Praca z artystami wydaje się czymś zupełnie odwrotnym niż korporacyjne twarde dane, "kejpiaje" i nacisk na wyniki. Artyści są przecież kapryśni, nieterminowi i podlegają humorom weny - a przynajmniej według stereotypu.
Jednak Anita Wolszczak-Karasiewicz, założycielka domu aukcyjnego Art in House, która z korporacji weszła prosto w rynek sztuki, twierdzi, że współpraca z artystami jest zupełnie inna.
Czyżby tak źle było w korporacji, że ją porzuciłaś i poszłaś na swoje?
To raczej praca porzuciła mnie. Pracowałam w jednym z największych polskich
wydawnictw książek szkolnych dla dzieci. Ówcześnie działający rząd wprowadził jeden podręcznik dla wszystkich małych uczniów. Przez to wydawnictwo z dnia na dzień poniosło spore straty. Z ośmiu wynajmowanych przez firmę pięter zrobiło się jedno. Między innymi i ja wtedy straciłam pracę.
Musiało zaboleć.
Tak sobie myślę, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Kończyłam wtedy studiować architekturę wnętrz, a byłam już z wykształcenia historykiem sztuki. Pomyślałam, że warto połączyć te dwie pasje i projektując ludziom wnętrza domów, uzupełniać je dziełami sztuki, które wówczas licytowałam na różnych aukcjach.
Aukcje sztuki brzmią jak kosztowny interes. Skąd fundusze?
Ceny wywoławcze zaczynały się od 500 złotych i była to tzw. polska młoda sztuka. Obrazy, które dobierałam do wnętrz okazały się dla klientów na tyle ciekawe, że miałam coraz więcej zleceń na ich licytowanie. Coraz częściej chodziłam na aukcje i licytowałam.
I wciągnęłaś się.
Spodobało mi się to na tyle, że zamiast projektować wnętrza, zaczęłam tworzyć kolekcje dla koneserów polskiej sztuki. Wtedy narodził się pomysł własnego domu aukcyjnego. To były czasy, kiedy na rynku nie było ich dużo. Od pomysłu do realizacji w postaci zrobienia pierwszej aukcji minęło kilka miesięcy. Licytacja odbyła się w Pałacu Zamoyskich w Warszawie i odniosła zauważalny na rynku sukces, sprzedało się 98 proc. całej oferty.
Co to właściwie jest nowa sztuka?
Nowa sztuka to trochę takie umowne określenie sztuki, która powstaje teraz (niektórzy używają określenia aktualna). Na rynku funkcjonuje również pojęcie młodej sztuki, ale nie jest ono najczęściej prawidłowo używane. Młoda sztuka odnosi się do artystów, którzy nie ukończyli 35. roku życia. Nowa sztuka, którą my sprzedajemy, to często są artyści, którzy mają 50 czy 70 lat, ale tworzą teraz.
Nowa sztuka, czyli jeszcze nieznana. Ryzykowne przedsięwzięcie.
Założyliśmy dom aukcyjny specjalizujący się w tego typu sztuce, gdyż takie obrazy było nam najłatwiej pozyskać. Prace innego rodzaju tzn. dzieła nieżyjących artystów należy już brać od kolekcjonerów, którzy je zakupili.
A my nie wiedzieliśmy, kto na rynku kupił które prace i w związku z tym ciężko nam było zorganizować aukcję. Nawiązanie współpracy z artystami było prostsze od szukania kolekcjonerów, mających w swoich zbiorach dzieła sztuki, których chcieliby się pozbyć.
Nieodłączanym elementem handlu sztuką jest jej podrabianie. Czy nie boicie się, że ktoś przyniesie na sprzedaż fałszywkę?
Falsyfikatów prac - zwłaszcza artystów nieżyjących - jest dużo na rynku. Współpracujemy z ekspertami, którzy mają duże doświadczenie w wykrywaniu tego
typu oszustw. Sprawdzają dzieła sztuki własnym okiem jak i wieloma specjalistycznymi metodami.
Mieliście przypadki falsyfikatów w swojej galerii?
