Obserwuj INNPoland w Wiadomościach Google
— Przyjeżdżają z grillami z Biedronki, z prowiantem, do restauracji nie chodzą. Zamiast wynająć kajaki, wolą się wykąpać w rzece albo pójść na spacer do lasu. A jednocześnie — mimo tego, że jest kryzys — oczekują wygody, pod namiotem nikt nie chce nocować — opowiadał PAP przedsiębiorca turystyczny z okolic Piecek, jego słowa cytuje BusinessInsider.pl.
Okazuje się, że turyści w końcu dotarli na Mazury, ale nie chcą wydawać pieniędzy. Przedsiębiorcy opowiadają, że niewiele osób przyjeżdża na dwa tygodnie, królują turnusy tygodniowe. Ruch jest spory, ale turyści wybierają rozrywki tańsze i narzekają na drożyznę. Zamiast długiego spływu kajakiem decydują się na przepłynięcie tylko jakiegoś odcinka i starają się omijać restauracje.
Z wypowiedzi osób badających ruch turystyczny wynika, że obecna sytuacja jest najtrudniejsza właśnie dla branży gastronomicznej. Podwyżki cen prądu i gazu spowodowały, że restauratorzy musieli podnieść ceny dań. Teraz mało kogo stać na jedzenie w knajpie, co jeszcze bardziej uderza w branżę.
"Przez drożyznę aż 59 proc. badanych zrezygnuje w tym roku z wyjazdowego urlopu. Z drugiej strony, mimo olbrzymich kosztów paliwa, zakwaterowania, żywności i atrakcji turystycznych, 41 proc. Polaków deklaruje, że i tak wyruszy w podróż" - pisze "Super Express".
Inflacja, pandemia, wojna w Ukrainie - niezależnie od powodu faktem jest, że turystyka w Polsce się zmienia. Spadek zainteresowania wyjazdami do polskich miejscowości jest znaczący, jeśli zestawimy go z ubiegłym rokiem. Jak podaje serwis nocowanie.pl, w maju 2022 roku zainteresowanie spędzaniem wakacji w Polsce spadło o 21 proc., a w czerwcu - o 32 proc. Jeszcze w połowie lipca zainteresowanie było aż o 40 proc. mniejsze.
Jak wynika z informacji BusinessInsider.pl obecnie na Mazurach coś drgnęło. O rosnącej z każdym tygodniem liczbie osób odwiedzających Mazury mogą świadczyć dane z Centrum Promocji i Informacji Turystycznej w Giżycku, które regularnie sprawdza tzw. obłożenie bazy noclegowej, czyli zajęte miejsca w hotelach, ośrodkach i pensjonatach. W pierwszy weekend lipca w powiecie giżyckim wynosiło ono zaledwie 53 proc., w kolejny — 73 proc., a w ostatni — już ponad 91 proc.
"Opustoszałe ulice w Szklarskiej Porębie", "turystów brak" - wskazywał kilka dni temu serwis Polsat News, a któremu wtórowały inne media. Jak donosił zaskoczony dziennikarz Polsatu, mimo połowy lipca w mieście nie było turystów. "Wydawać by się mogło, że Szklarska Poręba powinna tętnić życiem. Tłumów turystów jednak nie widać. Zamiast tego na ulicach dostrzec można przydrożne stragany z pamiątkami, a przy nich znudzonych sklepikarzy" - relacjonował. Zapytaliśmy przedstawicielkę miasta, czy rzeczywiście w tym roku turyści omijają popularną karkonoską miejscowość. - Nie da się ukryć, że obecnie jest trochę mniej ludzi, ale absolutnie nie są to pustki, jakie opisywał Polsat czy "Gazeta Wyborcza" - mówi nam Aneta Kubiela, inspektor ds. promocji miasta w Szklarskiej Porębie. - Do oceny liczby ludzi na ulicach należy wziąć pod uwagę specyfikę wypoczynku w górach. Jeśli wyjdziemy na główne ulice o godz. 11 rano, wtedy większość naszych gości jest w górach czy wędruje po szlakach wokół miasta. Poza tym w Szklarskiej Porębie od wielu lat obserwujemy, że największa frekwencja jest po 15 lipca, a więc jesteśmy dopiero w momencie, kiedy ruch turystyczny będzie się rozkręcał - podkreśla Kubiela, odnosząc się tym samym do polsatowskiego artykułu. Autor tekstu, jak sam zaznaczył, przechadzał się po Szklarskiej Porębie w "samo południe".
Wygląda więc na to, że branża turystyczna w Polsce ma co robić, ale zarobi w tym roku niewiele.