Nie chcą oklasków, tylko godnego życia. Mimo że ratownicy wykonali nieocenioną pracę w pandemii Covid-19 i nadal są kluczowi, to muszą podejmować drastyczne kroki, by walczyć o godne zarobki. W ostatnim czasie m.in. białostoccy ratownicy masowo zaczęli zaś składać wypowiedzenia. W pracy zostają zaś "szaleńcy, którzy chcą jeszcze pomagać ludziom".
– Chcemy, aby traktowano nas poważnie, a nie jak zapchajdziury. Dziś ratownictwo opiera się na szaleńcach, którzy chcą jeszcze jeździć i pomagać ludziom – mówi na łamach "Gazety Wyborczej" Paweł Zaworski, jeden z protestujących ratowników medycznych z Białegostoku.
Grupa ta przykuła uwagę opinii publicznej po tym, jak masowo zaczęli odchodzić z pracy. Pod koniec lipca do Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Białymstoku wpłynęło ponad 130 wypowiedzeń.
Zaworski wskazuje, że powodem zwolnień są głodowe pensje za tytaniczną pracę. Nie pomaga też faktyczny przymus pracy na działalności gospodarczej, czyli bez przywilejów pracownika. Choć stawka 36 zł brzmi ładnie nas papierze, to rozmówca "GW" wskazuje, że po odjęciu ZUS-u i wszystkich kosztów realny zarobek to ok. 3060 zł.
– Jako pracownik Lidla czy Biedronki będę zarabiał tyle samo lub więcej i będę objęty lepszą opieką pracodawcy – wskazuje protestujący ratownik, zapytany co zrobi, gdy nie dojdzie do porozumienia płacowego.
Jak pisaliśmy w INNPoland.pl, Komitet Protestacyjny Ratowników Medycznych wskazał ostatnio, że ratownicy pracują na "umowach grozy", porównując je z nadmorskimi paragonami grozy.
Wszystko zaczęło się od publikacji fragmentów umów ratowników przez Komitet Protestacyjny Ratowników Medycznych. "Słyszeliście o paragonach grozy? My tu mamy UMOWY GROZY!!!" – grzmi oficjalne konto na Facebooku. I niestety ma rację.
Ostatni wpis to element szerszej akcji, podczas której ratownicy pokazują, za jak małe pieniądze muszą pracować. Stawki ratowników medycznych wahają się od 21 do 36 zł brutto za godzinę. Są też absurdy.
Ratownik medyczny po trzyletnich studiach licencjackich często może liczyć na niższą stawkę, niż ratownik z kursem kwalifikowanej pierwszej pomocy (KPP). Oczywiście kurs KPP jest dużo krótszy i tańszy.
"Godzina pracy ratownika medycznego, człowieka od którego niejednokrotnie zależy czyjeś zdrowie a nawet życie - największa wartość, wydzierana ze szponów śmierci w pocie, deszczu, upale i mrozie, w kombinezonie i masce, 24 godziny na dobę, 365 dni w roku wyceniana jest w przeliczeniu na.... 2 kalafiory i 2 kg ziemniaków" – przekonuje Komitet we wcześniejszym poście.