Podwrocławskie wsie stają się osiedlami domków i bloków. Budowane są bez ładu i składu, obciążają sieci energetyczne i wodociągowe, ich mieszkańcy powodują korki. Deweloperzy wykorzystują każdy skrawek wolnej przestrzeni – pisze Gazeta Wyborcza.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Gazeta cytuje panią Katarzynę, która mieszka w podwrocławskim Domasławiu.
- Sieć energetyczna jest nieprzystosowana. Gdy w nowych domach włączają się pompy ciepła, to nie wytrzymuje. Czasem prądu nie ma przez 2-3 godziny. A znowuż latem, gdy podlewane są ogródki, jest tak niskie ciśnienie wody, że nawet nie włącza się podgrzewacz, więc leci tylko zimna – opowiada dziennikarzom.
Dodaje, że we wsi nie ma szkoły i przedszkola, więc wszyscy wożą dzieci samochodami, przez co we wsi robią się korki. Sklepik ciągle jest tylko jeden.
Wyborcza pisze, że do niedawna symbolem chaotycznej podmiejskiej zabudowy był Smolec w Kątach Wrocławskich. Prowadzi do niego jedna wąska droga, więc korki są codziennością. Ale teraz deweloperzy rzucili się na grunty w innych wsiach, zabudowując każdy wolny kawałek przestrzeni. W jednej z gmin – Wiszni Małej – w 1999 roku mieszkało 12,5 tysiąca ludzi, dziś jest ich prawie 25 tysięcy.
Gazeta dodaje, że o podmiejskim standardzie życia nie ma mowy – zabudowa jest gęsta, jak w samym Wrocławiu. A na dodatek nie ma szkół, przedszkoli czy żłobków. W wielu miejscach nie można nawet pomarzyć o porządnym spacerze z psem.
- Ja w centrum Wrocławia mam od nich więcej przestrzeni, zieleni i miejsc parkingowych - opowiada Wyborczej Marcin Wieluński, prezes Wieluński Nieruchomości, a także członek zarządu Dolnośląskiego Stowarzyszenia Pośredników w Obrocie Nieruchomościami i Zarządców Nieruchomości (DOSPON).
Mieszkaniec nowej inwestycji tłumaczy jednak, że na wsi ma 100 metrów kwadratowych i ogródek za cenę, za jaką we Wrocławiu kupiłby najwyżej 60-metrowe mieszkanie.
Stare bloki lepsze niż patodeweleperka?
Problemy z jakością życia na nowych osiedlach są jednak nie tylko pod Wrocławiem. Aktywista Stefan Gardawski z Miasto Jest Nasze. na jednym zdjęciu na Twitterze pokazał, jak daleką drogę przeszliśmy w ciągu kilkudziesięciu lat, jeżeli chodzi o plany zagospodarowania przestrzennego. Na udostępnionym ujęciu znalazły się bloki współczesne i bloki z końca lat 40. – pisze Money.pl.
Różnice widać gołym okiem. Warszawskie osiedle Grochów II jest symetryczne, a budynki oddalone są od siebie na rozsądną odległość. Poszczególne obiekty rozdzielone są też rozległymi terenami zielonymi.
W INNPoland wielokrotnie pisaliśmy o przedziwnych pomysłach deweloperów, w tym m.in. o mieszkaniu we Wrocławiu, które ma kształt... trójkąta. Projekt ten szybko stał się obiektem szydertwa internautów, jednak na deweloperze nie zrobiło to wrażenia. Projekt wycenił na niemałą sumę 192 tys. zł netto. Zaproponował też, by zagospodarować trójkąt następująco: w głównym pomieszczeniu ma być salono-sypialnia z aneksem kuchennym, a w szpicu z kątem ostrym – łazienka z prysznicem na planie bardzo ciekawego prostopadłościanu.
Z kolei na warszawskiej Woli ma stanąć 11-piętrowy budynek mieszkalny, który w najwęższym miejscu będzie oddalony zaledwie o cztery metry od okien istniejącego już bloku. Mieszkańcy są przerażeni, zaś deweloper broni się, że projekt "spełnia warunki naturalnego oświetlenia". Takich historii będzie coraz więcej.