Polski biznes, nie czekając na wsparcie rządu, we własnym zakresie pomaga Ukraińcom uciekającym przed wojną. A biznes to przede wszystkim ludzie, którzy poruszeni sytuacją uchodźców otwierają przed nimi nie tylko portfele, lecz również własne domy i serca.
Reklama.
Reklama.
- Nikt nie jest w stanie patrzeć na uciekające matki z dziećmi, jest to coś niewyobrażalnego. Te kobiety są herosami. One po cztery doby stały na granicy z maleńkimi dziećmi, aby zapewnić im byt. I były zszokowane polską gościnnością, tym, że nie trafiły do obozu dla uchodźców, lecz ludzie zapraszają je do swoich domów. My również uznaliśmy z żoną, że skoro mamy warunki, pomożemy tym ludziom - mówi Tomasz Michalski, dyrektor ds. komercyjnych i członek zarządu Frisco, u którego od kilku dni mieszka Ukrainka z dwójką małych dzieci w wieku dwóch i czterech lat.
- Moja córka ma dwa lata, więc mam w domu wszystko, co jest potrzebne małym dzieciom - zabawki, pampersy, kosmetyki. Dom jest w całości przygotowany pod rodzinę z małymi dziećmi, dlatego wiedzieliśmy, że najbardziej pomożemy komuś, kto również ma małe dzieci - mówi Tomasz Michalski. Podkreśla, że Alina - bo tak nazywa się Ukrainka - może zostać u nich tak długo, ile będzie potrzebować.
Alina pochodzi z Kijowa, gdzie ma z mężem dwie myjnie samochodowe. Jak trafiła do rodzinny Michalskich? Warszawiacy zgłosili się na ochotników do przyjęcia Ukraińców poprzez stronę Ochotnicy.waw.pl. Zanim jednak otrzymali odpowiedź od tamtejszych organizatorów, siostra żony pana Michalskiego poinformowała ich, że Centrum Zdrowia Dziecka szuka domu dla kobiety z małymi dziećmi. Od razu się zgodzili.
Teraz pomagają załatwiać formalności, gdyż ukraińska rodzina przybyła do Polski na wizie turystycznej. W pierwszej kolejności zadbali jednak o ich poczucie bezpieczeństwa, dach nad głową, wyżywienie. - Matka z dziećmi, którą gościmy przyjechała z Kijowa, więc zostawili za sobą wszystko, co mieli i nie wiedzą, czy będą mieli do czego wracać i co dalej z mężem, który tam został - mówi członek zarządu Frisco.
Pomoc idzie po nitce do kłębka
Od wybuchu wojny w Ukrainie, czyli od 24 lutego, polskie firmy szukają sposobów, by pomóc Ukraińcom - z bardzo dobrym skutkiem. Na rzecz uchodźców przelewane są miliony złotych, firmy organizują we własnych strukturach pomoc nie tylko finansową i materialną, ale też psychologiczną. O tych działaniach biznesu dowiadujemy się z mediów.
Jednak wsparcie ze strony ludzi biznesu nie kończy się na działaniach w firmie czy na wpłaceniu pieniędzy na organizację charytatywną. Pomagają również po godzinach - robią paczki, jeżdżą na granicę polsko-ukraińską, a nawet przyjmują uchodźców do własnych domów. O ich działaniach wiedzą jednak tylko nieliczni, bo przecież "każdy teraz pomaga", "nie robię niczego wyjątkowego", "nie wyobrażam sobie zachować się inaczej" - takie odpowiedzi usłyszałam pytając o ich osobiste zaangażowanie.
- Nie zastanawiałam się nad tym specjalnie. Od razu wiedziałam, że jak tylko pojawi się możliwość, by oddać swój pokój osobom uciekającym przed wojną, zrobię to - mówi Paulina Plenkiewicz, CEO Grupy naTemat, u której przebywa obecnie Alina wraz z trzyletnią córeczką Saschą. - Akurat dzisiaj Sascha ma urodziny, więc za chwilę będziemy wspólnie świętować, aczkolwiek ona wciąż bardzo się boi, jest nieufna, dużo płacze - opowiada Plenkiewicz.
