Wielu z nas pracuje teraz zdalnie. Pracodawcy zdecydowali się na taki ruch, żeby zminimalizować ryzyko rozprzestrzeniania się koronawirusa. To rozsądne rozwiązanie, ale rodzi wiele pytań. Pracownicy zastanawiają się między innymi nad tym, czy mogą z tego tytułu ponieść dodatkowe koszty. Wyjaśniamy.
– Praca zdalna ok ... ale co z używaniem własnego sprzętu, prądu dla celów firmy .. kto pokryje koszty eksploatacji ... mowa tylko o pensji, że taka sama – czytam komentarz artykułem.
Zyskamy czy stracimy na pracy zdalnej?
Kiedy dowiedziałam się, że będziemy pracować zdalnie – ucieszyłam się. Od kiedy koronawirus pojawił się w Warszawie, nie czułam się komfortowo, przemieszczając się do i z pracy komunikacją. Nie zastanawiałam się jednak na ewentualnymi oszczędnościami czy wydatkami. Powyższy komentarz nakłonił mnie do popytania tu i ówdzie, jak to jest.
Czego się dowiedziałam? Tyle, że praca pracownika na prywatnym sprzęcie oraz zasobach powinna prowadzić do refundacji poniesionych wydatków np. na energię elektryczną czy internet. Zatem internauta, który napisał powyższy komentarz, miał nosa.
– Ustawodawca nie uregulował kwestii zwrotu wydatków, jakie pracownik ponosi w związku z pracą zdalną. Brak takich ustaleń poczynionych przez pracodawcę może powodować ryzyko roszczeń ze strony pracowników – powiedział mi mec. Andrzej Wilk, senior associate w kancelarii Chałas i Wspólnicy.
– Czas epidemii i pracy zdalnej może znacząco się przedłużyć, co spowoduje, że koszty pracy zdalnej leżące po stronie pracownika będą przez niego odczuwalne – dodał.
Resort pracy mówi, że pensja bez zmian
Z resortu pracy popłynął jednak zupełnie inny przekaz. Mianowicie taki, że jeśli szef zleci nam pracę zdalną, to wynagrodzenie nie ulegnie zmianie. Ministerstwo w trakcie konferencji prasowej poinformowało, że praca zdalna „to po prostu zmiana miejsca wykonywania pracy, ale wciąż pracujemy, dlatego należy się dotychczasowe wynagrodzenie”.
Tu jednak w domyśle chodziło o to, że pracodawca nie może nam obniżyć pensji, bo choć pracujemy z domu, to nadal wykonujmy te same zadania. Pytanie, czy powinien nam dorzucić?
– Wielu pracodawców nie zadbało o to i nie zdaje sobie sprawy z tego, że de facto wydatki ponoszone przez pracowników mogą stanowić nieopodatkowany przychód pracodawcy – wyjaśnia mec. Katarzyna Świerkot, associate w kancelarii Chałas i Wspólnicy.
Nie ma w tej kwestii jednoznacznych przepisów. Sytuacja jest wyjątkowa. Wszyscy działamy po omacku, bo do pracy z domu zmusiła nas sytuacja. Pracodawcy nie upatrują w wysyłaniu pracowników na home office oszczędności. W końcu choć wiele biur jest pustych, to czynsze za nie i tak trzeba płacić.
A może zyskamy?
Prawda jest taka, że choć zużywamy prywatny sprzęt, zapewne zapłacimy trochę więcej za prąd czy internet – jeśli musieliśmy np. zwiększyć przepustowość, to zaoszczędzimy na dojazdach do pracy.
Ile? Całkiem sporo. Jak czytamy w USA Today, zdalni pracownicy w Stanach zazwyczaj oszczędzają około 4 tys. dol. rocznie. Wynika to z oszczędności na kosztach dojazdu do pracy, a także z wydatków na kawę, obiady i profesjonalną garderobę.
Nie zapowiada się co prawda, że będziemy siedzieć w domu cały rok, ale wydaje się, że rachunek materialnych zysków i strat wyjdzie na zero, +100 pkt zyskamy jednak na zdrowiu. Praca zdalna zminimalizuje bowiem ryzyko zakażenia się koronawirusem niemal do zera. Myślę, że to wystarczający zysk.