BigMac – a może raczej PiSMac – zdaniem Dariusza Rosatiego to idealny dowód na inflację. Cena bułki z podwójnym kotletem w ostatnim czasie poszła w górę, podobnie zresztą jak inne produkty w sieci McDonald’s.
– W 2019 r. zestaw BigMac kosztował 16 zł. Dziś jest 20 zł. Wzrost ceny o 25 proc. w dwa lata – napisał na swoim Twitterze Dariusz Rosati, dodając przy tym hasztag #inflacja. Poseł PO w ten sposób chciał zasugerować, że wyższa cena jest niezbitym dowodem na postępującą w Polsce inflację.
O wzrostach cen w McDonald's alarmował ostatnio również poseł Krzysztof Brejza, który zauważył, że Pojedyncza kanapka BigMac w 2015 kosztowała 9,2 zł, a dziś kosztuje 14,2 zł.
– W dobie odwracania uwagi przez rząd szczuciem na homoseksualistów, lekarzy, nauczycieli, prawników, dziennikarzy, artystów, opozycję i inne atakowane grupy społeczne, warto zwracać uwagę na takie „detale”. Jak podrożało wszystko – zwracał uwagę.
Co ciekawe, to nie pierwszy raz, kiedy ceny produktów w restauracji pod dwoma złotymi łukami są traktowane jako dowód postępującej inflacji, czy różnicy w sile nabywczej między różnymi państwami. Funkcjonuje bowiem coś takiego jak Big Mac Index, czyli wskaźnik Big Maca.
Pierwszy lokal sieci McDonald's w Polsce zaczął działalność dokładnie 17 czerwca 1992 r. o godz. 8:00 rano. Restaurację, która już nie istnieje, otwarto w Warszawie w szklanym budynku obok Sezamu na rogu Marszałkowskiej i Świętokrzyskiej.
Jak informowała "Wyborcza" w 1992 r. mleko w warszawskim lokalu pochodziło z warszawskiej Woli, napoje z gdyńskiej rozlewni Coca-Coli, soki z Hortexu, sałata z Jeleniej Góry. Z kolei mięso dowożono z Niemiec, a frytki z moskiewskiej restauracji McDonald’s.
Polacy ruszyli jednak głównie po Big Maca. Słynny burger kosztował 29 lat temu jedną piątą obecnej swojej ceny, czyli ok. 2,50 zł. Zresztą współcześnie podrożały nie tylko słynne burgery. Dziś za Big Maca trzeba zapłacić 13,90 zł, małe frytki kosztują 7,60 zł, a shake - 5,90 zł.