Przed przyjazdem do Polski Alina pracowała w szkole w nauczaniu początkowym, chociaż nie jest nauczycielką. Trudno stwierdzić, czym dokładnie się zajmowała, gdyż kontakt z kobietą jest utrudniony (nie mówi po angielsku ani po polsku). Jednak z racji podobieństw polskiego i ukraińskiego udaje się pokonywać barierę językową. - Kiedy zapytałam Alinę, czy mogę pomóc jej znaleźć pracę, powiedziała, że nie, bo wraca zaraz do domu, do męża, który walczy oraz do rodziców, którzy nie chcieli opuszczać Ukrainy - mówi Paulina Plenkiewicz.
Plenkiewicz jest kolejną osobą, które zapisała się na stronie Ochotnicy.waw.pl zaznaczając, że ma wolny pokój. A gdy procedura poszukiwania przeciągała się, postanowiła to przyspieszyć. I tak trafiła w mediach społecznościowych na wolontariuszy, dzięki którym znalazły się u niej Alina z Saschą. Początkowo szefowa Grupy naTemat miała przyjąć do domu Oleną z córką, która ostatecznie znalazła dom jadąc z granicy do Warszawy. - To działa po nitce do kłębka - mówi Paulina Plenkiewicz.
Praca jest, potrzebna jest pomoc przy dzieciach
Dach nad głową i dobre słowo jest nieocenioną pomocą. Równie ważna jest jednak perspektywa na lepsze jutro. I chociaż nie da się przewidzieć, kiedy nastanie koniec wojny, należy już dziś myśleć o rozwiązaniach, które pozwolą Ukraińcom na w miarę normalne życie na uchodźstwie, w czasie, gdy ich bliscy walczą za ojczyznę. Tym bardziej, że nikt nie wie, czy po zakończeniu wojny, wciąż będzie miał dom, który był zmuszony opuścić.
Zdaniem Tomasza Michalskiego największym wyzwaniem jest teraz zapewnienie tym osobom opieki nad dziećmi. - Matka nie pójdzie do pracy - chociaż bardzo by chciała - jeśli nie będzie miała komu zostawić dzieci. Pracuję w biznesie, więc też patrzę na to z ekonomicznego punktu widzenia: Polska ma miejsca pracy i może je zaoferować Ukrainkom, tylko trzeba to odpowiednio zorganizować, czyli zapewnić żłobki, przedszkola, szkoły dla dzieci - mówi Michalski.
- Nie mam też najmniejszej wątpliwości, że matka, która stała kilka dni na granicy, zawalczy o swoją rodzinę i sobie poradzi. Trzeba tylko stworzyć jej do tego przestrzeń i warunki - dodaje. Zaznacza, że ważna jest również logistyka. Dobrym rozwiązaniem byłoby, aby dzieci Ukraińców mogły chodzić do tych samych szkół, gdzie chodzą dzieci goszczących ich Polaków. Rozwiązałoby to zarówno kwestię transportu, jak i pomogło dzieciom odnaleźć się w nowym miejscu.
Rodzinie Michalskich udało się już zorganizować pracę dla Aliny, a ona sama jest zdeterminowana do działania - myśli zadaniowo, chce zadbać o edukację dzieci, wynająć mieszkanie, samodzielnie płacić za życie w Polsce. Na razie jednak otwartą pozostaje właśnie kwestia opieki nad kilkuletnimi dziećmi. Alina liczy też, że wkrótce będzie mógł dołączyć do niej mąż.
