W połowie lipca premier Mateusz Morawiecki przestrzegał Polaków przed trudną zimą i zachęcał do ocieplania swoich domów. Jego słowa były promocją nowej odsłony programu "Czyste powietrze", w ramach którego współfinansowane są inwestycje w termomodernizację domu i wymianę źródeł ciepła na bardziej ekologiczne.
– Drodzy rodacy, naprawdę skorzystajcie z tego. Postarajcie się ocieplić domy w miarę możliwości jeszcze przed tym sezonem grzewczym — wskazywał Morawiecki podczas briefingu prasowego. Kłopot w tym, że do ocieplenia domu potrzebne są zarówno pieniądze, jak i robotnicy. A fachowców w naszym kraju brakuje.
"Panie Mateuszu ja serdecznie zapraszam do mnie — może Pan swoimi rękoma wykonać jeszcze w tym sezonie ocieplenie budynku. Zapłacę, a nawet dam obiad, bo obawiam się, że budowlańców jednak trochę mało w Polsce, żeby przed sezonem grzewczym znaleźć kogoś do ocieplenia" – napisała na Facebooku znajoma trzydziestolatka. I trafiła w punkt. Znaleźć pracownika budowlanego w środku lata, aby właściwie od razu podjął pracę — bo ocieplanie domu nie należy do zadań, które da się zrobić w dwa dni — graniczy z cudem.
Firmy ocieplające wnętrza mają napięte terminy do tego stopnia, że nawet nie odpowiadają na pytania o wycenę. Na siedem firm profesjonalnie zajmujących się ocieplaniem budynków tylko jedna odpisała nam na pytanie o wycenę ocieplenia domu o powierzchni 130 metrów kwadratowych.
Jednocześnie zaoferowała spotkanie już na miejscu budowy, aby dokonać niezbędnych pomiarów. "Najlepiej spotkać się na budowie i dokonać pomiarów lub proszę o przesłanie rzutów budynku, przekroju budynku oraz wizualizacji, wtedy mogę dokonać wstępnej wyceny" – poinformowała firma. Ale nawet tam nie udałoby mi się ocieplić domu przed sezonem grzewczym. "Najbliższy obecnie termin realizacji to połowa października" - dowiedziałam się.
Zjawisko braku dostępności robotników budowlanych to szerszy problem, który obejmuje zarówno fachowców ocieplających domy, jak i tych budujących je oraz osób zajmujących się wykańczaniem wnętrz.
- Miałam gigantyczny problem, aby znaleźć osoby, które wyremontują mi mieszkanie — mówi Joanna, dwudziestolatka, która na początku roku szukała ekipy remontowej do warszawskiego mieszkania o powierzchni 48 metrów kwadratowych. - Jedna ekipa, z którą rozmawiałam, nie była mi w stanie powiedzieć, kiedy będą dostępni, a był wtedy styczeń! Kiedyś problem z dostępnością robotników był tylko w okresie wakacyjnym, a teraz już nawet zimą — wzdycha kobieta.
I dodaje: - Jeśli ktoś planuje zrobić remont w czerwcu, to styczeń jest ostatnim momentem, aby się tym zainteresować. Mnie udało się znaleźć ekipę na za miesiąc tylko dlatego, że robotnik miał lukę w kalendarzu. A więc jak tylko złapałam kogoś z wolnym terminem na luty, to się nie zastanawiałam — mówi Joanna.
Życie zweryfikowało jednak i ten termin, ponieważ ekipa remontowa rozpoczęła prace dopiero w marcu, a skończyła w czerwcu. Dlaczego tak długo to trwało? Prace opóźniał fakt, że w międzyczasie ekipa remontowała inne mieszkanie.
Do drobnych i średnio trudnych zadań, do jakich należy remont mieszkania, wybieramy osoby sprawdzone. Poszukiwania rozpoczynamy nie od wyszukiwarki Google i rankingu najlepszych firm w okolicy, lecz pytamy rodziców, przyjaciół, kolegów w pracy, czy mogą nam kogoś polecić.
