"Rozumiem finanse, choć myślę, że akurat górale w Zakopanem specjalnie nie zbiednieją" – w ten sposób prof. Krzysztof Simon skomentował plany przedsiębiorców, którzy zapowiadają po 17 stycznia otwarcie swoich biznesów. Sprawdziliśmy, jak to w sumie jest z zarobkami góralskich przedsiębiorców.
Od kilku dni w całej Polsce głośno jest o inicjatywie Góralskie Veto, zakładającej otwarcie biznesów i wznowienie działalności gospodarczej na Podhalu od 18 stycznia 2021. Wczoraj pomysł ten ostro skrytykował prof. Krzysztof Simon, specjalista chorób zakaźnych.
– Nie uważam, że te wszystkie bunty są merytorycznie uzasadnione. Rozumiem finanse, choć myślę, że akurat górale w Zakopanem specjalnie nie zbiednieją – przekonywał.
Sprawdziliśmy więc, jak to jest z tymi zarobkami w górskich biznesach.
Ile pieniędzy mogą zarobić górale?
Nikt wypowiadający się o górskich zarobkach nie ukrywa, że biznes turystyczny w polskich górach potrafi być dochodowy. Haczyk kryje się jednak w tym, że jest to biznes mocno sezonowy, który do tego wymaga ciągłych inwestycji.
Weźmy stoki narciarskie. Przed kilkoma laty Patrycja Otto z "Dziennika Gazety Prawnej" podliczyła, że wyciąg narciarski i dodatkowe urządzenia to koszt nawet kilkudziesięciu milionów złotych. Inwestycja zwraca się średnio w 7 lat – jeśli ośrodek działa przez 100 dni w roku.
Z kolei właściciel małego pensjonatu w Zakopanem w sezonie jest w stanie zarobić nawet 20 tys. zł miesięcznie – jak sprawdziła trzy lata temu "Gazeta Krakowska", która pokusiła się o stworzenie zestawienia zarobków w branży turystycznej w Małopolsce. Taki zarobek możliwy jest jednak tylko w najgorętszych miesiącach.
"Na oko" dużymi zarobkami mogą pochwalić się również instruktorzy narciarstwa: pomiędzy 6 a 7 tys. zł miesięcznie. Ale znów pojawia się problem sezonowości. Nauka jazdy na nartach to zajęcie, na którym można zarabiać od grudnia do marca – poza tymi miesiącami trzeba jednak żyć z czegoś innego.
Biznes turystyczny w górach
Z tezą, że od obostrzeń "akurat górale w Zakopanem specjalnie nie zbiednieją" zdecydowanie nie zgadza się Agata Wojtowicz, prezes Tatrzańskiej Izby Gospodarczej: – Pana prof. Simona bardzo lubię i szanuję – i myślę, że tutaj akurat musiał się zapędzić podczas wypowiedzi – zaznacza. Przyznaje jednak, że opinii o "bogactwie górali" zarabiających majątek na turystach słyszy sporo.
– Niestety, to bardzo powierzchowne spojrzenie, które wynika z różnych stereotypowych opinii o góralach. Trzeba pamiętać, że ludzie najczęściej widzą nas wtedy, kiedy jest środek sezonu, tłumy turystów. Potem jednak przychodzą miesiące, kiedy tych ostatnich jest jak na lekarstwo. I co wtedy, pieniądz sypie nam się z nieba? Nie: korzystamy z tego, co zarobiliśmy w sezonie – opowiada.
Zwraca również uwagę na to, o czym wspominaliśmy wyżej: biznesy, zwłaszcza te większe, wymagają inwestycji przewyższających możliwości nawet bogatych inwestorów.
– Niektórzy myślą, że taki hotel można wybudować z "różowej świnki-skarbonki" – ale tak się nie da. Wszystkie te piękne, bogato wyglądające obiekty naprawdę nie wzięły się znikąd. Nawet jeżeli ktoś ma spory wkład własny, to najczęściej daje on po prostu możliwość uzyskania kredytu. Wiele obiektów nie kupuje też niezbędnych maszyn, ale leasinguje – więc ich bieżące obciążenie jest dosyć spore – podkreśla nasza rozmówczyni.
Brak turystów to problem wszystkich
Jak dodaje prezes TIG, w miejscowościach turystycznych na przyjezdnych opiera się praktycznie wszystko. – W tej chwili to naprawdę nie jest problem "tylko" branży turystycznej, w takich miejscowościach to jest kryzys gospodarczy każdej branży, nawet biznesu teoretycznie nie mającego związku z turystyką, jak mały sklepik na skraju osiedla – mówi.
– Wielokrotnie ludzie myślą, że "górale" to tylko właściciele tych hoteli, tych wyciągów, tych karczm. Ale to właśnie ci górale dają źródło utrzymania innym. Jak oni tracą dochody, tracą je również ludzie pracujący w tych biznesach – i niestety, nawet zebrane w poprzednim sezonie oszczędności kiedyś się skończą – dodaje.