Rzucić wszystko, wsiąść do samochodu i jechać na spotkanie przygody – wielu z nas chciałoby coś takiego zrobić, niewielu jednak naprawdę się na taki krok decyduje. Zosia Samsel i Kuba Tolak, znani szerzej jako Foxes in Eden, są w takiej podróży od ponad roku. Nam opowiadają o tym, dlaczego porzucili stabilne zatrudnienie i ruszyli w podróż przerobionym na mieszkanie kamperem – oraz co w ich wędrówce zmieniła pandemia.
13 miesięcy temu spakowaliście się i wyruszyliście swoim kamperem w podróż po Europie. Skąd ta decyzja?
Kuba: Nie była to oczywiście decyzja podjęta z dnia na dzień, nie wpłynęło na to żadne dramatyczne wydarzenie. Ta myśl siedziała w nas już od dawna.
Zanim wyruszyliśmy w drogę, nasze życie było dość standardowe: mieszkaliśmy w Warszawie, mieliśmy dość sensowne prace, pasje, które rozwijaliśmy – na pewno nie była to jakaś gehenna i zmaganie się z codziennością.
Towarzyszyło nam jednak rozwijające się poczucie, że właściwie od urodzenia żyjemy w pewnym ustalonym rytmie, według w miarę określonego planu i nigdy nie mieliśmy okazji przekonać się, czy to rzeczywiście jest nasza droga i co by było, gdybyśmy poszli drogą zupełnie inną.
Zosia: Rodzimy się w danym miejscu i zostajemy wychowani w obowiązującym schemacie - kulturze, religii, obyczajach i mimo, że mamy wpływ na własne życie, przez długi okres nie zdajemy sobie z tego sprawy. Funkcjonujemy w oparciu o przekazane nam wartości, cele – przez rodzinę, otaczające społeczeństwo.
Nadchodzi moment, by odpowiedzieć sobie na pytanie – czy decyzje które podejmujemy, są naszymi świadomymi wyborami, wychodzącymi bezpośrednio od nas? I właśnie moment, w którym pojawił się pomysł na vanlife, poprzedziły pytania z tym związane.
Porzucenie bezpiecznej pracy na rzecz jeżdżenia z miejsca na miejsce to jednak bardzo radykalna decyzja…
Kuba: O coś takiego właśnie chodziło! Chcieliśmy poznać świat, doświadczyć go – ale również przetestować się w innych warunkach. To było hardokorowe wyjście poza strefę komfortu, jak to lubią mawiać różnego rodzaju "kołcze". (śmiech) W większości przypadków, gdy czułem, że czas na zmiany w życiu, lepsze wyniki – przynajmniej w moim przypadku – przynosiły zdecydowane ruchy i konkretne decyzje, niż powolne, stopniowe "przemianki".
Oczywiście nie ma co działać histerycznie i w afekcie, ale czasem lepiej wykonać chirurgiczne cięcie, niż pozwolić energii się rozmyć i w efekcie zrobić 50 proc. z tego, co było można. Poza tym mnie najbardziej zjada czekanie, wolę działać.
Zosia: Ale to też nie jest tak, że mamy teraz zupełną wolność! Dużo osób tak to widzi – ale to nie do końca tak wygląda, nawet jeśli na co dzień możemy o sobie decydować trochę bardziej niż wcześniej. Nie wyjechaliśmy na wieczne wakacje. To nadal pełnoprawne życie.
Nie przenieśliśmy się do kraju, w którym obowiązuje bezprawie, gdzie wszystko można. Musimy też patrzeć na zasady miejsc, w których się zatrzymujemy, przestrzegać tamtejszych praw.
Po kilku miesiącach waszych podróży po Europie, w świecie zawitała pandemia. Dużo wam namieszała?
Zosia: Koronawirus zastał nas w Hiszpanii: akurat pracowaliśmy wtedy przy ekowiosce w Andaluzji. Mieliśmy tam spędzić maksymalnie miesiąc, ale te plany szybko musiały się zmienić: w marcu zamknięte zostały nawet granice prowincji w Hiszpanii.
Trzy miesiące stacjonowaliśmy więc w jednym miejscu. Ale szczerze mówiąc, poza tym pandemii nie odczuwaliśmy w ogóle. Byliśmy w górach, mogliśmy tam spacerować, jeden z właścicieli ekowioski raz w tygodniu robił zakupy w oddalonym o kilkanaście kilometrów miasteczku…
Kuba: To nie był jednak jakiś szok: już wcześniej, siłą rzeczy, zaczęliśmy ograniczać kontakt ze światem – większość czasu przebywaliśmy w naturze, prowadziliśmy taki koczowniczy tryb życia, z rodzinami i przyjaciółmi kontaktowaliśmy się zdalnie. Dość płynnym ruchem przeszliśmy więc do sytuacji pandemii.
Zosia: Po trzech miesiącach wszystko się rozluźniło, mogliśmy pojechać dalej – i od tego czasu tak naprawdę nie odczuwamy skutków tego wszystkiego, żyjąc non stop w drodze, głównie dlatego że sami wybieramy destynacje.
