Obserwuj INNPoland w Wiadomościach Google
Prezes PiS Jarosław Kaczyński kontynuuje weekendowe objazdy kraju, co dla banków skończyło się fatalna sytuacją po jednej z wypowiedzi polityka.
– Nie chcę za bankierów decydować, ale to musi być solidny procent, nie na wysokości inflacji, ale żeby ludzie czuli sens w tym, że te pieniądze jednak dużo mniej stracą, jak będą w banku. Jak nie, no to będziemy musieli obłożyć podatkiem te zyski i koniec - zapowiedział Kaczyński w Białymstoku.
Chodzi tu o tzw. podatek od nadmiarowych zysków, zwany też "windfall tax". Funkcjonuje on już na Węgrzech, w Wielkiej Brytanii czy we Włoszech.
Jak pisze Bankier.pl, w stanie do końca maja zysk banków wyniósł już 12,9 mld zł, co oznacza wzrost o 121 proc. w porównaniu rok do roku. Regularnie rosnące stopy procentowe i ogromna sprzedaż kredytów w ostatnich latach sprawiła, że jest z czego zabierać.
Komentarz Kaczyńskiego zaowocował nowymi niżami kursów banków na giełdzie. Podczas startu poniedziałkowej sesji indeks WIG-Banki tracił nawet ponad 5 proc. W pierwszych dwóch godzinach najniżej poleciały akcje mBanku (-6,4 proc.), Pekao (5,9 proc.), PKO BP (5,4 proc.) czy Santandera (-3,9 proc.).Pogłębiły się też roczne minima PKO BP, Pekao, mBanku, ING, Aliora i Millenium.
Eksperci także z uwaga obserwują rozwój sytuacji. – Obecne wyceny banków dyskontują według nas jakby z sektora miało zniknąć na stałe ok. 10 mld zł zysków rocznie. Oznaczałoby to niemal trzykrotny wzrost stawki podatku bankowego – mówił dla PAP Maciej Marcinowski, analityk Trigon DM.
Wydaje się, że nie był to weekendowy wyskok prezesa PiS, a partia na serio myśli o takim rozważaniu.
– Jeśli mówimy o podatku od nadmiarowych zysków, to ja takiego rozwiązania nie wykluczam. Tzn. jeśli będziemy widzieli sytuację, w której będzie to skuteczne narzędzie - na reakcję w sytuacji, w której pozycja poszczególnych podmiotów gospodarczych jest nadużywana (...), aby uzyskiwać nadmiarowe zyski kosztem swoich klientów. Wtedy możemy reagować – zaznaczył w Polskim Radiu 24 wiceminister finansów Artur Soboń.
Jak pisaliśmy w INNPoland.pl, szef Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński ostatnie weekendy spędza na partyjnych spotkaniach ze swoimi wyborcami. Każde spotkanie kończy się dla niego jakąś formą kompromitacji.
Tydzień temu Kaczyński zawitał do Inowrocławia, gdzie udało mu się pomylić prezydenta tego miasta Ryszarda Brejzę z politykiem związanym z PiS Łukaszem Mejzą. Jakby tego było mało, Inowrocław nazwał... Włocławkiem.
Ostatnio był zaś w Białymstoku, gdzie zajął się problemami ochrony zdrowia w Polsce. Problemami - jak wynika z jego wypowiedzi - błahymi i przejściowymi. Kaczyński stwierdził, że "idziemy w stronę zabezpieczenia naszemu społeczeństwu takiej ochrony zdrowia, jak jest na Zachodzie".
- Bo rzeczywiście, jeszcze dzisiaj można powiedzieć, że tam jest lepsza. Ale już niedługo nie będzie lepsza – zapewnił, przy okazji chwaląc się zwiększeniem liczby studentów medycyny i szkół kształcących przyszłych lekarzy.
Kaczyński przyznał co prawda, że w kraju brakuje lekarzy, a kilkadziesiąt tysięcy wyjechało na Zachód. - Ale będą wracać, bo już dzisiaj nie przyjmują propozycji w Niemczech, bo tam się mniej płaci niż tu – perorował prezes PiS. Wygłosił też dość ciekawą tezę na temat wartości walut.
- Nawet jeśli przyjąć tę - niemającą nic wspólnego z rzeczywistą wartością - ten sposób przeliczania euro na złotówki. Przecież w Niemczech euro nie jest warte więcej niż trzy złote, nawet jest mniej warte, a nie 4,50 czy prawie pięć – stwierdził prezes PiS.
Teza Kaczyńskiego wzbudziła u komentatorów powszechną wesołość. "No teraz to mi Jarosław Kaczyński zaimponował. Żebym dobrze zrozumiał… u nas euro za 4,70 PLN, a u Niemców tylko za 3,00 PLN? I dlatego oni mają gorzej niż my? Już lepiej, jak się Prezes geografią zajmował" - napisał na Twitterze były premier, były szef NBP, obecnie europoseł Marek Belka.