Zmiany podatkowe zawarte w Nowym Ładzie wywołują bardzo wiele emocji. Z jednej strony podnosi się mnóstwo głosów mówiących, że Nowy Ład “uderzy w klasę średnią", z drugiej wskazuje się na to, że obecny system podatkowy jest wadliwy. Które z tych stwierdzeń ma jednak więcej wspólnego z rzeczywistością?
Prawo i Sprawiedliwość ogłosiło program Nowy Ład, w którego skład wchodzą m.in. zmiany w systemie podatkowo-składkowym
Zmiany wywołują ogromne emocje w przestrzeni publicznej
Ekonomista dr Jakub Sawulski zmiany ocenia pozytywnie, ponieważ w pewnym stopniu korygują wady obecnego systemu
Zaprezentowany przez Prawo i Sprawiedliwość Nowy Ład zawiera kompleksowe rozwiązania w najróżniejszych obszarach gospodarczych i społecznych, takich jak system ochrony zdrowia, podatki, emerytury, mieszkania, inwestycje.
Największe emocje w debacie publicznej wywołuje to drugie – reforma w systemie podatkowo-składkowym.
Obejmuje ona takie zmiany jak: podwyższenie kwoty wolnej od podatku do wysokości 30 tys. zł, likwidacja możliwości odliczenia składki zdrowotnej, wprowadzenie proporcjonalnej składki zdrowotnej w przypadku działalności gospodarczej, ulga podatkowa dla klasy średniej oraz podwyższenie drugiego progu podatkowego do 120 tys. zł.
Jak mają się jednak fakty, do emocjonalnych komentarzy na temat podatkowych zmian? O to zapytaliśmy dr. Jakuba Sawulskiego, kierownika zespołu makroekonomii w Polskim Instytucie Ekonomicznym oraz wykładowcę Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie.
Patologie systemu
– Te zmiany są potrzebne. Mamy dwie podstawowe wady systemu opodatkowania dochodów w Polsce. Pierwsza jest taka, że osoby o niskich wynagrodzeniach są bardzo wysoko opodatkowane. Mamy jeden z najwyższych klinów podatkowych na niskie wynagrodzenia (do połowy średniego wynagrodzenia) wśród krajów OECD. 6 miejsce na 36 państw – mówi nam dr Jakub Sawulski.
Ekspert tłumaczy, że ma to szereg negatywnych konsekwencji, bo osoby o niskich wynagrodzeniach są z tego powodu zatrudniane np. bez umowy albo część wynagrodzenia płaci im się “pod stołem". Inaczej mówiąc, następuje przez to rozrost szarej strefy.
– Druga wada naszego systemu to ogromna różnica w opodatkowaniu działalności gospodarczej oraz umów o pracę. W przypadku tych pierwszych przy wysokich dochodach można płacić procentowo niemal o połowę niższe podatki i składki niż w przypadku umowy o pracę. Konsekwencją tego jest fikcyjne samozatrudnienie – mówi.
Osoby o wysokich dochodach, zamiast rozliczać się z pracodawcą przez umowę o pracę, tak jak wskazuje charakter wykonywanej przez nich pracy, rozliczają się przez faktury. W konsekwencji ich efektywne opodatkowanie jest często nawet niższe niż osób zarabiających znacznie mniej, nawet np. mających dochód bliski płacy minimalnej.
– To oczywiście jest kuriozalne – mówi nam Sawulski.
Potrzebne zmiany
Według niego zmiany dotyczące systemu podatkowego zaproponowane przez Prawo i Sprawiedliwość nie rozwiązują tych problemów całkowicie, ale w jakimś stopniu na nie odpowiadają.
– Zmiany zapowiedziane przez rząd obniżą opodatkowanie niskich wynagrodzeń oraz zmniejszą różnice w opodatkowaniu umów o pracę i działalności gospodarczej, zwłaszcza przy wysokich dochodach. To obniżenie opodatkowania nie jest jakieś drastyczne, bo to daje 100-200 zł więcej na rękę dla osób o niskich wynagrodzeniach. Tak samo w przypadku zmniejszenia różnicy w opodatkowaniu umów o prace i działalności gospodarczej, nie likwiduje ono całkowicie tej różnicy – tłumaczy ekonomista.
I dodaje, że całkowita likwidacja tej różnicy nie byłaby pożądana.
– W wielu krajach ten klin na działalność jest niższy, m.in. ze względu na to, że przedsiębiorcy np. ponoszą często odpowiedzialność własnym majątkiem, ale problem w Polsce jest taki, że ta różnica jest zbyt wielka – mówi Sawulski.
Jeśli chodzi o poszczególne elementy zmian podatkowych zawartych w Nowym Ładzie, tzn. podwyższenie kwoty wolnej do 30 tys. zł, likwidacja odliczenia składki zdrowotnej, proporcjonalna składka zdrowotna dla działalności gospodarczej i podwyższenie drugiego progu podatkowego, to ekspert dość pozytywnie ocenia wszystkie z nich.
– Myślę, że jedną z wad tej reformy jest to, że duża część ulgi trafi do emerytów i rencistów, a nie osób pracujących. Byłoby inaczej, gdyby zamiast podnoszenia kwoty wolnej od podatku, zwiększono koszty uzyskania przychodu z pracy. Z drugiej jednak strony jeśli ta reforma podatkowa sprawi, że rządzący wycofają się np. z 14. emerytury – co chyba się stało, bo nagle z rządowych dokumentów zniknęła o niej wzmianka – to jest to lepsza sytuacja – tłumaczy Sawulski.
Według niego razem z podwyższeniem kwoty wolnej trzeba rozpatrywać zlikwidowanie możliwości odliczania składki zdrowotnej.
