Historia pokazuje, iż rok w którym odbywają się wybory prezydenckie w USA wpływa na poprawę sytuacji na tamtejszej giełdzie, a lata, w których odbywały się wybory, były z reguły dobre dla inwestorów.
Najpierw trochę o historii - w okresie wiosenno-jesiennym, od maja do października notowania indeksu S&P 500 rosły w 19 z ostatnich 22 lat wyborczych, badając dane od roku 1920. Średnio było to ok. 4 proc.
Można zatem powiedzieć, że lata wyborcze były dla inwestorów całkiem niezłe, choć oczywiście rok 1932, a później 2008 był dla giełd tragiczny i bardzo trudny, a straty wysokie. W 1932 r. pamiętny wielki kryzys odbił się 55 proc. stratą indeksu, a w 2008 r. globalny kryzys finansowy zabrał mu ponad 30 proc.
CNN Money podaje, że nawet niezależnie od tego, kto wygrywa, rok wyborczy w Stanach Zjednoczonych nawet intuicyjnie uważany jest przez inwestorów za dobry okres dla lokowania środków w akcje, ze względu na próby wykazania korzystnego stanu gospodarki przez kończącego kadencję prezydenta.
Szczególnie tego, który walczy o drugą kadencję, jak dzieje się w tym roku
Nowe rekordy w USA
Czy w tym roku będzie podobnie? Trudno powiedzieć, bo czas jest dość nietypowy, a np. koniec I kwartału był dla światowych giełd istnym armagedonem, po którym, np. na rynku amerykańskim nie ma już praktycznie dzisiaj śladu.
Wiele spółek ustanowiło nawet nowe rekordy, np. spółki technologiczne, które w większości przypadków wyceniane są już wyżej niż przed wybuchem epidemii. Prym wiedzie Apple, który przekroczył barierę 360 dol. za akcję.
Ale przypomnijmy, że tak gwałtownego wzrostu bezrobocia nie było w USA od czasów wielkiego kryzysu lat 30. ubiegłego wieku - w kwietniu ponad 22 mln osób zgłosiło się po zasiłki, co łącznie stanowiło 13,5 proc. amerykańskiego rynku pracy. Nie lepiej było w Europie.
Powodem nagłego wzrostu liczby bezrobotnych były oczywiście ograniczenia mające wspomóc walkę z pandemią koronawirusa - pracę masowo tracili m. in. pracujący w hotelach, restauracjach, handlu, przemyśle, budownictwie, finansach czy firmach prawniczych.
Zwrot akcji
Teoria cyklu prezydenckiego w USA zakłada, że akcje spółek najsilniej rosną w trzecim, czyli przedostatnim roku prezydentury. Rok przedwyborczy intuicyjnie uważany jest przez inwestorów za dobry okres dla lokowania środków w akcje, ze względu na próby wykazania korzystnego stanu gospodarki przez kończącego kadencję prezydenta.
Tyle teoria - w ocenie analityków obecna sytuacja jest nietypowa i trudno szukać tu jakichś analogii.
Bo Wall Street oderwała się od rzeczywistości i realnej gospodarki, która wciąż mocno kryzys koronawirusowy odczuwa. Głownie dzięki działaniom Fed (Amerykańska Rezerwa Federalna) stymulującego wzrosty na rynku i to już od połowy marca, kiedy indeksy runęły.
Dość powiedzieć, że kwiecień był najlepszym w historii miesiącem dla amerykańskiej giełdy - indeks S&P500 wzrósł o ok. 13 proc. W maju i czerwcu też rosło, choć już wolniej.
Instytucje finansowe wskazują jednak, że obecne otoczenie makroekonomiczne jest wyjątkowo niesprzyjające od blisko 40 lat. Wzrosty wycen akcji są więc niezasadne.
Powoli więc także i Fed zaczyna obawiać się o przyszłość twierdząc, że przed pojawieniem się szczepionki na koronawirusa nie ma szans na pełną odbudowę gospodarki.
Szef Rezerwy Federalnej Jerome Powell tłumaczy, że konieczne jest, by ludzie odzyskali poczucie pewności, a bez szczepionki może być o to trudno. Powell zapowiedział w wywiadzie dla stacji CBS News, że odbudowa gospodarki na pewno zajmie "trochę czasu", a trudny okres może potrwać nawet do końca przyszłego roku.
Druga fala spadków?
Oczywiście jeśli nie nadejdzie druga fala zakażeń, co jest niestety dość prawdopodobne.
Międzynarodowy Fundusz Walutowy (MFW) w swoim raporcie ogłosił, że rynki akcyjne oraz inne związane z ryzykownymi aktywami mogą przeżyć drugą falę spadków, jeśli koronawirus zacznie rozprzestrzeniać się szybciej.
Fundusz również zwrócił uwagę na różnicę między wzrostami na giełdzie, a fatalną sytuacją gospodarczą na świecie i zaktualizował prognozy dotyczące wzrostu gospodarczego, określając stopę wzrostu na ten rok na -4,9 proc.
Powrót na szczyty
Tymczasem S&P500 wchodzi na poziomy z lutego br. Nawet polski sWIG80 radzi sobie dobrze, choć WIG20 już niekoniecznie (ten indeks także solidnie od marca się odbił).
Jednak wpływ polityki i wyborów na GPW, w odróżnieniu od USA jest nieznaczny i nic nie wskazuje na to, by to się teraz zmieniło.
- Nie wydaje się, by ostateczny wynik wyborów prezydenckich w naszym kraju miał mieć jakieś silny wpływ na zachowanie cen na krajowym rynku finansowym, ale oczywiście wybory prezydenta wywołują zawsze sporo emocji - ocenia ekonomista Wojciech Białek.
I przypomina, że w przeszłości tylko raz zdarzyło się, by kandydat, który wygrał pierwszą turę przegrał drugą. Stało się to w 2005 roku, kiedy to Donald Tusk w pierwszej turze zdobył 36,33 proc. głosów wobec 33,1 proc. Lecha Kaczyńskiego, ale w drugiej przegrał 45,96 proc. do 54,04 proc.
Obecna sytuacja jest zatem dość niepewna i trudno prognozować to czy wybory w USA, czy gdzie indziej na świecie, w jakikolwiek sposób wpłyną na rynki finansowe, bo podstawową dla nich teraz sprawą jest to, jak świat sobie poradzi z walce z pandemią.
W Stanach jest obecnie pod tym względem źle. U nas zresztą też. To co mogłoby zmienić sytuację i podnieść wyceny akcji jest w tej chwili stworzenie skutecznej szczepionki. Ale to może tak prędko nie nastąpić.