Drastyczny wzrost cen słodkich napojów, który miał miejsce w chwili wprowadzenia podatku cukrowego, może okazać się tylko skromnym preludium do prawdziwych podwyżek. W lutym sieci handlowe będą musiały po raz pierwszy zapłacić podatek handlowy – co możemy boleśnie odczuć w naszych kieszeniach.
Praktycznie w momencie, w którym zaczął obowiązywać podatek cukrowy, ceny słodzonych napojów, takich jak Coca-Coli czy Pepsi poszybowały o 40 proc. w górę. Opłata rykoszetem uderzyła także w polskie firmy – producent oranżady Hellena wprost stwierdził, że firmy z jego branży po wprowadzeniu opłaty cukrowej rozpoczynają "walkę o przetrwanie". A to może być tylko początek maratonu podwyżek.
Jak bowiem przypomina serwis money.pl, już tylko nieco ponad miesiąc pozostał do pierwszej płatności podatku od sprzedaży detalicznej, powszechnie znanego jako podatek handlowy.
Do 25 lutego największe sieci handlowe muszą zapłacić fiskusowi niemałe pieniądze: Lidl będzie musiał wysupłać z kieszeni średnio 15 mln zł miesięcznie (200 mln zł na rok), z kolei w przypadku Biedronki będzie to ok. 50-60 mln zł miesięcznie (czyli 700 mln zł rocznie).
Choć resort finansów upiera się, że konsumenci nowego podatku nie odczują, eksperci nie mają wątpliwości, że sieci będą szukać sposobów na odrobienie swojej straty. Sposobów jest kilka: mogą zdecydować się na podniesienie cen lub zmniejszenie liczby i wielkości promocji.
Po co podatek handlowy?
Przypomnijmy, że nowy podatek ma dwie stawki. Do obrotów rzędu 170 mln zł będzie obowiązywać danina w wysokości 0,8 proc., powyżej tej wartości – 1,4 proc. Przypomina też, że formalnie spór Polski z UE jeszcze się nie zakończył, bo od wyroku TSUE z 2019 r., stwierdzającego legalność daniny, odwołała się Komisja Europejska. Wpływy z nowego podatku zostały już podzielone i wpisane w budżet Polski na 2021 r. To przychód rzędu 1,5 mld zł.
Jak pisaliśmy w INNPoland.pl, duże nadzieje z podatkiem handlowym wiąże m.in. premier Mateusz Morawiecki. Oczywiście, nie chodzi mu o zasilenie państwowej kasy. W jego opinii ma on pomóc małym i średnim przedsiębiorcom w konkurencji z zagranicznymi sieciami handlowymi.
Podobnej argumentacji używa minister finansów Tadeusz Kościński, także wskazując, że jest to "kamyczek do tego, żeby troszeczkę wyrównać szanse" między dużymi sieciami handlowymi z zagranicy i mniejszymi polskimi firmami.
– Mamy wystarczająco dużą konkurencję i bardzo trudno będzie dyskontom podwyższać ceny – wskazuje szef resortu.