- Nie śmiałam porozmawiać z Ivaną, czy będzie chciała pójść do pracy, za wcześnie jeszcze na takie rozmowy - mówi z kolei Dorota Kołecka, managing partner dk Executive Search, która przyjęła do swojego domu kobietę z jedenastoletnią córką Weroniką wraz z... ich wilczurem Azą. Polka bardzo chciałaby zaproponować Ukraince angaż w swojej firmie, choć do końca nie zna jeszcze jej kwalifikacji. Zastanawia się, czy znalazłaby się dla niej praca w administracji bądź jako researcherka, gdyż Ivana jest urzędniczką gminną potrafiącą mówić w języku angielskim. Kołecka wkrótce będzie też szukała szkoły dla nastolatki. Tymczasem czeka na przepisy dotyczące ułatwień dla uchodźców.
Ivana nie jest zupełnie obcą osobą, lecz córką Wali, kobiety, która od ponad 10 lat opiekuje się domem Kołeckiej. Kiedy tylko wybuchła wojna w Ukrainie, dla managing partnerki dk Executive Search oczywistym było, że ugości u siebie rodzinę Wali, która przybyła do nich z Kostopola.
- Nasza rodzina się powiększyła. To nie jest dla nas sprawa na dwa tygodnie - one po prostu znalazły tutaj dom. Mieszkamy teraz wszyscy razem. Wkrótce córkę i wnuczkę Wali pozna również moja córka, która studiuje w Wielkiej Brytanii, a która odwiedzi nas podczas ferii wiosennych - mówi Kołecka. - Dla Ivany i Weroniki sytuacja ta jest potwornym szokiem i wierzą, że wojna jak najszybciej się skończy. Przyjechały z nadzieją, że za dwa tygodnie wrócą do swojego kraju, bo nastanie pokój. Zdajemy sobie jednak sprawę z tego, że może to nie nastąpić, dlatego zależy nam, aby przede wszystkim odpoczęły i się odstresowały - mówi Kołecka. Podkreśla, że sytuacja odbiła się niekorzystnie także na psie, który pierwszego dnia ze stresu nie chciał nic jeść i tylko pił wodę.
- Porusza mnie, że Ivana i Wala płaczą tylko wtedy, kiedy dziewczynka tego nie widzi. Starają się być dla niej silne i nie epatować dramatycznymi doniesieniami, choć same bardzo to przeżywają - mówi Dorota Kołecka.
Wolontariat po godzinach pracy
- Staram się łączyć pracę zawodową z pomocą Ukraińcom. Byłem w weekend w Przemyślu na granicy, gdzie dostarczyliśmy im potrzebne produkty - mówi Piotr Zagórski, managing director agencji mediowych MediaOn i Well Done Agency, który tym sposobem dokłada swoją cegiełkę. - Trzeba pomagać tam, gdzie się da, ale też nie można odpuścić codziennych obowiązków - abyśmy mieli możliwość pomagania, wszystko musi działać sprawnie u nas. I nie są to proste decyzje. W tygodniu, kiedy siedzę w biurze, czasem mam ochotę wziąć urlop, aby więcej pomagać, lecz to też nie zawsze się tak da - dodaje szef MediaOn.
Zagórski do Przemyśla udał się wraz z siostrą Julią Zagórską, która pracuje w agencji mediowej Mediacom Warszawa jako International strategy innovation lead. Zagórska nie tylko pomagała zbierać dary dla uchodźców, ale też przyjęła do swojego domu seniorkę z Ukrainy.
- Przez kilka dni była u mnie 66-letnia pani z kotem, która pojawiła się u mnie dzięki zaangażowaniu prywatnych osób. Teraz większość działań pomocowych na tym polega. Ktoś zna kogoś, kto zna kogoś, kto może pomóc. Koleżanka z branży zauważyła moją aktywność w social mediach związaną z pomaganiem i dzięki temu skierowała do mnie swoich znajomych, którzy z kolei szukali dla kogoś noclegu. Panią spotkali na dworcu w Warszawie - była przemarznięta i nie bardzo wiedziała, co ze sobą zrobić, zwłaszcza, że mówi tylko po Ukraińsku - była przemarznięta i nie bardzo wiedziała, co ze sobą zrobić, zwłaszcza, że mówi tylko po Ukraińsku - opowiada Zagórska, podkreślając, że istotne jest, aby traktować tych ludzi podmiotowo.
