Najpopularniejszy serwis społecznościowy na świecie swoje najlepsze lata ma już za sobą. Facebook zaczyna zachowywać się jak wujek z wąsem, który myśli, że zaskoczy cię niusem przegrzanym od tygodnia, rozmawia o zbieraniu grzybów i pyta, czy udało ci się znaleźć swoją upragnioną miłość.
Pamiętam czasy, w których funkcję Instagrama, a nawet wyhajpowanego dziś TikToka, pełnił Facebook. Ludzie dzielili się na niebieskim portalu fotkami z wakacji, ulubionymi kawałkami czy najnowszymi znaleziskami w serwisie YouTube. Lepiej – serwis działał także jak Tinder, bo to właśnie tam można było zaczepiać interesujące nas osoby i rozpoczynać nowe relacje poprzez inicjowanie rozmowy.
Sięgając jeszcze dalej pamięcią uświadamiam sobie, że na początku istnienia Facebooka w Polsce miałem lekkie opory przed korzystaniem z serwisu. Mimo że konto założyłem w podobnym czasie co znajomi, rzadko sprawdzałem, co dzieje się w ich cyfrowym życiu. W końcu ci wtedy rejestrowali się na stronie głównie po to, by bawić się w rolników w grze Farmville – ktoś to w ogóle pamięta?!
Sam już wtedy niechętnie dzieliłem się informacjami w sieci w trosce o swoją prywatność. Poza tym zawsze wolałem świat rzeczywisty, w którym stanowczo lepiej się odnajduję, jednak mam świadomość, że portal pozwolił wielu ludziom przebić barierę kontaktu z drugą osobą i – co zaskakujące – mógł wpływać pozytywnie na pewność siebie. W końcu, jeżeli ktoś miał opory przed zagadaniem do interesującej go osoby w realu, mógł to zrobić właśnie za pośrednictwem fejsa.
Okrutna rzeczywistość była jednak taka, że Facebook powoli stawał się głównym oknem na świat i jeżeli ktoś nie wyglądał przez nie, to tak jakby jeszcze kilka lat wcześniej nie oglądał poniedziałkowego filmu na Polsacie. Po prostu nie miałby o czym gadać ze znajomymi na szkolnym korytarzu podczas przerwy w lekcjach.
No właśnie! Szkoła była jednym z głównych powodów, dla których zacząłem aktywnie korzystać z platformy mającej z założenia ułatwiać kontakt ze znajomymi z klasy. Mieliśmy swoją grupę, na której dzieliliśmy się notatkami, rozwiązaniami prac domowych czy – mam nadzieję, że mi wybaczą – wyśmiewaliśmy nauczycieli. Ale przecież robił to każdy uczeń... No może oprócz tych z pierwszych ławek.
Dodam tylko, że nigdy nie miałem konta na Naszej Klasie, która – swoją drogą – już niebawem odjedzie do lamusa. Jak wcześniej wspomniałem, nie lubiłem dzielić się informacjami na swój temat w sieci i ogólnie nie czułem takiej potrzeby. Nawet na fejsie początkowo nie byłem podpisany z imienia i nazwiska, jednak zmieniłem to, gdy przyszły pierwsze amory i występowanie pod pseudonimem mogło wyglądać dla innych nieco dziwnie.
Wracając do Naszej Klasy... Platforma z pewnością pomogła wielu starszym rocznikom – w tym mojej babci – odnowić kontakt ze znajomymi ze szkoły i nauczyła obycia z podobnymi serwisami. Tym samym przygotowała je również do wejścia na Facebooka, który w końcu przejął rolę swojej cyfrowej koleżanki.
Mam natomiast wrażenie, że z Facebookiem powoli dzieje się to samo, co z Gadu-Gadu, Naszą Klasą, Fotką i innymi podobnymi serwisami, które ustąpiły miejsca platformie Marka Zuckerberga. I na pewno nie będę pierwszą osobą, która przyzna, że jeśli Facebook się nie ogarnie, to może podzielić los swoich polskich odpowiedników.
Co jednak wskazuje na to, że Facebook staje się boomerem?
Ano pewnie sam bym nie zauważył, że z fejsem dzieje się coś złego, bo już od dłuższego czasu nie korzystałem z tego serwisu. Miałem ku temu sporo powodów.
Po pierwsze: większość osób z wyczuciem estetyki przeniosła się po prostu na Instagram.