Kuba: Siłą rzeczy jest nam łatwiej na bieżąco adaptować się do dynamicznie zmieniających się warunków.
A co z granicami państw?
Zosia: Oczywiście, jeżeli mamy przekroczyć granicę między państwami, sprawdzamy, czy możemy to zrobić. W tym momencie jesteśmy poza Unią, w Czarnogórze. Do Czarnogóry dojechaliśmy bez żadnych problemów na granicach.
Kuba: Z granicami to w ogóle jest ciekawa sprawa. Kiedy wjeżdżaliśmy do Słowenii, okazało się, że Polacy mogli spędzić w niej najwyżej dobę, ale na granicy nikt nawet nas nie zatrzymał. Nie wiedzieliśmy jednak, czy kamery nie sczytały naszej tablicy rejestracyjnej i nie zostaniemy sprawdzeni przy wyjeździe, więc przejechaliśmy przez kraj zgodnie z rządowymi zaleceniami.
Ale na przykład Serbia oznaczona była jako kraj, do którego wjazd, jeśli chodzi o Polaków, możliwy był jedynie po okazaniu negatywnych testów na Covid – nic takiego jednak nie nie mieliśmy. Stwierdziliśmy, że spróbujemy przejechać granicę i tak. Okazało się, że wjechaliśmy bez żadnych problemów.
A nie boicie się jeździć po całej Europie w środku pandemii?
Zosia: Trzeba zaznaczyć, że zachowujemy zalecane środki ostrożności. Ale z drugiej strony, podróżując kamperem tak naprawdę zatrzymujemy się albo w naturze – lasy, góry, nadmorskie klify, albo w naprawdę małych miasteczkach.
W tych miejscach jest o wiele mniej turystów, o wiele mniej wymiany międzyludzkiej, a co za tym idzie – dzięki temu czujemy się też trochę bardziej bezpieczni.
Naprawdę nie odwiedzacie dużych miast?
Zosia: W sumie to nie pamiętam, kiedy ostatnio byliśmy w większym mieście. I to nawet nie z powodu wirusa! Taka decyzja wynika przede wszystkim z ekonomii – duże miasta są po prostu dużo droższe.
Poza tym, z kamperem w dużym mieście po prostu bardzo źle się funkcjonuje. Musimy udawać, że nas w nim nie ma. Zasłaniać okna, zamykać drzwi, być cicho. Zupełnie inaczej niż pośrodku przyrody.
Kuba: Bardzo źle się też parkuje. Kamper jest większy od zwykłego samochodu, więc pierwsza godzina, dwie w dużym mieście schodzi na szukaniu miejsca do zatrzymania się na noc. Przede wszystkim jednak, chcąc rzeczywiście poznać kulturę kraju, o wiele ciekawiej jest skierować się do mniejszych miejscowości, gdzie jest mniej biznesu i komercji, a więcej prawdziwej codzienności.
Muszę przyznać, że wasz dom na kółkach wygląda bardzo przytulnie… Sami przerobiliście swój kamper czy zleciliście to innym?
Kuba: W większości samochód przerobiliśmy sami, choć w paru przypadkach skorzystaliśmy z pomocy osób, które się na czymś po prostu lepiej znały. Natomiast samo wnętrze, ta domowa część samochodu to przede wszystkim mój projekt i moja robota – mocno pomogło mi to, że skończyłem architekturę i wiedziałem, jak się za projektowanie zabrać.
Zosia: Osiem miesięcy pracowaliśmy nad remontem starego blaszaka, by jakkolwiek przypominał miniaturową wersję domu. Tuż przed wyjazdem, gdy wysprzątaliśmy wnętrze, wspólnie – szczerze się wzruszyliśmy, widząc efekt naszej pracy.
Ile kosztuje przerobienie kampera na dom?
Kuba: To wszystko zależy: od standardu, na jaki się zdecydujemy, od tego, ile jesteśmy w stanie zrobić sami i z czego… My kupiliśmy 11-letni samochód, który kosztował nas jakieś 23 tys. zł, drugie tyle poszło na przeróbkę – zamknęliśmy się w 50 tys. zł.
Uznaliśmy, że na tym koniec – resztę oszczędności woleliśmy przeznaczyć na podróż. Jednak coś za coś: z powodów finansowych, w momencie wyjazdu nie mieliśmy ciepłej wody ani ogrzewania postojowego.
Trudno było wam przedstawić się na życie na 6 m2?
Kuba: Pamiętajmy, że te 6 m2, przez większość czasu, ma swoje rozwinięcie w postaci naprawdę sporego ogrodu wokół domu. (śmiech) W sumie chyba żadne z nas nigdy nie miało potrzeby gromadzenia wielu przedmiotów, nie mamy też problemu z naprawianiem rzeczy, robieniem nowych rzeczy z "odpadów", przetwarzaniem ich – tutaj to się bardzo przydaje. Poza tym zaprojektowałem przestrzeń dopasowaną do naszych przyzywczajeń, więc czujemy się w niej jak "u siebie".
