Nawet 50 proc. środków do dezynfekcji to podróbki albo preparaty nie spełniające żadnych norm – szacują twórcy kampanii "Dezynfekcja tak, ale nie byle jak". Najwięcej środków wątpliwej jakości możemy spotkać w przestrzeni publicznej: urzędach, szkołach, galeriach handlowych – alarmują.
- Tylko my zgłosiliśmy prokuraturze 16 spraw dotyczących podróbek – mówi INNPoland.pl prezes firmy Medisept i farmaceuta Przemysław Śnieżyński. Jego firma nie ustępowała, ale efekty działań służb są na razie niezbyt imponujące.
- Ktoś produkował nie wiadomo co, opatrywał to naszą nazwą i logiem. Wszystkie sprawy były od razu umarzane, musieliśmy pisać odwołania. Do tej pory trzy z nich znalazły finał – dwie grzywny i jeden wyrok skazujący. To jest dla wszystkich nowa sytuacja, dla wymiaru sprawiedliwości również. Oni tego nie czują, nie rozumieją rangi dezynfekcji i profilaktyki – dodaje Śnieżyński.
- Ja znam dwa takie przypadki: jeden zakończył się umorzeniem, w drugim zakład produkujący podróbkę preparatu biobójczego został zamknięty. Ale to była sprawa dość ewidentna, bo do produkcji używali podchlorynu sodu – dodaje Ireneusz Reszel, przedstawiciel BATIST Medical Polska.
Mowa o środku służącym na ogół do dezynfekcji wody w basenach. Ćwierć litra podchlorynu o stężeniu 15 proc. wystarczy do zabicia mikrobów w 10 tysiącach litrów wody. To właśnie Reszel szacuje, że połowa produktów biobójczych na rynku to podróbki albo środki niedziałające. Jego firma też włączyła się w kampanię promującą dezynfekcję.
Rzecz jasna producent środków biobójczych (Medisept) i ich dystrybutor (Batist) mają interes w promowaniu dezynfekcji. Z drugiej jednak strony jej stosowanie i udostępnianie jest obowiązkiem firm, szkół i instytucji. A te do dystrybutorów leją nie wiadomo co. Ostatnio w Lublinie w jednej ze szkół pani sprzątająca pomyliła środki nalała do spryskiwacza żrącej substancji. Jedno z dzieci ma poparzoną buzię. A na podrabianiu płynów tracą legalnie działające podmioty – zarówno finansowo, jak i wizerunkowo.
Płyny niewiadomego pochodzenia, niskiej jakości, przelewane do aplikatorów po profesjonalnych produktach biobójczych spotykamy wszędzie. Tworzą one szarą strefę pseudodezynfekcji. Preparaty o wstrętnym zapachu i silnie drażniące skórę udostępniane w opakowaniach bez etykiety to również codzienność w przestrzeni publicznej.
- I mimo że my, klienci, jesteśmy zmuszani do dezynfekcji w miejscach publicznych, i rzeczywiście powinniśmy to robić zgodnie z zasadą Dystans-Dezynfekcja-Maseczka, to nie możemy być pewni, czy dezynfekujemy ręce bezpiecznym i skutecznym środkiem – podkreślają organizatorzy kampanii. Jej patronem jest Naczelna Izba Pielęgniarek i Położnych.
- Pielęgniarki i położne myją i dezynfekują ręce nawet 150 razy dziennie – mówi Mariola Łodzińska, wiceprezeska Izby.
- Zdajemy sobie sprawę, że jeżeli pacjent dokona dezynfekcji dłoni płynem o drażniącym zapachu lub takim, który pozostawi trwały ślad na jego skórze, zostanie zniechęcony do ponownego użycia środków dezynfekujących, tym samych zwiększając ryzyko transmisji wirusów – dodaje i przypomina, że jednym z wielu zadań pielęgniarek i położnych jest promocja zdrowia i edukacja pacjentów, również w zakresie dezynfekcji dłoni. Jej zdaniem każdy ma prawo wiedzieć, do użycia jakiego dezynfektantu jest nakłaniany w przestrzeni publicznej.
Co zawierają podróbki?
Medisept chętnie dzieli się wynikami swoich badań. Firma losowo kupiła w internecie 20 środków do dezynfekcji i zbadała ich skład. Jeden z nich dotarł do firmy w stanie zamrożonym, więc od razu było jasne, że zawartość alkoholu w preparacie jest o wiele niższa, niż deklarowane 60 procent.
Badania wykazały, że w dwóch środkach zawartość alkoholu była niższa od deklarowanej o kilka procent. W trzech kolejnych różnica była większa niż 10 proc. na niekorzyść klienta, zaś w jednym – o kilka procent wyższa. W 10 środkach jako substancji skażającej alkohol użyto bitreksu. To gorzka i śmierdząca substancja, używana do produkcji denaturatu i odpowiadająca za jego walory smakowe. W jednym z preparatów nie było jasne czego użyto, w kolejnym jako substancji skażającej użyto metyloetyloketonu, powszechnie stosowanego jako rozpuszczalnik m.in. w branży motoryzacyjnej.
Co robić, jeśli natkniemy się na podróbkę?
Pytani przez INNPoland.pl organizatorzy kampanii przyznali, że w przypadku gdy np. w galerii handlowej natkniemy się na dystrybutor z preparatem podejrzanie dziwnie śmierdzącym albo parzącym dłonie, najlepiej zgłosić to Inspekcji Handlowej. W pozostałych przypadkach (instytucje, szkoły) można powiadomić o sprawie Sanepid. Polskie przepisy są tak skonstruowane, że za używanie środków podrobionych bądź nie spełniających norm odpowiadają nie tylko producent, ale i każdy pośrednik. Czyli również instytucja, która kupiła produkt i nie sprawdziła jego certyfikatów.
Firmy produkujące certyfikowane produkty biobójcze podkreślają, że czym innym są preparaty antybakteryjne a czym innym przeciwwirusowe - te drugie muszą być skuteczniejsze. Ważne też, żeby kupować certyfikowane wyroby medyczne a nie kosmetyczne, mające o wiele niższe normy jakościowe. Zapewniają też, że dobre produkty nie mają prawa śmierdzieć bimbrem, bo do ich wytwarzania można używać tylko certyfikowanego alkoholu wysokiej jakości. Dodają, że dezynfekcja w walce z koronawirusem jest niezwykle skuteczna, bo jest on (na szczęście dla nas) łatwy do unicestwienia.