Po drugie: błękitny i głęboki jak ocean portal – który swoim wygryzaniem niczym żarłacz biały mniejszych płotek przyjął bardziej strategię czerwonego oceanu – zalała fala reklam traktujących użytkownika jak idiotę.
Po trzecie: Facebook zaczął łapać zbyt wiele srok za ogon, które i tak często odlatywały w stronę bardziej błyszczących portali. Czyli po prostu zaczął kopiować pomysły innych serwisów lub najzwyczajniej je wchłaniał. Przy czym często robił to gorzej lub za bardzo skupiał się na nowych nabytkach – czyt. Instagram.
Po czwarte: Moja niechęć do dzielenia się swoją prywatnością w sieci wciąż we mnie żyje i mam dziwne poczucie tego, że wrzucając fotki i relacje na IG, sprzedaję nieco mniej siebie niż na Facebooku, który wygląda obecnie raczej jak portal e-commerce, w którym produktami są użytkownicy.
Jest tego sporo, ale wciąż nie są to powody, które sprawiły, że zacząłem postrzegać Facebooka jak boomera. Jednak fakt, że przez pewien czas nie korzystałem z "bazy kontaktów Zuckerberga", sprawił, że w tym momencie mogę ocenić zmiany, jakie zaszły w serwisie przez czas mojego ignorowania powiadomień z małym “f” w kółeczku.
Przyszedł jednak czas na mój wielki powrót i to, co zobaczyłem, bynajmniej nie napawa mnie optymizmem. Zamiast postów znajomych widzę jeszcze więcej reklam. W sumie to co trzeci post chce mi coś sprzedać i w żadnym stopniu nie są to rzeczy, które podpowiada algorytm na bazie tego, co wyszukiwałem w sieci.
W końcu na pewno nie potrzebuję “organicznego, certyfikowanego kremu przeciw odparzeniom dla dzieci na bazie organicznego hydrolatu z syberyjskiej sosny karłowatej dla wegan”, bo nie dość, że dzieci nie mam, to lubię zjeść krwisty stek. A to przykład pierwszy z brzegu.
Kolejna sprawa to mnóstwo bezsensownych filmików – które na podstawie sam nie wiem czego podpowiada mi Facebook – skopiowanych żywcem z TikToka z absurdalnymi “life hackami”, które zamiast ułatwiać sprawę, jeszcze bardziej ją komplikują. Podobnie jest z pseudotipami pogłębiającymi problem, który miały rozwiązać.
Gdyby tego było mało to – choć przez pewien czas specjalnie zacząłem częściej korzystać z FB – większość publikacji ze stron, które obserwuję lub postów moich znajomych jest nawet sprzed kilku dni. Sorry, ale w dzisiejszych czasach to, co działo się tydzień temu, jest już prehistorią.
Czepnę się jeszcze Messengera, który ostatnio coraz częściej mnie zawodzi. Nie dość, że najlepiej, gdybym oddał Zuckerbergowi dostęp do wszystkich swoich wiadomości i zdjęć, to jeszcze te drugie po wysłaniu wyglądają, jakby były robione kalkulatorem. Zresztą nie miałbym tego problemu, gdyby znajomi, od których wciąż dostaję powiadomienia, że dołaczyli do Telegrama i Signala, wcześniej zrozumieli, że te komunikatory biją na głowę białą błyskawicę.
A właśnie! Na początku wspomniałem, że Facebook pełnił kiedyś funkcję Tindera. Okazuje się, że serwis znów próbuje coś w tym kierunku zrobić. Wątpię jednak, że ludzie, którzy mają lekkie poczucie prywatności na portalu randkowym, zaczną pisać z obcymi osobami na fejsie, który gromadzi wszelkie dostępne informacje na nasz temat.
Na koniec chciałem dodać, że nie twierdzę, iż Facebook jest martwy. Uważam po prostu, że medium, które jeszcze kilka lat temu dawało nam poczucie kontaktu z całym światem i bycia na bieżąco z informacjami i wszelkimi nowinkami, dziś jest jak Wielka Pacyficzna Plama Śmieci złożona z grup poświęconych świętym roślinom, towarzystw złamanego serca wzajemnej adoracji, absurdalnych reklam, które – w przeciwieństwie do MediaMarkt – mają nas za idiotów, a to wszystko jest opóźnione jak życzenia urodzinowe, które ktoś składa ci na drugi dzień, bo wyskoczyło mu powiadomienie na Facebooku.