Choć reforma OFE miała się odbyć jeszcze w zeszłym roku, to plany rządu pokrzyżowała pandemia Covid-19. Teraz bliźniaczy projekt wraca jak bumerang. Wydaje się, że różnice projektów ustaw są marginalne, a zdaniem eksperta propozycje PiS to nadal "wybór między dżumą a cholerą".
Likwidacja OFE budzi wiele emocji. ostatnie prace nad przekształceniem zawieszono jednak po wybuchu pandemii koronawirusa. Sejm ustawę przyjął, Senat odrzucił i dalej nic się z nią nie działo. W 2021 r. rząd premiera Mateusza Morawieckiego powraca jednak do tej koncepcji – wskazuje Next Gazeta.
W tym tygodniu opublikowano nowy projekt ustawy o OFE. Zmiany są czysto kosmetyczne, zmieniono m.in. harmonogram na teraźniejsze daty, odświeżono też pewne wyliczenia dot. uzasadnienia ustawy i oceny jej skutków.
Rząd podliczył m.in. że z aktywów OFE na koniec 2020 r. (blisko 149 mld zł) do finansów publicznych może trafić około 22 mld zł z tzw. opłaty przekształceniowej. To znaczy, jeśli każdy zdecyduje się na transfer środków do "nowego IKE" z 15 proc. prowizją. Jeśli na krok zdecyduje się połowa z nas, a reszta wpłaci środki do ZUS – do skarbu trafi zaś 11 mld zł.
Polacy muszą zdecydować, co zrobią ze środkami OFE w terminie od 1 czerwca do 2 sierpnia 2021 r. Domyślnie środki trafią do "nowego IKE" – tu nie trzeba będzie nic robić. Środki można też skierować do ZUS, co wymaga złożenia odpowiedniego oświadczenia w swoim OFE.
Jak wskazuje wiceprezes Instytutu Emerytalnego dr Marcin Wojewódka, jest to decyzja między złym a gorszym. Dodatkowo rząd tak ustawił decyzje, by zyskać "swoje" niezależnie od wyborów Polaków. Działa więc w imię znanej z kasyn zasady – house always wins.
W takim razie lepsza musi być chyba "bramka numer dwa"? Nie do końca. – Zabawa polega na tym, że druga opcja jest być może nawet jeszcze gorsza. Dzięki temu, że moje pieniądze z OFE trafią do ZUS-u, budżet państwa będzie musiał dać mu niższą dotację. Czyli będzie mógł wydać kasę na coś innego – wyjaśnia ekspert.
PiS kombinuje z OFE
Jak pisaliśmy w INNPoland.pl, miliardy złotych z opłaty przekształceniowej to niejedyny prezent, który PiS postanowił sobie sprawić przy okazji likwidacji OFE. Nawet jeśli nasze pieniądze trafią do ZUS, rząd wyjdzie na tym korzystnie. W ten sposób przejmie bowiem... prywatne firmy.
Jeśli bowiem niekoniecznie mamy ochotę oddawać rządowi za nic kilkanaście procent naszych pieniędzy przy przejściu do IKE, istnieje alternatywa: możemy wnioskować o przekazanie zebranych pieniędzy do Funduszu Rezerwy Demograficznej. Obecnie kontrolowany jest on przez ZUS – jednak nowy projekt ustawy zakłada, że po likwidacji OFE przejdzie on pod kontrolę Polskiego Funduszu Rozwoju.
Państwowy PFR dostanie nie tylko gotówkę, ale również akcje spółek, w które inwestowały poszczególne OFE.
– To tak naprawdę może oznaczać nacjonalizację prywatnych firm. Państwo będzie mogło przejąć nad nimi kontrolę, wprowadzać swoich ludzi do zarządu i rady nadzorczej i decydować np., co z dywidendą lub w co warto, a w co nie warto inwestować – mówi "Wyborczej" dr Antoni Kolek, szef Instytutu Emerytalnego.
Likwidacja OFE to jest wybór między dżumą a cholerą. Mówiąc szczerze, rząd w każdej chwili wygrywa. Jeśli przeniosę środki z OFE na IKE, to zgarnie haracz 15 proc. twierdząc, że to jest ekwiwalent podatku, który zapłaciłbym za 20 czy 30 lat. Tylko nie mamy pewności, jakie będą wtedy podatki. Zabiera mi tu i teraz, bo potrzebuje pieniędzy, żeby móc wrzucić je do jakiejś kopalni albo przekopać mierzeję.