naprawczej PCKompaniet w centrum Ski, a sprawa dotyczy tego, czy może importować "pirackie" ekrany z Hongkongu, a następnie montować je na naprawianych telefonach. Wiadomo, że wymiana ekranu w iPhonie do tanich nie należy.
Sprawa dotyczy właśnie ekranów. Huseby wymontowywał uszkodzone, wysyłał je do firmy z Hongkongu, która je naprawiała i odsyłała. Problem w tym, że używała nieoryginalnych części. Tymczasem na ekranach ciągle widniało logo Apple. To stało się zarzewiem sporu. Norweskie służby celne po skardze Apple zatrzymały przesyłkę dla Henrika Huseby’ego a sprawa trafiła do sądu.
O skali trudności może świadczyć zainteresowanie norweskich i światowych mediów. Na szali leży prawo do naprawiania drogich markowych sprzętów nieoryginalnymi częściami. Henrik Huseby nie widzi nic złego w tym, że wysyłał ekrany do naprawy i wracały one z częściami, których technologiczny gigant nie wyprodukował. Logo Apple po prostu zostawało na części, która nie była wymieniana.
Z drugiej strony jest Apple, które właśnie o to logo toczy boje, uznając, że po naprawie nieoryginalnymi częściami ekran staje się nieoryginalną częścią i nie może nosić dumnego logotypu firmy z Cupertino. Chroni swoje interesy – w końcu cały taki ekran traci gwarancję, o czym klienci mogą nie wiedzieć.
Huseby uważa, że niezrozumiałe jest, że Sąd Apelacyjny doszedł do przeciwnych wniosków, niż sąd okręgowy. Zarówno on, jak i spora część organizacji konsumenckich w Norwegii uważają, że części zamienne i instrukcje obsługi muszą być dostępne dla wszystkich warsztatów.
– W praktyce Apple ma monopol na naprawę swoich produktów i może utrzymywać wysokie ceny – mówi serwisowi dn.no Kaja Juul Skarbø, dyrektor generalny Restarters Norway, która działa na rzecz promocji naprawy elektroniki.
Z kolei Apple posłał do boju przeciwko Huseby’emu pięciu prawników. Już przy pierwszej sprawie twierdzili oni, że ich zadaniem nie jest powstrzymanie działalności serwisu, ale ochrona znaku towarowego przed nadużyciami i piractwem. A także “upewnienie się, że produkty sprzedawane pod znakiem towarowym Apple mają oczekiwaną przez klientów jakość”.
– Gdyby części były bez znaku towarowego, nie poszlibyśmy na proces – wyjaśnił prawnik Apple.
Nie jest jednak tajemnicą, że wymuszony na firmie program wymiany baterii odbił się na jej finansach, bo wielu klientów kupiło nowy akumulator zamiast nowego telefonu...