– Kwota wolna pozwoli płacić każdemu ok. 400 zł niższe podatki. Natomiast zakaz odliczenia składki zdrowotnej oznacza, że zapłacimy więcej, ale już w zależności od dochodu. Dla przykładu – przy zarobkach rzędu 3 tys. zł możemy dzisiaj odliczyć 200 zł od podatku, a przy zarobkach 15 tys. zł. – 1000 zł. Po reformie ta możliwość zostanie zniesiona.
Dodatkowo według Sawulskiego zmiany te są uproszczeniem obecnego systemu, dlatego, że odliczenie składki zdrowotnej jest dziwną konstrukcją. Jak wskazuje ekspert, najpierw płacimy 9 proc. składkę, a potem znowu odliczamy 7,75 proc. w podatku, co nie ma sensu. Jedna kwota wolna dla wszystkich jest również uproszczeniem.
– Następna sprawa to podwyższenie drugiego progu podatkowego, proporcjonalna składka zdrowotna dla wszystkich oraz ulga dla klasy średniej w przypadku osób zatrudnionych na podstawie umowy o pracę. Te zmiany zmniejszą różnicę w opodatkowaniu umów o pracę i działalności gospodarczej – mówi Sawulski.
Kto straci, a kto zyska? Zyskają zarabiający do 6 tys. brutto miesięcznie niezależnie czy prowadzą działalność, czy pracują na umowę o pracę. W przedziale 6-11 tys. brutto zmiany będę neutralne dla pracujących na umowę o pracę. W przypadku działalności gospodarczej nastąpi niewielka strata (klin podatkowy zostanie podniesiony o ok. 2 punkty procentowe).
– Większa strata będzie dotyczyła osób zarabiających powyżej 11 tys. brutto na działalności gospodarczej oraz powyżej 13 tys. w przypadku umowy o pracę. To oni zapłacą za tę reformę. Musimy natomiast podkreślić, że większość Polaków na tej reformie zyska – stwierdza ekonomista.
Łącznie wszystkie te zmiany sprawią, że w polskim systemie podatkowo-składkowym będziemy mieli progresję z czterema progami, zamiast obecnej liniowości, czy nawet degresywności w przypadku bardzo wysokich dochodów.
Zwiększone zatrudnienie
A jakie mogą być skutki tych zmian na całą gospodarkę? Jak mówi Sawulski z jednej strony może ona nieco podbić inflację w przyszłym roku, ale z drugiej będzie ona miała bardzo pozytywny wpływ na aktywizację zawodową dwóch grup społecznych – osób młodych, wchodzących na rynek pracy oraz osób starszych.
– Osoby o niskich dochodach mają większą krańcową skłonność do konsumpcji. Tzn. jak dostają dochód, to większą jego część wydadzą na bieżące potrzeby, bo im tych pieniędzy na te cele brakuje. Może to lekko podbić inflację. Natomiast jest jeszcze jeden czynnik, moim zdaniem znacznie ważniejszy z punktu widzenia makro – wpływ reformy na zatrudnienie – tłumaczy ekspert.
Jak mówi Sawulski, reforma sprawi, że część osób o niskich kwalifikacjach włączy się w rynek pracy.
– Podatki są pewną barierą we wchodzeniu na rynek pracy, podwyższają jej koszt. Z badań wynika, że nawet niewielka obniżka kosztów pracy poprawi zatrudnienie. To dotyczy z jednej strony osób, które w ogóle nie pracują i mogą się włączyć w rynek pracy, a z drugiej strony tych, które pracują na czarno. W ich przypadku taka obniżka opodatkowania może wpłynąć na decyzję o wyjściu z szarej strefy – mówi ekonomista.
Problem z aktywnością zawodową w Polsce istnieje w dwóch grupach – wśród osób młodych i osób w wieku około emerytalnych.
– Dzisiaj ministerstwo finansów pokazało wykres, w którym widać, że na reformie zyskają najbardziej właśnie te dwie grupy – mówi Sawulski.
W przestrzeni publicznej podnoszą się jednak głosy, że przedstawiciele poszkodowanej reformą części społeczeństwa – ludzie zarabiający ponad 11-13 tys. zł – w wyniku reformy zdecydują się na emigrację podatkową lub wręcz “fizyczną". Jednak według Sawulskiego nie ma powodów, żeby tak sądzić.
– Tego rodzaju głosy, że przy podwyżce podatków dla najbardziej dochodowej części społeczeństwa, wszyscy oni nam wyemigrują z kraju, pojawiają się od 20 lat, ale to się nie dzieje, bo to nie jest takie proste. Po pierwsze sama zmiana rezydencji podatkowej, nie zmienia nic w kwestii płacenia podatków – płaci się je tam, gdzie się tworzy dochód. To pierwsza rzecz – mówi Sawulski. – Po drugie w Czechach, czy w innych krajach europejskich opodatkowanie działalności gospodarczej nie jest niższe niż w Polsce i nawet po tej zmianie nie będzie. To jest mit krążący w przestrzeni publicznej. Żeby uciec od opodatkowania, trzeba byłoby się zwrócić w kierunku rajów podatkowych, ale mówimy tu nie o tak wielkiej skali działalności, żeby to się w jakikolwiek sposób opłacało.
Jak mówi Sawulski, reforma w Nowym Ładzie wprowadza umiarkowaną progresję podatkową, wciąż bardzo daleką od tej, jaka obowiązuje w krajach Europy Zachodniej.
– Twierdzenie, że taka umiarkowana progresja podatkowa zarżnie nam klasę średnią, wydaje mi się bardzo, bardzo na wyrost – stwierdza.