Zosia: Ja zdecydowanie jestem minimalistką: jak się do Kuby wprowadziłam, to po prostu wyrzucałam z jego mieszkania przedmioty! (śmiech) W kamperze trzeba na bieżąco utrzymywać porządek i odkładać rzeczy na miejsce, bo na takiej przestrzeni bałagan robi się bardzo szybko. Na szczęście ja już wcześniej byłam zwolenniczką takiego podejścia. Dzięki temu, nie mieliśmy większego problemu z tym, żeby przeprowadzić się na taki mały metraż.
A w jaki sposób się w tej podróży utrzymujecie?
Kuba: Naszą główną bazą są oszczędności – staramy się trzymać budżet, wydawać pieniądze rozsądnie. Ograniczanie liczby rzeczy dobrze nam tutaj służy. Zdobywamy różnego rodzaju prace zdalne, pracujemy też w drodze. Rozwija się także nasz kanał na YouTube. To nie są pieniądze, z których moglibyśmy się spokojnie utrzymywać i oszczędzać, ale zdecydowanie pomagają.
Zosia: Na ten moment nie potrzebujemy zresztą dużo. W drodze wydaje się znacznie mniej niż żyjąc w mieście, więc nie potrzebujemy dużych funduszy. Zweryfikowaliśmy swoje potrzeby w odniesieniu do tego, co krzyczy do nas świat zachodni. Uciekamy od wszechobecnego konsumpcjonizmu, wcale na tym nie tracąc.
Brzmi to podejrzanie pięknie… Nie ma w tym żadnych minusów?
Zosia: Oczywiście, że są! To wcale nie jest tak, że tych pieniędzy zupełnie nam nie potrzeba. Jakiś czas temu mieliśmy sytuację, która mi to mocno uświadomiła: musieliśmy zoperować psa – Hipi, którego zaadoptowaliśmy w Hiszpanii. Operacja była oczywiście płatna.
Wtedy zobaczyłam, że choć nie potrzebujemy większych sum pieniędzy na co dzień, to z drugiej strony nie mamy oszczędności na czarną godzinę. I w momencie, w którym stałoby się coś naprawdę poważnego, byłby problem. W życiu nie można być wiecznym Piotrusiem Panem.
Kuba: No właśnie, to nie do końca tak, że jesteśmy wolnymi ptakami, które się odcięły od wszystkiego. Życie z dnia na dzień jest fajne – ale dopóki nic się nie dzieje.
Inna sprawa jest taka, że nigdy nie chcieliśmy zupełnie się od tego świata odciąć. Sprawdzamy, co oznacza wolność w ramach naszej zachodniej cywilizacji – i próbujemy dowiedzieć trochę więcej o nas samych.
Ile jeszcze będziecie jeździć?
Kuba: Nasze warszawskie mieszkanie jest wynajęte do końca marca, ale to nie jest jakieś mocno wiążące – najemcy są otwarci na przedłużenie umowy.
Zosia: Zresztą na wiosnę mamy już plan, żeby pojechać w kierunku Szkocji. Na razie droga to nasze życie. Planujemy dalszą trasę i w głowach mamy przede wszystkim to, gdzie jechać dalej.
Mam wrażenie, że cały czas szukamy siebie. Nie wiemy do końca, do czego nas doprowadzi życie w drodze. Ale cieszę się, że wreszcie podjęliśmy tę próbę, że nie zatrzymaliśmy się tylko na planach.
A co jest najważniejszą rzeczą, której dowiedzieliście się do tej pory w podróży?
Kuba: To, że dookoła jest naprawdę mnóstwo ludzi dobrego serca. Żyjąc w mieście, zacząłem odnosić wrażenie, że ludzie nie zwracają na siebie uwagi, zamykają się w swoich bańkach. Niekoniecznie dlatego, że są źli, ale dlatego, że wymusza to na nich codzienność.
Natomiast podczas podróży spotkaliśmy masę fantastycznych, życzliwych ludzi: zarówno w miejscach, które odwiedzamy, jak i w… Internecie.
Kiedy startowaliśmy z kanałem, byłem przekonany, że będziemy musieli się odganiać od hejtu. Okazało się, że w ogóle tak nie jest. Wiele osób – niezależnie od tego czym się zajmują, gdzie mieszkają – nam kibicuje, poświęca swój czas na to, żeby nas wspierać – jestem tym szczerze wzruszony.
To dla mnie naprawdę piękna konstatacja, szczególnie w tych trudnych czasach, kiedy jesteśmy tak podzieleni. Okazuje się, że porozumienie mimo murów, które usiłuje się między nami stawiać, jest możliwe, a wręcz pożądane przez większość – i to daje nadzieję na przyszłość. Możemy się pięknie różnić i pięknie porozumieć, bo wszyscy jesteśmy ludźmi.