Miau Cafe, to pierwsza kocia kawiarnia w Warszawie, która powstała dzięki crowdfundingowej zbiórce. Według informacji podanych przez jej właścicielkę Annę Pawlicką, Polski Fundusz Rozwoju bezpodstawnie odrzucił jej wniosek o przyznanie wsparcia z Tarczy Finansowej PFR. Co innego ma jednak do powiedzenia szef PFR Paweł Borys. A dodatkowe kontrowersje dołożyli warszawscy działacze partii Razem.
Miau Cafe to popularna warszawska kawiarnia, w której atrakcją jest obecność kotów
Właścicielka lokalu w związku z brakiem uzyskania środków z Tarczy Finansowej zorganizowała zbiórkę, gdzie udało jej się zebrać ponad 50 tys. zł
Prezes PFR Paweł Borys twierdzi na Twitterze jednak, że Miau Cafe po prostu nie kwalifikuje się do wsparcia, bo po pierwsze jest jednoosobową działalnością gospodarczą, a po drugie nie zatrudniało żadnych pracowników. Właścicielka zaprzecza
Dodatkowo partia Razem w Warszawie przypomniała, że 4 lata temu pracownice Miau Cafe oskarżyły właścicielkę o mobbing i brak umów
W związku z nieprzyznaniem Miau Cafe wsparcia (odwołano się od decyzji), jego właścicielka zorganizowała zbiórkę dla kawiarni, w której w momencie pisania tekstu (05.03) jest zebrane już ponad 56 tys. zł, czyli 112 proc. początkowego celu. Właścicielka zapewniła jednocześnie, że wszystkie pieniądze będą przeznaczone na utrzymanie lokalu i mieszkających w niej kotów-rezydentów.
Dodatkowo poinformowała też, że aż do otrzymania kolejnej decyzji PFR kawiarnia pozostanie otwarta.
Paweł Borys odpowiada: nie zatrudniali żadnego pracownika
Do sprawy nieprzyznania wsparcia Miau Cafe odniósł się na Twitterze szef Polskiego Funduszu Paweł Borys.
– W bazie mamy: 1) Miau Cafe z Łodzi - wiosną 36 tys. zł i obecnie 36 tys. zł, 2) Miau Cafe z Warszawy (Emerald), niestety odmowa wiosną i obecnie z powodu braku pracowników i zaległości do US i ZUS. Firma otrzymała przyczyny odmowy. Dla JDG dedykowana jest tarcza branżowa, nie PFR – napisał.
Właścicielka Miau Cafe do zarzutów odniosła się na Facebooku, twierdząc, że podawane przez szefa PFR informacje nie są prawdziwe, a odrzucenie jej wniosku jest winą złego przepływu informacji pomiędzy ZUS-em a PFR.
Na potwierdzenie swoich słów kobieta wkleiła dokument, z którego ma wynikać, że zatrudniała 1 osobę i 5 osób współpracujących.
Biorąc pod uwagę jednak to, że według słów Pawła Borysa jej firma była tzw. samozatrudnieniem, to jedynym “etatem" w Miau Cafe był najprawdopodobniej ten samej właścicielki.
Jeszcze bardziej interesująca jest kwestia osób współpracujących. Takimi osobami mogą być bowiem wyłącznie: dzieci własne bądź drugiego małżonka lub przysposobione, rodzice, macocha i ojczym, pozostające we wspólnym gospodarstwie domowym. Mogą być oni zatrudniani na umowę o pracę, cywilnoprawną lub pracować nieodpłatnie.
Napisaliśmy do właścicielki Miau Cafe Anny Pawlickiej z prośbą o komentarz w tej sprawie. Niestety, nie otrzymaliśmy go do czasu publikacji artykułu. Kiedy go dostaniemy, uzupełnimy artykuł.
Razem: w Miau Cafe mobbingowano pracownice
Swoje dorzuciła także partia Razem w Warszawie, zamieszczając post na Facebooku, w którym przypomniała, że 4 lata temu pracownice kawiarni zarzuciły właścicielce mobbing oraz brak umów.
– Wielokrotnie byłyśmy zastraszane, wyśmiewane i upokarzane przez panią Annę Pawlicką. Przez ciągłą kontrolę za pośrednictwem nielegalnie zainstalowanych kamer, zastraszanie nieprzybliżonymi "konsekwencjami", codzienne strofowanie i publiczne oczernianie, postanowiłyśmy zgłosić sprawę do Państwowego Inspektoratu Pracy – brzmi fragment oświadczenia, który anonimowo opublikowały profilu Międzyzakładowej Komisji Pracujących w Gastronomii OZZ IP na Facebooku.
Pracownice stwierdziły też, że wbrew woli były osobami zatrudnionymi nielegalnie, mimo że forma ich zatrudnienia wpisywała się w kryteria posiadania umowy o pracę.
O sprawie pisała m.in. "Gazeta Wyborcza". W artykule cytowana jest anonimowo jedna z pracownic, z którą rozmawiał dziennik. Według niej, po tym jak zatrudniła się w Miau Cafe, właścicielka obiecała, że niedługo podpisze z nią umowę-zlecenie, ale tak się nie stało. Ponadto miało okazać się, że tak samo pracowało tam 6 osób (umowę miał jeden pracownik).
– Dodatkowo właścicielka zamontowała - bez informowania pracowników - kamery. Kiedy któraś z nas siadała na kanapie, dostawałyśmy wiadomość na Facebooku, żeby wstawać i wracać do pracy – mówiła pracowniczka.
Jak opowiada, na zmianie była tylko jedna osoba. W weekendy, kiedy ruch był największy, dziewczyny wysyłały sobie wiadomość o treści: "help", to był znak, żeby inna dziewczyna przyszła pomóc – opowiadała "Wyborczej". Dodatkowo według jej słów sama właścicielka miała rzadko pojawiać się w lokalu i zostawiać wszystkie obowiązki na barkach pracowników.
Właścicielka w tamtym czasie wystosowała oświadczenie o brzmieniu:
“Żadna z zarzucanych nieprawidłowych sytuacji nie miała miejsca. Wszelkie informacje w tym zakresie rozpowszechniane są przez osoby, z którymi, z uwagi na ich naganny stosunek do powierzonych obowiązków, do mienia kawiarni, a nawet do Klientów, już nie współpracuję. Osoby te współpracowały z Miau Cafe na podstawie umów cywilnoprawnych. Obecne ataki na moją osobę podyktowane są jedynie niskimi pobudkami tych osób. Zdecydowana jestem podjąć wszelkie kroki prawne dla ochrony moich dóbr osobistych".