Chcielibyście czasem obejrzeć film niezależny, ale w okolicy nie ma akurat żadnego festiwalu, a poszukiwanie na własną rękę tytułu wartego obejrzenia kończy się przeżyciami zgoła traumatycznymi? Cóż, życie może wam ułatwić Filmocracy, serwis streamingowy dla kina niezależnego. Opiera się on na szczegółowych opiniach wystawianych przez użytkowników – którym do tego za oglądanie i ocenianie filmów... płaci.
Pozwolę sobie zacząć od pewnego wyznania: kiedy pierwszy raz usłyszałam o Filmocracy, czyli platformie streamingowej, na którą trafiają filmy niezależnych twórców, nie wzbudziła ona mojego entuzjazmu. Z kinem niezależnym mam relację trudną – większość moich doświadczeń była niezbyt pozytywna, a na poszukiwania lepszych rzeczy nigdy specjalnie nie miałam czasu.
Nie ja jedyna mam takie trudności – jak przekonuje mnie Katarzyna Kaczmarczyk, współzałożycielka Filmocracy. – Problem z niezależnymi filmami jest taki, że jest ich bardzo dużo, ale w sumie nigdzie nie znajdziesz ich rzetelnej oceny. Możesz zajrzeć na IMDB, ale najczęściej znajdziesz tam siedem recenzji, a wszystkie od rodziny i znajomych. Jak więc wiedzieć, czy coś jest warte obejrzenia? – pyta.
Netflix dla niezależnych
Ta idea stoi za serwisem, który moja rozmówczyni tworzy od 1,5 roku: "Netflixem dla kina niezależnego".
Filmocracy to w pewnym sensie permanentny festiwal filmowy (każdy nowy film trafia na platformę dopiero po weryfikacji przez założycieli), z kilkoma jednak usprawnieniami. Przede wszystkim: baza filmów jest znacznie większa niż podczas największego nawet festiwalu (w bibliotece serwisu można znaleźć ok. 2 tys. produkcji z całego świata).
– Wiele filmów po jednym czy dwóch pokazach na festiwalu po prostu znika. U nas za to te produkcje, do których widz np. z Polski po prostu nie miałby dostępu, mają szansę zaistnieć na dłużej – podkreśla Katarzyna.
Z Polski do USA
W biznes streamingowy nasza bohaterka zaangażowała się w sposób dość nieoczywisty – bo przez... naukę. Jako doktorantka Uniwersytetu Warszawskiego Katarzyna Kaczmarczyk zajmowała się teorią narracji. To dzięki osiągnięciom na tym polu dostała się w 2018 roku na stypendium na Uniwersytecie Yale w Stanach Zjednoczonych. Wśród ludzi z USA, z którymi utrzymywała wówczas kontakt, znalazł się między innymi Paul Jun, pomysłodawca projektu Filmocracy.
– Poznaliśmy się jeszcze przed moim wyjazdem do Stanów, kiedy Paul przyjechał do Europy na festiwal filmowy w Cannes – wspomina.
W głowie Juna, mieszkającego na stałe w Kalifornii, kiełkował już pomysł na nowy typ platformy streamingowej. Pracując w przemyśle filmowym, miał on do czynienia z wieloma dobrymi filmami, które nie miały szansy na szerszą dystrybucję i tym samym skazane były na zapomnienie.
– O projekcie więc słyszałam, ale tak naprawdę zaangażowałam się w to kilka miesięcy później. Paul pokazał mi wtedy pierwsze wizualizacje platformy, które straszliwie mi się nie spodobały. Uznałam, że trzeba z tym coś zrobić, zakasałam więc rękawy i wzięłam się do roboty – śmieje się.
I fakt, że była "filologiczną" doktorantką nie przeszkodził mojej rozmówczyni w zajęciu się tematem – a wręcz w pewnym sensie pomógł. – Wiadomo, że ze stypendium doktoranckiego czy grantów nie ma bardzo dużych pieniędzy, więc od zawsze pracowałam dodatkowo: w marketingu, user research, product development... Zdobyłam w ten sposób doświadczenie, dzięki któremu mogłam pomóc projektowi Paula. I zanim się zorientowałam, zrobiła się z tego pełnoetatowa praca – wspomina.
Władza użytkownika
Kiedy pytam o to, co takiego według twórców Filmocracy wyróżnia ich platformę na tyle innych serwisów streamingowych, pierwsza odpowiedź wcale nie brzmi "treści". Zamiast tego, powracamy do problemu z samego początku: jak znaleźć pasujące mi filmy?
– Chcemy, żeby Filmocracy było czymś więcej niż tylko platformą streamingową. Ma być miejscem, do którego zwracasz się, aby odkryć nowe treści, nowe głosy, odkryć "nowego Tarantino" przed wszystkimi innymi... – tłumaczy Katarzyna. – A to jest coś, czego nie da się osiągnąć bez zaangażowanej społeczności, która będzie skłonna przekazywać informacje do rozbudowanego systemu oceny filmów – dodaje.
Zaangażować użytkowników chcą przy pomocy wirtualnego "popcornu", otrzymywanego w nagrodę za wypełnienie ankiety po obejrzanym filmie (jest to ankieta dość szczegółowa – nie przypomina odznaczanej na Netflixie liczby gwiazdek). Waluta może być wymieniana na bilety do kina, ale też pieniądze trafiające na karty podarunkowe, albo też np. przekazywana innym użytkownikom w podzięce za pomocną recenzję.
– Zależy nam na tym, żeby ten popcorn krążył, pomagał ludziom angażować się w oglądanie oferowanych przez nas filmów. Co miesiąc oddajemy więc w tej formie użytkownikom 10 proc. naszego zysku – opowiada Katarzyna.
Miejsce dla niereprezentowanych
Serwis dostępny jest w tym momencie w wersji beta, jednak przygotowania do startu pełnej wersji cały czas trwają; przewidziana jest na maj. Podstawowa wersja platformy dostępna jest za darmo, można również wykupić wersję premium, bez reklam.
W grupie założycieli znajduje się też jeszcze jeden Polak, Paweł Drzewiecki – pełni rolę dyrektora technicznego. Sama firma zresztą cały czas rośnie: niedawno okazało się, że pracowników ma już w pięciu różnych strefach czasowych.
– Nie ukrywam, bywa to wyzwaniem – przyznaje moja rozmówczyni. – Ale równocześnie międzynarodowość to jedna z najfajniejszych rzeczy w tym projekcie. Mamy ludzi z Polski, Australii, USA, współpracujemy też z festiwalami filmowymi na całym świecie – wylicza.
Niedawno serwis nawiązał współpracę z festiwalem z Kamerunu. – Okazało się, że nie mieli wystarczająco dobrego przesyłu danych, żeby nam przesłać proponowane na platformę filmy. W związku z czym przyszła do nas z Afryki… koperta z dyskiem twardym – wspomina Katarzyna.
Takiej właśnie różnorodności poszukują użytkownicy Filmocracy. – W ankietach, które przeprowadzaliśmy na samym początku, powtarza się pewien motyw: treści są do siebie podobne, a oni chcą czegoś innego, chcą usłyszeć historię, której jeszcze nie znają, nawet jeśli jej budżet jest widocznie mniejszy – mówi.
– My natomiast wierzymy w to, że warto pomagać tym, którzy nie są wystarczająco reprezentowani i dać im szansę na to, żeby ich również dostrzeżono – stwierdza moja rozmówczyni.