Jak wynika z najnowszych analiz źródeł zakażeń koronawirusem, choroba najłatwiej przenosi się pod dachem. Doniesienia te mogą przyspieszać proces otwierania przestrzeni publicznych na świeżym powietrzu, takich jak parki czy plaże.
O odkryciach donosi portal The Hill. Naukowcy m.in. z amerykańskiego Centrum ds. Kontroli i Zapobiegania Chorobom (CDC) czy Agencji ds. Żywności i Leków (FDA) mają coraz więcej dowodów na to, że na dworzu trudniej zakazić się koronawirusem.
– Badania sugerują, że aktywności na świeżym powietrzu przy wyższych temperaturach narażają na zakażenie koronawirusem mniej niż te wykonywane w przestrzeniach zamkniętych – informuje Scott Gottlieb z Agencji ds. Żywności i Leków.
Oczywiście eksperci podkreślają, że przebywanie na dworzu nie powinno być postrzegane jako zupełnie bezpieczne. Ryzyko zakażenia jest niższe jedynie w przypadku zachowywania dwumetrowych odległości i przestrzeganiu zasad higieny. Jeśli już wychodzimy na zewnątrz, to unikajmy tłumów.
Mniejsze ryzyko zakażenia wynika z faktu, że wiatr szybko rozdrabnia cząsteczki wydychanego powietrza, w którym może znajdować się wirus i znacznie utrudnia przenoszenie zarazków z chorej osoby na zdrową. Na zewnątrz ryzykiem jest jedynie zbyt bliska odległość i wymiana kropelkowa z zakażonym, gdy np. ten kichnie, kaszlnie lub bezpośrednio chuchnie.
– Cieszmy się naturą. To dla nas dobre, zaś ryzyko zakażenia jest bardzo małe – mówi Tom Frieden, były dyrektor CDC.
Zależność między siedzeniem w domach a przebywaniem na świeżym powietrzu zauważył również gubernator stanu Nowy Jork, Andrew Cuomo. Okazało się, że do tamtejszych szpitali w większości trafiają ludzie, którzy surowo przestrzegali nakazu pozostania w domu. – 66 proc. to ludzie, którzy przebywali w domu, to szokujące – mówił.