- Dla tej pani ważne było znalezienie na kilka dni spokojnego miejsca, z którego mogła zastanowić się, co dalej, ale też by móc porozmawiać - nawet jeśli wyłącznie przez tłumacza Google i uniwersalne gesty - i poczuć sprawczość, na przykład ugotować i wspólnie zjeść posiłek - dodaje Julia Zagórska. Po kilku dniach ukraińska seniorka przeniosła się z Warszawy do innego miasta w Polsce, w którym pracuje jej syn. Mimo wieku, kobieta deklarowała, że sama również chce podjąć pracę.
- Największą moc mają zwykli ludzie i organizacje oddolne, które angażują się w pomoc we własnym zakresie. Jestem w kontakcie ze znajomymi z Francji, którzy organizują zbiórkę pieniężną, a ja poprzez swoje kontakty staram się koordynować pomoc. W poniedziałek przyjechała do Warszawy rodzina ze Lwowa, której udało nam się znaleźć tymczasowe miejsce pobytu, a która wkrótce poleci do swojej rodziny w Paryżu - mówi Julia Zagórska. Ona również pomaga oddolnie. Gdy wybuchła wojna w Ukrainie po prostu zaczęła oferować swoją pomoc w mediach społecznościowych.
Znaczenie w pomocy Ukraińcom ma też postawa firm. I tak na przykład w Mediacom, czyli firmie, w której pracuje Zagórska, pracownicy mają wolny jeden dzień w roku, który mogą przeznaczyć na wolontariat. Przydało się to szczególnie teraz, w czasie wojny w Ukrainie, w wyniku której do Polski przybyło już ponad milion uchodźców.
- Jestem w trakcie negocjacji umowy na duży dom dla 60 osób, które uciekają przed wojną w Ukrainie. Jest to inicjatywa mojej firmy, zaś działania koordynowane są międzynarodowo przez Omnicom, do którego należymy - mówi Jakub Bierzyński, prezes Grupy OMD. Kilka lat temu Bierzyński przyjął do własnego domu rodzinę z Tadżykistanu. Wtedy jednak był jednym z nielicznych, który na taki krok się zdecydował. Dziś Polacy pomagają masowo.
- Bardzo się z tego cieszę, super, że się otwieramy i pomagamy uchodźcom. Natomiast skłania to też do smutnej konstatacji: dlaczego dopiero teraz Polacy się angażują a nie pięć lat temu? Przecież tamtych uchodźców nie różniło nic od tych uchodźców. Dla jednych to była wojna w Syrii albo w Iraku, a dzisiaj mamy w Ukrainie - komentuje Bierzyński.
Uchodźcom z Ukrainy Jakub Bierzyński też udostępni swój dom. - Dom, w którym mieszkali Tadżykistańczycy stoi pusty, ponieważ po czterech latach usamodzielnili się i na własną rękę żyją w Warszawie. Właśnie w tej chwili go remontujemy, aby mogli zamieszkać w nim Ukraińcy - mówi prezes OMD.
- Dla rodziny, która pomaga Ukraińcom nie jest wielkim wyrzeczeniem przyjęcie tych osób - uważa Tomasz Michalski, podkreślając, że uchodźcy z Ukrainy są w dużej mierze samodzielni. - Oczywiście jest kwestia tego, na ile jesteśmy otwarci na odrębność kulturową czy na inne osoby w naszym domu. Ale jakakolwiek niedogodność czy zmiana dotychczasowych nawyków życia, jest nieporównywalna z tym, że ktoś ucieka, bo mu dom niszczą - puentuje Michalski.