Okazało się, że w Krynicy-Zdrój po zamknięciu przejścia dla pieszych w centrum miejscowości, korki się nie zmniejszyły. Władze podjęły kolejną odważną decyzję - teraz zamkniętego przejścia będzie pilnowała straż miejska.
"Mimo zamknięcia przejścia od strony ulicy Zdrojowej piesi dalej łażą jak barany przechodząc przez łańcuchy i wydeptali sobie ścieżkę też za łańcuchami. Nadal są ogromne korki właśnie przez takie zachowanie pieszych" – pisze jeden z internautów z Krynicy-Zdroju.
"Dziś baba z dzieckiem weszła mi pod maskę i jeszcze łapami do mnie machała jak jadę..." – dodaje inny.
Wszystko jest pokłosiem zamknięcia przejścia dla pieszych przy rondzie w centrum Krynicy-Zdrój. Każdy kto w sezonie turystycznym odwiedził to miasto, wie, że w centralnym punkcie tego uzdrowiska – rondzie im. Prymasa Wyszyńskiego – tworzą się koszmarne korki. Jak piszą lokalne media, zdarza się, że najdłuższy ma nawet 5 km długości.
W mieście uznali, że to wina pieszych – bo dookoła ronda są przejścia naziemne. Radni i mieszkańcy doprowadzili do zamknięcia jednego z przejść – najbardziej obleganego przez ludzi, którzy poruszają się na własnych nogach. Kilka dni temu, tuż przed świętami, zostało zagrodzone.
Dla lokalnych władz zaskoczeniem okazał się fakt, że pomimo zamknięcia przejścia dla pieszych, korki pozostały. Zagrodzenie wejścia na zebrę nie zlikwidowało problemu zatorów tworzonych przez setki samochodów. Okazało się też, że pieszym nie chce się chodzić dookoła zakorkowanego ronda i próbują forsować zamknięte przejście.
Uwagę na ten fakt zwrócili jednej z radnych internauci. Ta obiecała zająć się sprawą – i po sesji rady miejskiej zakomunikowała, że zamkniętego przejścia będzie dodatkowo pilnowała straż miejska.