Nie mają stałej siedziby, nie pobierają ani złotówki z publicznych pieniędzy. Mimo to od 5 lat z powodzeniem funkcjonują, a ich zespół tworzą profesjonaliści znani Polakom z filmów czy desek warszawskich teatrów. O tym, jak tworzyć teatr bez korzystania z pieniędzy podatników, opowiedział nam Marcin Zbyszyński, reżyser i scenarzysta niezależnego teatru Potem-o-tem.
Do prób szukamy najróżniejszych przestrzeni. Od własnych mieszkań po teatry, które udostępniają nam swoje pomieszczenia. Spektakle robiliśmy w pałacu, galerii sztuki czy zabytkowej kamienicy. Do ich realizacji szukamy miejsc, które możemy wynająć na doby.
Na przykład do sztuki #Na_Dorosłego przez 2 lata szukałem mieszkania na Airbnb, które było odpowiednio duże i tanie.
Nie marzy wam się osiąść gdzieś na stałe?
Wynajęcie teatru jest dla nas nieosiągalne finansowo. Choć zdarza się, że gramy gościnnie. Na przykład ostatnio rozpoczęliśmy współpracę z TR Warszawa, a w październiku szykujemy premierę komedio-horroru w nowo otwartym Garnizonie Sztuki.
Widzowie nie czują się zmęczeni, że muszą tak za wami ganiać z miejsca na miejsce?
Powiem tak: widzimy, jaka jest różnica między reakcjami publiki po gościnnych występach w teatrze, a u nas. W teatrze po przedstawieniu widzowie idą kolejno: do drzwi, szatni i autobusu. Natomiast u nas zostają dłużej, rozmawiają ze sobą, często podchodzą do nas, dzielą się refleksjami, zadają pytania.
Ta nasza koczowniczość staje się pewnego rodzaju atutem. Możesz wynająć miejsce, które jest gotową scenografią, takie jak na przykład zabytkowy pałac. Bez nadmiernego inwestowania wpuszczasz widzów w interesujący świat. Dzięki temu czują się inaczej niż w teatrze, luźniej.
Jesteście teatrem niezależnym, czyli...
...tworzymy teatr zupełnie bez dotacji publicznych. Bez grantów i miejskiego wsparcia, choćby w kwestii siedziby.
Ma to pewne zalety, ale i trudności. Przede wszystkim masz świadomość, że nikt ci nie da pieniędzy na tacy i powie, że masz ileśdziesiąt tysięcy złotych na ten miesiąc i masz coś z tym zrobić.
Musisz zacząć myśleć inaczej. Zastanawiasz się, jak zainteresować ludzi spektaklem. Jak sprawić, żeby widzowie byli zadowoleni z tego co zobaczyli, a potem polecili tę sztukę innym ludziom.
Teatr działający na zasadzie poczty pantoflowej?
Na tym właściwie opiera się nasz model biznesowy. Liczymy, że ludzie zaproszą swoich znajomych na nasze przedstawienie. A gdy już kupią bilet i przyjdą, to musimy pokazać, że robimy wszystko, by zostali z nami jak najdłużej.
I zostają?
Zostają. W zeszłym roku na festiwalu w Krakowie inny twórca zapytał nas, dlaczego tak dbamy o widzów. Czemu zapewniamy im wszystkie dodatkowe atrakcje, dajemy gadżety czy rozmawiamy z nimi. Zaczęliśmy tłumaczyć, że chcemy, by widz poczuł się inaczej niż w teatrze. U nas może zobaczyć aktorów z bliska, oni z nim porozmawiają – tworzy się relacja między nimi.
Nie zdradzę nazwiska, ale jeden z najwybitniejszych polskich reżyserów, powiedział nam wtedy, że nigdy nie pomyślał o takim dopieszczaniu publiczności. Nie dziwię mu się, bo po chwili sam przyznał, że całe życie jedzie na dotacjach.
To też pokazuje, że wielu ludzi nie wychodzi myślami poza ramy publicznego finansowania. Raz wejdziesz w ten nurt, to zostajesz w nim na zawsze. To zmienia sposób myślenia.
Rozleniwia artystów.
Na pewno odbiera konieczność liczenia się z opinią widzów. Ludzie przychodzą do nas do teatru i mówią na przykład, że nie lubią chodzić na przedstawienia, ale do nas przychodzą. Czują się u nas inaczej.
Tak jak w PRL-u. Usłyszałem ostatnio, że wtedy robiono dobrą sztukę, bo nie musiano na niej zarabiać.
Nie jestem przeciwnikiem dotacji. Jasnym jest, że sztuka może i powinna być dofinansowywana. Przecież praktycznie do każdego biletu w Polsce państwo dopłaca kilkadziesiąt do kilkuset złotych. Ty płacisz jakieś 80 zł, ale resztę dodaje państwo.
Czasem, żeby zrobić coś ryzykownego artystycznie, potrzeba dotacji. Inaczej widownia cię odrzuci. Ale z drugiej strony to pozwala na praktycznie bezkarne robienie spektakli, które nie podobają się ludziom.
