Emerytki z rocznika '53 przez lata walczyły o zwrot bezprawnie obniżonych emerytur. Kiedy jednak w końcu im się to udało, budżet państwa wpadł w ogromne tarapaty – w związku z czym PiS postanowił od bezprawnie zabranych pieniędzy pobrać... podatek.
Jak podaje poniedziałkowa "Gazeta Wyborcza", każda z kobiet będzie musiała zapłacić państwu średnio 2,3 tys. zł za przywilej otrzymania zwrotu pieniędzy, których państwo nie miało prawa im zabierać.
Sprawa kobiet z rocznika 1953 trwa od 2013 r., kiedy to ZUS bezprawnie obniżył im emerytury. Po wejściu w życie nowych zasad obliczania świadczenia emerytalnego osobom, które pobierały wcześniejszą emeryturę, straciły one sporą część swojego świadczenia.
Choć decyzja ta została podważona w marcu 2019 r. przez Trybunał Konstytucyjny, to rząd PiS unikał zwrotów jak tylko mógł. Przodował w tym premier Mateusz Morawiecki, który najpierw cichaczem blokował podwyżki emerytur – a potem w kampanii wyborczej zapowiadał zwroty emerytur, aby "sprawiedliwości w tym zakresie stało się zadość".
Problem w tym, że nie powiedział o wszystkim.
Emerytki zapłacą za zwroty
Jak wylicza "Wyborcza" przeciętne wyrównanie wyniesie 12,78 tys. zł brutto. Emerytki będą jednak musiały zapłacić państwu ok. 2,3 tys. zł – z czego aż 2,1 tys. zł to podatek.
– A wystarczyło, aby rząd uznał, że zamiast „rekompensaty” wprowadza „odszkodowania”. Ta forma prawna co do zasady zwolniona jest z opodatkowania i nie stanowi podstawy wymiaru składek na ubezpieczenie zdrowotne – stwierdza Antoni Kolek, szef Instytutu Emerytalnego.
Według Ministerstwa Finansów, nie ma "uzasadnienia dla zwolnienia z opodatkowania przedmiotowego wyrównania" – nieoficjalnie jednak rządzący przyznają gazecie, że prawdziwym powodem jest tragiczna sytuacja budżetu państwa, przez którą PiS nie ma ochoty zwalniać emerytek z jakiejkolwiek daniny.