1 kwietnia 2022 r. to symboliczny koniec fotowoltaicznego eldorado. W rzeczywistości nie do końca tak jest. Przepisy teoretycznie zmieniają się na mniej korzystne dla prosumentów, ale to nie oznacza końca oszczędności. Dlaczego?
Jestem redaktorem prowadzącym INNPoland.pl. Pracowałem m.in. dla Vice, newonce, naTemat i Next.gazeta.pl. W INN piszę swoje "rakoszyzmy". Prywatnie tworzę własne "Walden" w nadwarciańskim zaciszu. Poza tym co jakiś czas studiuję coś nowego.
Wzrosła również liczba prosumentów. Na koniec grudnia 2015 r. było ich zaledwie 4 tys., natomiast na koniec września 2021 r. takich osób było już ponad 700 tys. Według szacunków rządu na koniec pierwszego kwartału 2022 r. będzie ich już milion.
Rozwój rynku to efekt m.in. szeregu dotacji z rządowych programów, takich jak: Mój Prąd, Czyste Powietrze i AgroEnergia. Przede wszystkim jednak korzystnego i klarownego systemu rozliczania. Obecnie bowiem prosumenci produkujący energię w instalacjach do 10 kWp rozliczają się w stosunku 1 do 0,8. Oznacza to, że za każdą jednostkę energii, którą wprowadzą do sieci, mogą darmowo odebrać 0,8.
Wyścig z czasem
Nowelizacja ustawy zakłada, że osoby, które staną się prosumentami do czasu wejścia jej w życie, będą rozliczani na "starych" zasadach przez 15 lat od momentu podłączenia do sieci. Dla monterów paneli fotowoltaicznych oznacza to prawdziwy boom.
– Nasi monterzy są zawaleni zleceniami od osób, które chcą zdążyć z instalacją paneli przed wejściem w życie nowych przepisów – potwierdza Kamil, przedstawiciel jednej z warszawskich firm zajmujących się sprzedażą paneli fotowoltaicznych.
– Największy nawał pracy był w październiku i listopadzie, ale w grudniu też jeszcze jest sporo, w porównaniu z poprzednimi latami – przyznaje Sławomir Drzazga, pracownik firmy Solarid z Częstochowy. – Tu jednak pojawia się problem pogody. Zima jest dla monterów ciężkim sezonem. Spotkałem się z taką opinią, że zimą to siedzi się przed kominkiem i żyje z tego, co się zarobiło w sezonie letnim. Tej zimy mamy jednak sporo zleceń, które właśnie z powodu warunków atmosferycznych ciężko obrobić. Latem byłoby to łatwiejsze, także z powodu dłuższych dni – dodaje.
Praca na nieosłoniętym dachu w zimowych warunkach wydaje się morderczym wysiłkiem. Jak jednak przyznaje Drzazga, dopóki temperatura utrzymuje się w granicach zera, nie ma wiatru, który potęguje uczucie zimna, oraz opadów wysysających z człowieka całą ciepłotę, pracuje się tak, jak wczesną wiosną lub jesienią. – Jak jest bardzo mroźno, nikt nie będzie pracował – mówi.
Montaż paneli mimo trudnych warunków pogodowych to dla firm z branży fotowoltaicznej dobry biznes. Polacy chcą bowiem zdążyć przed wejściem w życie zmian, które wprowadzą system net-billingu. Rząd twierdzi, że "stwarza on warunki do dalszego dynamicznego rozwoju energetyki prosumenckiej". W największym skrócie będzie polegał na tym że prosumenci będą sprzedawać energię w cenach hurtowych ustalanych przez rynek, za to za pobraną energię zapłacą według stawek detalicznych. Czyli tak, jak wszystkie inne gospodarstwa domowe nad Wisłą.
Czy rząd zabił fotowoltaikę w Polsce?
