Od soboty w największych polskich miastach zostaną ponownie zamknięte siłownie, baseny i aquaparki – a równocześnie szeroko otwarte pozostaną drzwi... kościołów. Po ogłoszeniu decyzji PiS w internecie zawrzało: wściekli są zarówno klienci siłowni, jak i ich właściciele. Zapowiadają protest w Warszawie.
Nie da się ukryć, że rządowi PiS fantastycznie idzie powstrzymywanie Polaków od dużych zgromadzeń: zaraz po ogłoszeniu nowych restrykcji w czerwonych strefach Polska Federacja Fitness opublikowała dramatyczne oświadczenie, w którym zapowiedziała protest pod Sejmem. Odbędzie się on w najbliższą sobotę.
"To jest moment próby dla całej branży i musimy go zdać. Nasze zgromadzenie będzie miało charakter spontaniczny, ponieważ wystąpiły ku temu wszelkie przesłanki, a oficjalnego protestu nie zdążymy zgłosić" – zapowiadają przedsiębiorcy.
"Czas pokazać ilu nas jest oraz że nie jesteśmy marginalną branżą. 100 000 miejsc pracy jest na szali. Miliardy złotych również. Nie przeżyjemy kolejnego lockdownu" – apelują przedstawiciele branży, która po wiosennym zamknięciu boryka się z milionowymi długami.
Siłownie zamknięte, kościoły otwarte
Na absurd, jakim jest ponowne zamknięcie siłowni przy równoczesnym pozostawianiu otwartych kościołów (podczas uroczystości religijnych w pomieszczeniu może przebywać nie więcej niż 1 osoba na 7m2) zwrócili uwagę również internauci.
Na Twitterze możemy znaleźć wypowiedzi ludzi zdziwionych, że zamykane zostają miejsca, w których dba się o obostrzenia i dezynfekcje, a pozostawia otwarte kościoły. "Przecież tam chodzą głównie starsi ludzie w grupie ryzyka" – zauważa jeden z internautów.
"Dlaczego siłownie, kluby fitness a nie kościoły? Zamykane są miejsca gdzie praktycznie nie ma ognisk! Z badań naukowców z Uniwersytetu w Oslo wynika, że treningi nie wiążą się z podwyższonym ryzykiem rozprzestrzeniania się koronawirusa,o ile przestrzega się zasady bezpieczeństwa" – dodaje poseł Dariusz Joński (KO).
Bez pomocy
Czy branża może liczyć na dodatkową pomoc od rządu? Z niedawnych wypowiedzi szefa Polskiego Funduszu Rozwoju Pawła Borysa wynika, że raczej nie.
Przekonywał on, że na rachunkach firm przybyło w ostatnich miesiącach ponad 50 mld zł, mają one fundusze na przetrwanie, a rząd zaplanował pomoc dla firm w ten sposób, żeby zabezpieczała ona "firmy i finansowanie miejsc pracy" co najmniej do końca roku.