Ogromny wzrost cen prądu nie jest wynikiem „naturalnych procesów gospodarczych”, tylko działań spekulantów – twierdzi Jarosław Gowin. Ile jest w jego słowach prawdy? Kto i dlaczego wziął sobie za cel ceny energii? I czy jest sposób na to, aby z tego wybrnąć? Pytamy o to eksperta.
Wysokie ceny prądu to efekt spekulacji na rynku uprawnień do emisji CO2 – twierdzi wicepremier Jarosław Gowin
Buntuje się przeciwko "oddawaniu przemysłu w ręce spekulantów"
Czy wysokie ceny uprawnień powinny być dla nas zaskoczeniem? Pytamy o to Aleksandra Szpora z Polskiego Instytutu Ekonomicznego.
Przed nami kolejny miesiąc, kolejne rachunki – i kolejny seans załamywania rąk na widok cen prądu. A ci z nas, którzy śledzą informacje, wiedzą już, że wzrost cen energii elektrycznej raczej się na aktualnym poziomie nie zatrzyma.
Zaledwie kilka tygodni temu "Fakt" ujawnił rządowe analizy, z których wynika, że już za cztery lata zapłacimy za prąd 256 zł więcej, a do 2030 r. jego ceny wzrosną nawet o 667 zł.
Czemu zawdzięczamy tak drastyczne podwyżki? Przede wszystkim temu, że elektrownie zmuszone są do wykupowania praw do emisji dwutlenku węgla. Prawa do emisji to instrument, który ma skłonić do przejścia na odnawialne źródła energii właśnie takie państwa, jak Polska: z systemem energetycznym wciąż opartym w przeważającej mierze na węglu.
Serwis Business Insider dotarł jednak do listu wicepremiera Jarosława Gowina, w którym ostrzega koalicjantów ze Zjednoczonej Prawicy, że wzrosty cen prądu nie są "wynikiem naturalnych procesów gospodarczych".
"Gospodarka europejska znajduje się wciąż w stanie stagnacji wywołanej pandemią. Przyczyną podniesienia cen energii jest drastyczny wzrost cen uprawnień do emisji CO2, wynikający ze spekulacyjnego obrotu instrumentem" – twierdzi Gowin.
Tłumaczy przy tym, że ceny uprawnień do emisji – a wraz z nimi ceny prądu – rosną z powodu działalności globalnych funduszy inwestycyjnych, którym opłaca się grać na utrzymanie wysokich cen.
"Szczególne wątpliwości kreuje udział w wymianie emisjami funduszy inwestycyjnych wysokiego ryzyka, które nie są zobligowane do corocznych umorzeń, jak przedsiębiorstwa energetyczne, a jedynie kierują się chęcią szybkiego zwrotu z poniesionych inwestycji" – utrzymuje wicepremier.
I dramatycznie stwierdza, że: "jako minister odpowiedzialny za gospodarkę nie mogę zgodzić się na oddawanie przyszłości polskiego i europejskiego przemysłu w ręce spekulantów".
Dlaczego ceny prądu rosną?
Na ile tłumaczenie Gowina pokrywa się ze stanem faktycznym? Zapytaliśmy o to Aleksandra Szpora, kierownika zespołu energii i klimatu Polskiego Instytutu Ekonomicznego.
– Spekulacja rynkowa nie jest czymś niezwykłym ani nowym na rynkach w tym również na europejskich rynkach uprawnień do emisji – tłumaczy.
Jak dodaje, w historii unijnego systemu handlu uprawnieniami do emisji (EU ETS) przez dłuższy okres czasu ceny uprawnień pozostawały poniżej spodziewanego poziomu – a to pozwoliło polskim firmom dłużej pozostać przy węglu i przygotować się do zmiany swojego miksu energetycznego.
Nasz rozmówca przyznaje, że w ostatnich tygodniach rzeczywiście ma miejsce gwałtowny wzrost cen uprawnień – co stwarza trudną sytuację dla polskiej energetyki, która ma w ten sposób mniej pieniędzy na przejście w kierunku czystych źródeł energii.
– Należy jednak zwrócić uwagę, że chociaż przekroczona została psychologiczna bariera związana z osiągnięciem przez uprawnienia rekordowej ceny, to jest to wzrost, który do pewnego stopnia był przewidywalny, szczególnie od czasu przyjęcia decyzji o wprowadzeniu MSR i przyjęciu zobowiązania UE do podniesienia celu redukcyjnego na 2030 r. – podkreśla Szpor.
Co ciekawe, spekulacja na rynku miewa wymiar pozytywny: informuje bowiem z wyprzedzeniem o zmianach cen.
– Obecny, gwałtowny wzrost cen uprawnień można więc – przynajmniej częściowo – tłumaczyć między innymi niepewnością towarzyszącą rozpoczęciu czwartej fazy EU ETS i podwyższoną liczbą uprawnień, jaka po raz pierwszy zostanie ściągnięta z rynku w tym roku – mówi ekspert.
Okazuje się również, że choć spekulacje i wysokie ceny mocno utrudniają życie firmom energetycznym, sytuacja ta nie jest żadnym zaskoczeniem.
– Oczywiście, część graczy nastawionych na spekulacje – funduszy i banków – przez stosowane strategie utrudnia realizację celu nadrzędnego tego mechanizmu jakim jest obniżenie emisji po możliwie najniższych kosztach. EU ETS od niemal początku był jednak uważany za mechanizm podatny na wpływy, co było zresztą bodźcem do podejmowania jego kolejnych reform, patrząc więc w kategoriach długofalowych obecne ceny można widzieć jako mieszczące się w logice EU ETS – tłumaczy Aleksander Szpor.