Czasami nieświadomi klienci przynoszą falsyfikaty do domu aukcyjnego. Naszym
zadaniem jest sprawdzenie, czy te obrazy pochodzą spod odpowiednich pędzli. Czy nikt nie sfałszował sygnatury na obrazie, po to żeby dzieło sprzedało się drożej. Do często kopiowanych nazwisk należą tacy artyści jak Maja Berezowska, Nikifor Krynicki, Kossakowie, Witkacy czy Julian Fałat.
Współcześni twórcy również cieszą się popularnością fałszerzy. Należy uważać na tego typu obrazy na rynku. Kupując je z niepewnych źródeł, powinno się zawsze zwrócić o pomoc do specjalisty, który wyda ekspertyzę na ich temat. Potwierdzi ich autentyczność.
A gdy odkryje się, że dane działo to falsyfikat?
Na świecie falsyfikatom często przybija się pieczęć wtedy już na zawsze wiadomo, że nie jest to oryginał i nikt tej pracy nie będzie mógł już sprzedać w cenie oryginału.
Natomiast w Polsce nie ma takiej praktyki, więc często nieuczciwi ludzie chodzą po
domach aukcyjnych i liczą, że w którymś w końcu uda się im oszukać obsługę.
Całe, trudne zresztą, zadanie zweryfikowania dzieła spoczywa na domu aukcyjnym. Zanim wystawimy pracę na sprzedaż musimy rozpoznać, czy jest ona prawdziwa, czy to falsyfikat.
Utarł się stereotyp artysty-lekkoducha, dziwaka. Rzeczywiście tak wygląda kontakt z nimi?
Bywa niełatwy, choć ja sobie bardzo cenię współpracę z nimi. Niedawno policzyliśmy, że nasz dom aukcyjny współpracuje z około tysiącem artystów. Kooperacja z nimi nie różni się zbytnio od współpracy z innymi ludźmi w innych branżach. Artyści mają opinię osób trudnych, żyjących w swoim świecie. A tak naprawdę to często bardzo zorganizowane, świadomie podchodzące do swojego zawodu osoby.
Trudno mi uwierzyć, żeby wszyscy byli takimi realistami.
Są tacy, którzy rzeczywiście żyją w swoim świecie. Ciężko im wyjść z pracowni,
zająć się sprzedażą dzieł sztuki. Dlatego od bodajże XVI wieku istnieje zawód
marszanda, który im w tym pomaga.
W dzisiejszych czasach często mamy do czynienia z twórcami, którzy są zarazem swoimi świetnymi menadżerami. Zdarza się, że mają ukończone inne studia poza artystycznymi i to daje im potencjał na rynku, by dobrze sprzedawać swoje dzieła sztuki.
Zawód artysty jest o tyle trudny, że wymaga pewnego odcięcia się od świata. Zdarza się, że artysta tworzy dzieła sztuki zamknięty w swojej pracowni. Często nie wychodzi stamtąd przez jakiś czas. Wyłącza się ze zwyczajnego życia, bo pochłania go praca. Z tego wynika stereotyp, że ciężko czasami z artystą współpracować.
Ale przyznam szczerze, że ja się z tym nie zgadzam.
W ostatnich latach sztuka cieszyła się popularnością. W 2018 r. sprzedano obraz Wojciecha Fangora za 4 mln 720 tys. zł. W czerwcu tego roku padł kolejny rekord i "Portret prof. dr. Karola Gilewskiego" Jana Matejki sprzedano za prawie 7 mln zł. Jaki jest rozmach pieniężny na nowej sztuce?
Właściwie co aukcja, to rekord. W 2015 r., gdy zaczynaliśmy działalność, aukcje dzieł sztuki nowej charakteryzowały się tym, że najczęściej ceny wywoławcze wynosiły 500 zł. Praktycznie nie było na rynku licytacji, na której cena końcowa jakiegoś dzieła sztuki przekroczyłaby 10 tys. zł.
