Niestety skutki pandemii, to nie tylko załamanie gospodarcze, które widzimy tu i teraz, ale także efekty długofalowe. Jedną z najgorszych z nich będzie wpływ na zarobki młodych ludzi w przyszłości. Bardzo negatywny wpływ.
Jak podaje portal Bussines Insider Polska, według raportu Polskiego Instytutu Ekonomicznego, długoterminowy koszt pandemii dla młodych ludzi sięgnie 44 bilonów dolarów w skali globalnej.
– Wśród szacowanych na 44 biliony dolarów kosztów długoterminowych najważniejszym elementem jest wynikający z ograniczenia dostępu do edukacji i obliczany na 21 bilionów dolarów spadek przyszłych dochodów mierzony na przestrzeni 45-letniej kariery zawodowej młodych pracowników – brzmi fragment raportu.
Innym tego elementem jest "15,5 biliona dolarów kosztów wzrostu trwałego bezrobocia oraz ok. 5,7 biliona USD kosztów wynikających ze spadku wynagrodzeń młodych pracowników w nadchodzącym 15-leciu".
Strata w obszarze edukacji wynika z zamknięcia szkół i tego, że według badań e-lekcje są mniej skuteczną formą przekazywania wiedzy.
Dzisiejsi młodzi będą według przewidywań przyszłości zarabiać o ponad 6 proc. mniej, niż mogliby bez wpływu pandemii.
Młodzi są sami sobie winni, że słabo zarabiają?
Pomimo tego, że – jak widać na powyższym przykładzie – na zarobki młodych mają w ogromnej mierze wpływ czynniki strukturalne oraz nierówności bazujące na wyniesionym z domu kapitale kulturowym, społecznym i finansowym, niektórzy zdają się to zupełnie ignorować.
Jednym z takich ludzi jest działacz Konfederacji Sławomir Mentzen, który na stwierdzenie młodzieżówki partii Lewica, że “młodzi zaharowują się na kasie, słuchawce, taksówce" i "będą mieszkać z rodzicami średnio do 35. roku życia", odpowiedział, że "trzeba było się uczyć, pracować i oszczędzać", ale "zamiast pracować, wolą zabierać tym, którym chciało się brać odpowiedzialność za własne życie".
Trudno odebrać odpowiedź Mentzena inaczej – skoro pisze on, że "trzeba było się uczyć, pracować i oszczędzać" i że "zamiast pracować, wolicie zabierać" – niż jako twierdzenie, że bycie kasjerem, taksówkarzem bądź pracownikiem call-center to nie żadna praca, a jeśli mało się tam zarabia, to jest to wyłącznie wina tego, kto ją podjął.
Wyobraźmy sobie w takim razie, że rzeczywiście społeczeństwo przyjęłoby tok myślenia Mentzena. Że wszyscy kasjerzy, taksówkarze, a może też osoby wykonujące inne słabo opłacane zawody, takie jak pielęgniarstwo czy nauka w szkole, zmienią pracę i zostaną sporo lepiej zarabiającymi spawaczami, malarzami pokojów i kierowcami TIR-ów. Jak wyglądałby taki świat?