Nasz własny europejski statek kosmiczny, miejsca noclegowe na stacji krążącej dookoła Księżyca, podglądanie czarnych dziur i podsłuchiwanie fal grawitacyjnych z kosmosu... Najbliższe lata w działalności Europejskiej Agencji Kosmicznej zapowiadają się niezwykle ciekawie. A co będzie miała z tego wszystkiego Polska?
W ostatnich dniach oczy wszystkich zainteresowanych tematyką eksploracji kosmosu zwrócone były na hiszpańską Sewillę, gdzie spotkali się ministrowie państw należących do Europejskiej Agencji Kosmicznej. ESA jest dziś jednym z największych kosmicznych graczy – nic więc dziwnego, że z niecierpliwością oczekiwano na decyzję o tym, jakie projekty będzie ona w najbliższych latach realizować.
W INNPoland.pl pisaliśmy ostatnio o jednej z takich misji: niesamowicie skomplikowanej Mars Sample Return, w ramach której naukowcy chcą po raz pierwszy w historii sprowadzić na Ziemię próbki marsjańskich skał. I będą mieli taką możliwość – misja dostała bowiem w Sewilli zielone światło.
Kosmiczna przyszłość
Budżet ESA na lata 2020-2025 to zresztą nie byle co: tym razem państwa europejskie wrzuciły do wspólnej skarbonki aż 14,4 mld euro. I nie jest to kwota pomijalna, nawet jeśli daleko jej do rocznego budżetu NASA (w tym roku było to 21,5 mld dolarów).
Warto zresztą pamiętać, że naprawdę wielkie projekty kosmiczne są dzisiaj prowadzone w ramach współpracy wielu różnych agencji.
A w ramach nowego budżetu ESA dorzuci swoją cegiełkę m.in. do stacji kosmicznej Gateway, która ma krążyć po orbicie Księżyca. Samodzielnie sfinansuje natomiast budowę własnego statku kosmicznego Space Rider czy pierwszego znajdującego się w przestrzeni kosmicznej detektora fal grawitacyjnych LISA.
Pieniądze dla Polski
No dobrze, ale Polska jest jednym z krajów, które dorzucają się do funduszy ESA. Co z tego będziemy mieli?
Trzeba zaznaczyć, że w ESA realizowane są dwa rodzaje programów: naukowy program obowiązkowy, do którego wszyscy muszą swoje dopłacić, jak również programy opcjonalne. I to programy opcjonalne pomagają najlepiej rozwinąć skrzydła polskim firmom.
W najbliższym pięcioleciu Polska zaangażuje się w siedem takich inicjatyw, łącznie przeznaczając na nie 39 mln euro.
– Bardzo dobrze, że Polska przystąpiła również do programów opcjonalnych oraz że w części z nich widać kontynuację myśli, która przyświecała od początku naszej obecności w ESA: żeby wykorzystać najmocniejsze strony polskiego sektora kosmicznego – stwierdza w rozmowie z INNPoland.pl Paweł Wojtkiewicz, prezes Zarządu Pracodawców Sektora Kosmicznego, dyrektor ds. sektora kosmicznego w GMV.
Sam przyznaje jednak, że kwota ta lekko zawodzi. – Na pewno pozostaje pewien niedosyt. Polski przemysł kosmiczny w ostatnich latach zrobił bardzo duże postępy, jednak pieniędzy w programach opcjonalnych nie przybywa. Pozostaje mieć nadzieję, że w najbliższych latach będzie wykorzystana możliwość zwiększenia tych środków w części programów – mówi.
Co Polska robi w ESA?
W czym przede wszystkim specjalizujemy się jeśli chodzi o kosmiczne tematy? – Polskie podmioty na pewno znane są z tego, że dostarczają instrumenty badawcze dla wielu misji, które są prowadzone zarówno przez ESA, jak i przez inne agencje – mówi Wojtkiewicz.
– Mamy szereg firm, które przygotowują elektronikę czy komponenty elektroniczne dla misji kosmicznych; do specjalności należą również np. struktury dla satelitów. Jest też wiele firm, które dostarczają oprogramowanie dla sektora kosmicznego: zarówno oprogramowanie naziemne, jak i to, które jest instalowane na pokładzie satelitów – wylicza nasz rozmówca.
Koniec dzieciństwa
Nadchodzące lata będą zresztą dla naszych firm okresem pełnym zupełnie nowych wyzwań: 31 grudnia końca dobiega bowiem program Polish Industry Incentive Scheme, w ramach którego ESA organizowała konkursy tylko i wyłącznie na polski rynek – miał on pomóc naszym firmom i instytucjom naukowym w zdobyciu niezbędnego doświadczenia.
– Nie ma wątpliwości, że ten program dużo dał polskim firmom. W ciągu najbliższych kilku lat przekonamy się, czy polski przemysł kosmiczny jest już naprawdę gotowy na konkurowanie na rynku europejskim – stwierdza Paweł Wojtkiewicz.
Z początkiem stycznia po raz pierwszy od przystąpienia do ESA w 2012 roku będziemy więc konkurować na takich samych zasadach co inne kraje. Niekoniecznie jednak oznacza to, że w kosmicznej dżungli będziemy pozostawieni sami sobie.
– Trzeba pamiętać, że ESA ma zasadę zwrotu geograficznego, więc tak naprawdę nie jest to pełna konkurencja – tłumaczy Wojtkiewicz. – Zarówno ESA, jak i nasza administracja powinny dbać o to, aby przynajmniej 80 proc. środków, które Polska wpłaciła do danego programu, wracało do nas w postaci kontraktów dla firm.