Wszystko ruszyło w kolejnych latach. Gdy została przekroczona magiczna kwota 10 tys. zł, to właściwie nie ma aukcji, by ta cena się nie pojawiła. Mało tego, osiągamy teraz kwoty rzędu 20, 30 a nawet 40 tys. zł za obraz, którego cena wywoławcza wynosi 1000 zł. Według corocznego raportu publikowanego przez portal Artinfo sprzedaże aukcyjne rosną co roku o mniej więcej 15-20 proc.
Pandemia wam nie wywróciła biznesu?
Zaobserwowaliśmy w naszym domu aukcyjnym, że koronawirus trochę pomógł w
handlu sztuką. Na początku wybuchu pandemii wyprzedaliśmy praktycznie całą naszą ofertę. Ludzie decydowali się na lokowanie pieniędzy w dziełach sztuki. To była odpowiedź na niekorzystne warunki innych inwestycji.
Tak, dopłacanie do lokat na przykład?
Lokaty w bankach są bardzo nisko oprocentowane, a cena złota poszła w górę. Sztuka zaczęła być poważniej traktowana jako forma zachowania kapitału. Przez ostatnie miesiące odnotowaliśmy duży wzrost sprzedaży. Czy to się utrzyma w przyszłości? Tego nie wiadomo.
W trakcie lockdownu wiele firm musiało się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Sprawdzić się w pracy na odległość. Jak sobie radziły w tym czasie domy aukcyjne?
Na początku pandemii aukcje organizowaliśmy tylko zdalnie. Odbywały się w naszej
sali, ale przekaz na cały świat był transmitowany za pomocą kamer. Dzięki temu klienci mogli brać udział w wydarzeniu w czasie rzeczywistym, siedząc przed monitorami swoich komputerów, licytować zdalnie lub korzystać ze zleceń telefonicznych. Tego typu możliwość wprowadził chyba każdy dom aukcyjny.
Te wszystkie mechanizmy bardzo się rozwinęły w czasie pandemii, kiedy ludzie fizycznie nie mogli przychodzić na aukcje. Liczymy, że nowych obostrzeń nie będzie. Emocje na sali aukcyjnej są zdecydowanie większe od tych towarzyszących zakupom przed ekranem komputera.
Powiedziałaś, że sztuka stała się w ostatnich miesiącach alternatywą dla innych
form lokowania pieniędzy. Warto w nią inwestować?
Nigdy nie namawiamy klientów do inwestowania w dzieła nowej sztuki. Nikt tak do
końca nie wie, jak ceny poszczególnych prac będą się zachowywać za 10 czy 20 lat. Trudno określić, czy artyści, którzy teraz tworzą, nadal to będą robić. Nie sposób powiedzieć czy ich dzieła będą się sprzedawały lepiej czy gorzej.
Istnieje nawet prawdopodobieństwo, że niektórzy twórcy w ogóle zrezygnują z malowania. To są często ludzie w kwiecie wieku i tak naprawdę nie wiedzą, czy do końca życia pozostaną przy tym fachu.
To co mówicie klientom?
Że należy kupować sztukę według tego, co im się najbardziej podoba. Wybierać dzieła, z którymi będą się czuli dobrze, wieszając je na ścianie w swoim domu czy w biurze. Miło jest mieszkać z obrazami.
Obserwuję taką tendencję, że jeśli ktoś zacznie kolekcjonować sztukę, to nie jest w stanie już przestać. Ten, kto kupi jeden obraz czy jedną rzeźbę, to zazwyczaj wraca po więcej. Zmienia to zupełnie jego życie i dom.
Jak wygląda typowy klient? Kto w Polsce zbiera dzieła sztuki?
To są najróżniejsi ludzie. Od bardzo doświadczonych kolekcjonerów po osoby, które po raz pierwszy kupują obrazy. Przyglądając się zawodom, często nabywcami są lekarze, prawnicy czy choćby architekci wnętrz, którzy potrzebują sztuki do realizacji celów zawodowych.
Wśród klientów są także młodzi ludzie, kupujący swoje pierwsze mieszkania i chcący je ozdobić obrazami. Dominują osoby od 35. do 55. roku życia. Bez wskazania na którąś z płci, choć wydaje mi się, że kobiety częściej oglądają dzieła sztuki, natomiast mężczyźni zwykle częściej decydują się na zakup.