– Absolutnie nie – odpowiada Bartłomiej Derski z portalu WysokieNapiecie.pl – Na pewno znacznie spadnie tempo instalacji fotowoltaiki domowej, natomiast w przyszłym roku zapewne znacznie wzrośnie z kolei zainteresowanie fotowoltaiką ze strony biznesu. Biznes odczuje bowiem bardzo duże podwyżki cen energii – procentowo największe wśród wszystkich jej odbiorców. Natomiast w gospodarstwach domowych to zainteresowanie pewnie osłabnie i liczba nowych instalacji będzie mniejsza niż w tym roku. Wciąż jednak tysiące ludzi każdego roku będą się na nie decydować. Pokusiłbym się o tezę, że będą to nawet setki tysięcy – twierdzi ekspert.
Jak przyznaje Krzysztof Turek, właściciel firmy Solarid, można powiedzieć, że instalacje będą mniej opłacalne. Ciężko będzie obliczyć, jak szybko się spłacą. – Warunki będą zmienne, co na pewno powstrzyma niektórych ludzi przed instalowaniem paneli fotowoltaicznych – podkreśla.
Zdaniem Krzysztofa Turka rząd zabrnął w ślepy zaułek. – Załóżmy, że nowa cena za prąd w sprzedaży zostanie ustalona na poziomie złotówki za kilowat. Koszt kilowata skupowanej energii wyniesie jakieś 50 groszy. Rozwiązaniem dla kogoś, kto będzie chciał się uniezależnić i płacić jak najmniejsze rachunki, będzie zbudowanie jak największej instalacji. To wiąże się jednak z tym, że nie rozwiążemy problemu przeciążonych sieci energetycznych w Polsce. Nie rozwiążemy także problemu wysokiej ceny energii – twierdzi.
O wskazanie potencjalnych korzyści z planowanych zmian poprosiliśmy Ministerstwo Klimatu i Środowiska, lecz do chwili ukończenia tekstu nie otrzymaliśmy odpowiedzi.
– Z jednej strony sama konstrukcja, że sprzedajemy energię elektryczną dużo taniej i kupujemy ją drożej – więc mamy tutaj dużą różnicę większą niż dotychczasowe 20 proc., mogłoby skłaniać do tego – żeby te instalacje były większe. Inwestujemy raz i niejako pokrywamy tę różnicę w cenach zakupu i sprzedaży poprzez to, że po prostu dużo więcej energii po niskich cenach sprzedajemy do sieci – mówi ekspert Wysokiego Napięcia.
Derski zwraca jednak uwagę na pewne zapisy ustawowe, które znalazły się w nowelizacji. W przypadku przekroczenia maksymalnej mocy zainstalowanej elektrycznej poszczególnych rodzajów instalacji odnawialnego źródła energii prezes Urzędu Regulacji Energetyki może odmówić wydania zaświadczenia o możliwości sprzedaży niewykorzystanej energii elektrycznej przez prosumenta.
Jak czytamy w nowelizacji ustawy o odnawialnych źródłach energii, wiąże się to z ryzykiem wystąpienia stanu zagrożenia bezpieczeństwa funkcjonowania systemu elektroenergetycznego. A takie problemy już występują. – Powstaje dużo instalacji na niezmodernizowanych liniach przesyłowych. Przez to u bardzo wielu klientów występują problemy ze zbyt wysokim napięciem. Montujemy, jest wszystko w porządku. Po czym dwóch sąsiadów obok montuje, napięcie rośnie, instalacje się wyłączają – opowiada Turek.
Ile przyjdzie za to zapłacić?
Choć brzmi to nieprawdopodobnie, w przyszłym roku zmiany mogą wyjść nowym prosumentom na plus. – Oczywiście, fotowoltaika będzie droższa w przyszłym roku, ale przy prognozowanych na rok 2022 cenach prądu, nadal będzie korzystnym rozwiązaniem – przyznaje przedstawiciel warszawskiej firmy z branży fotowoltaiki.
