Wkładasz pieniądze do bankowego depozytu, a rok później wyciągasz nominalnie praktycznie tyle samo, ile włożyłeś, a faktycznie nawet mniej, bo pieniądze straciły wartość przez inflację? To nie jest coś, do czego jesteśmy przyzwyczajeni, ale tak właśnie może to bardzo często wyglądać w przyszłości. Winą jest to, że zaczynamy… za dużo oszczędzać.
Dwa tygodnie temu Polaków zelektryzowały doniesienia ”Rzeczpospolitej”, że pierwszy znany bank (nazwy nie podano) zamierza wprowadzić ujemne oprocentowanie depozytów. O ile ujemne oprocentowanie w kontach firmowych jest już standardem – zwykle jest to od 0,05 do 0,1 proc. – i już teraz mamy przypadku depozytów klientów indywidualnych oprocentowanie bliskie zera, to ujemne byłoby w tym przypadku nowością.
Jak wyliczała “Rzeczpospolita”, gdyby stawki wyniosły 0,1 proc. i liczone byłyby od całej kwoty, to klient mający na depozycie 500 tys. zł zapłaciłby w skali roku 500 zł.
Oburzenie w tej sprawie wyraził także rzecznik UOKiK, stwierdzając, że “nie chcemy i nie będziemy akceptowali tego typu sytuacji”. Ale czy to tak naprawdę byłaby właściwa reakcja na to zjawisko?
Realne ujemne oprocentowanie może stać się standardem
– Nie ma żadnej zasady w teorii ekonomii, mówiącej, że stopa procentowa musi być dodatnia – mówi nam makroekonomista dr Wojciech Paczos z Cardiff Univeristy i grupy eksperckiej Dobrobyt na Pokolenia.
Jak tłumaczy ekspert, "przyzwyczailiśmy się do tego, że jeśli stopy procentowe są bliskie zera albo realnie ujemne, bo oprocentowanie zjada nam inflacja, to jest to jakaś aberracja i odchylenie od normy, które występuje tymczasowo i chwilowo, np. podczas kryzysu".
Tak wygląda to właśnie teraz. Ze względu na obniżanie referencyjnej stopy procentowej przez NBP (w tym momencie 0,10%, najniżej w historii), maksymalne oprocentowanie, np. lokat półrocznych i trzymiesięcznych w ubiegłym miesiącu wynosiło 1,5 proc. w skali roku. Natomiast według danych GUS-u inflacja w poprzednim miesiącu wyniosła 2,4 proc. Mamy więc do czynienia z realnie ujemnymi stopami procentowi, czyli stratą zamiast zyskiem. Jednak, jak mówi nam dr Paczos, nie powinniśmy patrzeć na to jako na coś dziwnego. I tymczasowego.
– W przestrzeni publicznej słyszę bardzo wiele błędnych komentarzy, mówiących, że obniżanie stóp procentowych przez NBP, to karanie ludzi za to, że oszczędzają i należy z tym skończyć. Otóż nie. Bank centralny obniża stopy procentowe, żeby pobudzić popyt i jeśli popyt się nie pobudza mimo obniżki, to znaczy, że stopy te są cały czas za wysokie – mówi Paczos.
Inaczej mówiąc, to znaczy, że gospodarka nadal w takiej sytuacji “woli oszczędzać niż inwestować” i wzmacniać tym samym popyt. Za niski popyt oznacza natomiast powolne wychodzenie z kryzysu. Zbyt wielka chęć do oszczędzenia jest więc dla niej szkodliwa, a jak mówi dr Paczos, z właśnie taką tendencją zaczynamy mieć do czynienia w Polsce. Ale z czego ona się bierze?
– Nasza zwiększającą się skłonność do oszczędzania wynika z kilku rzeczy. Po pierwsze z wydłużającego się czasu życia. Po drugie ze strachu przed ryzykiem, np. związanym z kryzysami, ale nie tylko. Po trzecie w związku ze spowolnieniem gospodarczym – mówi Paczos.
O ile trzeci czynnik jest głównie związany z kryzysami (wzrost podczas nich wyraźnie spowalnia), to drugi nie musi być z nim związany, a pierwszy jest czynnikiem od niego niezależnym. Dlatego właśnie wobec rosnącej chęci do oszczędzania i tym samym osłabiającego gospodarkę spadkowi popytu, NBP powinien trzymać stopy procentowe w okolicach zera nie tylko podczas kryzysu.
A to dlatego, żeby banki komercyjne oprocentowywały swoje lokaty jak najniżej, co zniechęca ludzi do "chomikowania" tam pieniędzy. Zachęca natomiast do wydawania, inwestowania i brania nisko oprocentowanych wtedy kredytów.
NBP ustali ujemne stopy procentowe? To nie ma sensu
Ale czy to znaczy, że najlepszym dla gospodarki byłoby, gdyby NBP ustalił stopy procentowe nawet nie lekko ponad okolice zera, ale poniżej?
– NBP nie bardzo może ustalić ujemne stopy procentowe, nawet gdyby chciał to zrobić, ponieważ istnieje wtedy zagrożenie ucieczki do gotówki. Inaczej mówiąc, ludzie nie zmniejszą wtedy oszczędności, ale przełożą je z banku do skarpety – mówi ekonomista.
Dodatkowo ekspert mówi, że przy dotychczasowych próbach tego rodzaju, "kiedy banki centralne obniżały stopy procentowe poniżej zera, często nie skutkowało to tym, że oprocentowanie obniżały same banki komercyjne". A czasem było nawet odwrotnie. Taka polityka bywa więc nieskuteczna.
– Konsensus ekonomiczny jest więc taki, że obniżanie stóp procentowych przez bank centralny jest skuteczne tylko do poziomu okolic zera na plusie – wyjaśnił Paczos.