Ale nawet i takie podejście nie gwarantuje sukcesu. Wiosną pewna para spod Olsztyna wynajęła do pracy sprawdzonego lokalnego fachowca, aby pomógł im wyrównać ziemię przy nowo wybudowanym domu. Ustalenia odbyły się na kilka tygodni przed wyznaczonym terminem pracy. Właściciel domu jeszcze na dzień przed zadzwonił do robotnika, czy pamięta, że są umówieni. Potwierdził, że będzie. I co? - Nie przyszedł, w dodatku nawet się nie tłumaczył, nie było z nim kontaktu. A ja nawet kupiłem dla niego skrzynkę piwa, a moja partnerka ugotowała obiad — opowiada Michał, który musiał sam wszystko zrobić.
Czy to oznacza, że ten robotnik jest już na czarnej liście u niego i jego znajomych? — Niestety nie, ponieważ naprawdę trudno jest znaleźć kogoś do pomocy — dostępnego i to w rozsądnej cenie. Na szczęście nie zapłaciłem mu z góry, więc nie jestem stratny — wzdycha mężczyzna.
Z podobną sytuacją spotkało się małżeństwo z Warszawy. Wiosną ustalili ze znajomą, że jej mąż, który jest robotnikiem budowlanym, pomoże im w remoncie mieszkania. Prosta rzecz: pomalowanie dwóch pomieszczeń i położenie płytek w kuchni. W czerwcu, na kilka dni przed wyznaczonym terminem przypomnieli się robotnikowi, a on powiedział, że nie przyjdzie, bo… jedzie na wakacje. Dodał później beztrosko — słysząc chyba panikę w głosie osób, które nie wiedziały, co zrobić — że może przyjść, jeśli mu samolot odwołają.
Dramat sytuacji polegał na tym, że małżeństwo było już w trakcie remontu, więc nie mogli odłożyć go na później. Wszystkie rzeczy spakowane w pudłach, a co najważniejsze: meble na wymiar były już gotowe do odbioru i nie mogły czekać w sklepie w nieskończoność. Z braku alternatyw w Warszawie i okolicy wynajęli ostatecznie dwuosobową ekipę remontową, która działa 500 km od stolicy. Zdecydowali się na to, bo chcieli wynająć kogoś bardziej sprawdzonego, choć też muszą poczekać. A że do remontu jeszcze nie doszło, mimo połowy lipca czekają na robotników z tak zwaną duszą na ramieniu.
Kwestia dostępności robotników to jedno. Kolejną rzeczą są stawki, jakich oczekują — a te potrafią być wygórowane. W przypadku docieplenia domu płacone jest za robociznę od metra, zaś ceny te przekraczają 100 zł za metr.
W dodatku ceny robocizny mogą wrosnąć w trakcie realizacji zlecenia. Z taką sytuacją miała do czynienia Joanna, która umówiła się z ekipą remontową na 33 tys. zł za zrobienie ścian, w tym wyburzenie małej ściany i postawienie drugiej, obniżenie sufitów, zrobienie podłóg i elektryki. Umowę zawarła jednak w połowie lutego, na kilka dni przed wybuchem wojny w Ukrainie. I właśnie na wojnę oraz na wysoką inflację powołała się ekipa remontowa, kiedy przyszło do płacenia.
Szef ekipy zażądał kwoty o 20 proc. większej niż ta, na którą się umawiano. – Już w trakcie remontu podejmował temat i zapowiadał, że wszystko podrożało, więc będzie musiał podnieść stawkę. Ostatecznie zgodziłam nie zapłacić o 15 proc. więcej — mówi warszawianka. Robotnik wskazywał, że paliwo podrożało i więcej kosztuje go dojazd na miejsce (jest spod Warszawy) oraz musiał wydać więcej materiały, których użył (chodzi o drobne materiały budowlane, bo te podstawowe jak farby czy płytki kupiła właścicielka mieszkania).
Ponadto w wyniku wojny w Ukrainie ekipa remontowa pracująca u Joanny zmalała z czterech osób do dwóch, ponieważ dwoje robotników było Ukraińcami, którzy wyjechali bronić swojego kraju. Kolejnym negatywnym skutkiem wojny jest też brak dostępnych produktów i surowców. Na rynku robót wykończeniowych są przestoje, ponieważ trzeba czekać nawet tygodniami na brakujące części (na początku lata brakowało np. płyt MDF, które wykorzystywane są do produkcji drzwi).