Podobnego zdania jest Bartłomiej Derski. – Mechanizm, jaki zaproponował rząd, mówi że prosumenci będą kupowali energię elektryczną po ustalonej taryfie, która jest regulowana i kontrolowana przed zbyt szybkim wzrostem przez Urząd Regulacji Energetyki. Zatem ona prawdopodobnie nie wzrośnie aż tak bardzo, jak mogłaby, ze względu na ceny na rynku hurtowym. Prosumenci będą natomiast sprzedawać energię elektryczną po cenach z rynku hurtowego, które są dzisiaj bardzo wysokie. Są one obecnie na poziomie cen detalicznych już ze wszystkimi opłatami i dystrybucją. Czyli przy dzisiejszych cenach, gdyby one się utrzymały, prosumenci nie będą tracić 50 proc. tej wartości energii, jaką będą oddawać do sieci, tylko kilkanaście procent, a więc nawet mniej niż w dzisiejszym systemie – zauważa ekspert.
Jak jednak podkreśla Derski, rośnie ryzyko dla prosumentów, ponieważ tak wysokich cen energii elektrycznej jak teraz gospodarka nie jest w stanie udźwignąć na dłuższą metę. Jego zdaniem ceny prawdopodobnie spadną już latem przyszłego roku. – Te wahania oczywiście będą będą zwiększać ryzyko dla prosumentów ale nie powiedziałbym, że fotowoltaika przestanie się opłacać – dodaje.
Według szacunków rządu oszczędności mogą sięgać 50–60 proc. wysokości rachunków. "Część udogodnień zostanie wszakże utrzymana, a instalację trzeba będzie precyzyjnie dobrać pod potrzeby własnego domu, byleby nie produkować więcej, niż się samemu zużywa" – zauważył w artykule dla "Rzeczpospolitej" Bartłomiej Sawicki.
Quo vadis, fotowoltaiko?
Zdaniem Krzysztofa Turka z częstochowskiej firmy Solarid, dzisiejszym problemem jest to, jak ustabilizować sieć: w jaki sposób zadbać o to, by nadwyżki energii nie były marnowane, a jednocześnie, żeby nie zabrakło prądu zimą. – To w tej zmianie nie zostało poruszone. Spodziewałem się, że zmiany pójdą w kierunku możliwości magazynowania. To coś, co - choć tylko doraźnie - odciążyłoby sieci – twierdzi.
W informatorze "Nowe zasady rozliczeń Prosumentów od 2022 r.", w celach wprowadzanych zmian rząd wskazuje otwarcie rynku prosumenckiego na nowe modele biznesowe.
"Na rynku pojawią się nowe podmioty, takie jak agregatorzy, które będą oferować usługi nie tylko magazynowania, ale także obrotu energią w czasie rzeczywistym. Prosumenci zyskają większą swobodę zawierania umów i wyboru konkurencyjnej oferty na sprzedaż nadwyżek energii, w tym za pośrednictwem agregatorów, którzy będą działać w imieniu większej grupy odbiorców. Pojawienie się agregatorów i magazynów energii zwiększy elastyczność systemu elektroenergetycznego i jednocześnie pozwoli na dalszy przyrost instalacji prosumenckich w Polsce, umożliwiając tym samym zwiększanie udziału OZE w krajowym miksie energetycznym" – czytamy.
Jak podkreśla Turek, latem mamy mnóstwo słońca, mnóstwo energii, ale nie ma jej jak magazynować. – Potem przychodzi zima i pojawiają się niedobory – zauważa.
– Ten system dzisiaj działa tak, że ludzie produkują więcej energii latem, zużywają więcej energii zimą. Obecnie nie ma jednak możliwości sezonowego magazynowania energii elektrycznej w Polsce – przyznaje Bartłomiej Derski. Wszystkie magazyny, jakie mamy, czy to elektrownie szczytowo-pompowe czy magazyny elektrochemiczne – bateryjne – to wszystko działa w cyklach dobowych, kilkudniowych a nie miesięcznych czy rocznych. Zatem nie da się łatwo rozwiązać tego problemu magazynowania energii. Elektrownie szczytowo-pompowe bardzo przydałyby się, ale zobaczymy, czy jest szansa na ich budowę – kończy.