Kawiarnie, bary i restauracje pozostają od kilku tygodni zamknięte dla klientów – wolno im prowadzić jedynie sprzedaż na wynos. Okazuje się jednak, że w jednej firmie zakaz spożywania zakupionego jedzenia na miejscu nie obowiązuje.
Zamknięcie lokali gastronomicznych trwa już trzeci tydzień, od soboty 24 października. Zgodnie z rządowym rozporządzeniem, klienci lokali mogą kupować jedzenie i picie tylko na wynos – nie wolno im spożywać zakupionych rzeczy na miejscu. Okazuje się jednak, że obostrzenie to nie dotyczy jednego typu działalności gastronomicznej.
Na sprawę zwrócił uwagę Onet. Kiedy dziennikarka portalu jechała we wtorek pociągiem z Krakowa do Sopotu, obsługa działała w trybie "na wynos": roznosiła menu i proponowała zamawianie posiłku z dostawą do zajmowanego fotela. Kilka dni później okazało się, że w wagonie restauracyjnym można już było posilić się na miejscu, jak za starych dobrych czasów.
O co chodzi? Jak tłumaczy zespół prasowy PKP Intercity, rozporządzenie Rady Ministrów z 2 listopada umożliwiło ponowne świadczenie usług gastronomicznych na miejscu w wagonach restauracyjnych i barowych z "zachowaniem wymagań reżimu sanitarnego".
Problemy restauratorów
Niestety, właściciele firm gastronomicznych, w których udziałowcem nie jest skarb państwa, muszą dalej zmagać się z gigantycznym spadkiem obrotów spowodowanym rządowymi obostrzeniami.
Właścicielka jednej z warszawskich kawiarni tłumaczyła nam, że dla części lokali sprzedaż na wynos to tylko ułamek zwykłego obrotu. A przecież musi mieć z czego opłacać rachunki i inne koszty stałe działalności gospodarczej.
– Wierzę, że to nie będzie trwało wiecznie, ale jeśli obostrzenia nie zostaną zdjęte odpowiednio szybko, to część lokali może sobie z tym nie poradzić. Ta sytuacja bardzo zniechęca do prowadzenia tego typu działalności – wyjaśniała w rozmowie z INNPoland.