Brzmi to tak, jakby młodym artystom brakowało zderzenia z wolnym rynkiem.
Bo tak jest. Na studiach nikt nie przekazuje jak zdobyć finansowanie na własny projekt. Studentów reżyserii uczy się, że przychodzą i dostają wszystko na tacy. Droga absolwenta to najczęściej pójście do teatru i proszenie o możliwość zrobienia spektaklu. Wejście w nurt publicznych dotacji to jedyna możliwa droga.
Gdy zaczynasz robić coś swojego, to inni komentują, że to jakaś amatorka. W końcu nie ma przy tym pieczątki ważnej instytucji. W najlepszym przypadku dadzą łatkę komercji. Kiedyś po naszym przedstawieniu podszedł do mnie dyrektor warszawskiego teatru i powiedział, że fajnie kombinujemy, ale martwi go nasz komercyjny charakter.
Pomyślałem: dlaczego tak mówisz, człowieku? Tworzenie teatru bez dotacji i myślenie o sztuce w kategoriach biznesowych to nie jest komercja. Komercja to nastawienie na zysk. Ale jak ktoś ma zysk ustalony od zawsze już przed premierą, to tego nie widzi i wydaje mu się to jakieś za mało artystyczne.
Dlaczego ty odrzucasz publiczne wsparcie?
Dostając grant na spektakl musisz wpasować się w pewien model tematyczny, który jest preferowany w danej chwili. Nie oznacza to, że składając wniosek o grant, dostaniesz pieniądze na cokolwiek, co wymyślisz. Na przykład nie ma dotacji, którą moglibyśmy dostać na nasz spektakl Gluten Sex.
Z powodu?
Jedni by powiedzieli, że to komercja. Drudzy, że to głupie (śmiech). Nie wpasowujemy się w model otrzymywania dotacji. Musielibyśmy dopasować ten spektakl do odpowiednich norm, żeby liczyć na dofinansowanie. A nam zależy na opowiadaniu o rzeczach, które uważamy za ważne.
Sprzedajecie dużo biletów?
Musimy wyróżnić dwa etapy: przed pandemią i teraz. Kiedyś widzowie kupowali bilety z wielomiesięcznym wyprzedzeniem, teraz z kilkudniowym lub wcale. Ludzie oszczędzają lub odzwyczaili się chodzić do teatru.
Dotąd nasze sztuki zawsze się budżetowały. Od samego początku zakładaliśmy, że cokolwiek by się nie działo, to nie możemy dokładać do zagrania spektaklu. Inwestujemy w produkcję, bo kostiumy lub scenografia wymagają środków. Jednak wiemy, ile potrzebujemy sprzedanych spektakli, aby wyjść na zero. Zaznaczam, że po tych wszystkich latach kiedy cały zespół tworzył ten teatr za zwrot kosztów, ledwo zdążyliśmy wyjść na zero i zacząć zarabiać.
Teraz jest to utrudnione, bo widownia musi być ograniczona do 50 proc. To jest podstawowy problem przed jakim stoją niezależne teatry.
Bo niezależne teatry utrzymują się przede wszystkim z biletów. Nie mają możliwości wydobycia rezerw finansowych. Obecna sytuacja oznacza dla nas, że jeśli nie podniesiemy cen o 100 proc., to będziemy musieli dokładać. A to jest błędne koło, ponieważ jeśli podniesiesz ceny biletów, to ludzie ich nie kupią.
Przepisy nie uwzględniają czy masz 50 osób na widowni czy 1000. Nie jest to normowane przestrzenią, w której przebywają widzowie. Ma być 50 proc. widowni i koniec. Niektóre nasze spektakle graliśmy dla 52 osób, więc teraz musielibyśmy grać dla 26.
Macie jakiś plan awaryjny?
Robimy to, co wiele innych instytucji kulturalnych. Uruchamiamy opcję mecenatu w serwisie Patronite. Nasi widzowie mogą zobowiązać się do comiesięcznego wsparcia na określoną kwotę, a w zamian otrzymują rozmaite nagrody, które dla nich przygotowaliśmy. To pozwoli nam grać spektakle niezależnie od restrykcji, z ograniczoną widownią lub w sieci. Mecenat w Polsce dopiero raczkuje, ale dzięki niemu jest możliwe, żebyśmy dalej się rozwijali i stali się kiedyś silną instytucją niezależną
A gdy już wszystko wróci do - miejmy nadzieję - normy, to jakie macie plany na później?
Brać dotacje i grać (śmiech). A naprawdę to chcemy odłożyć na siedzibę i stworzyć miejsce, które nazywa się Potem-o-tem, miejsce w którym młodzi ludzie po szkole będą mieli rodzaj swojego startupu do robienia niezależnej sztuki.
Na powstanie naszego teatru złożyło się wiele szczęśliwych okoliczności. Niestety wiele innych tego typu działalności rozpada się po roku czy po pierwszych spektaklach. Najczęściej z powodów finansowych.