Obserwuj INNPoland w Wiadomościach Google
Nie każdy może się cieszyć z tarczy antyinflacyjnej. W sklepie zakupy żywnościowe wykonamy z 0-proc. VAT-em, ale obniżka nie dotyczy restauracji, które przez inflację ledwo wiążą koniec z końcem – opisuje Money.pl.
"Ceny wszystkiego poszły w górę, zakupy żywności na 0 proc., a sprzedaję ją już z procentami, w efekcie VAT do zapłaty. Na ceny w lokalu ludzie psioczą, zresztą w porównaniu do maja, to obrót spadł mi już o 50 proc. przynajmniej. Nie wiem, jak dalej przez to wszystko przebrnąć. Ręce opadają" – pisze na grupie FB dla gastronomów pani Beata, właścicielka zajazdu na Dolnym Śląsku.
Pana Rafał, restaurator z kujawsko-pomorskiego, także potwierdza, że obniżka VAT jest dla nich przekleństwem. Klienci naturalnie porównują bowiem ceny w gastronomii z cenami surowych produktów w dyskontach.
Restaurator dodaje, że ponadto gastronomię nękają urzędnicy. Kontrole KAS mają być nasilone, bo dokładnie sprawdzane jest właśnie m.in. uiszczanie podatku od żywności.
Jak mówi Pan Paweł, restaurator z zachodniej Polski, państwo kopie obecnie leżącego. – Nie wiem, po co to rząd to robi, jaki ma w tym cel? Chcą, by w Polsce były tylko McDonald's i państwowe bary mleczne, jak za PRL? – pyta.
Gastronom prowadzi 300-metrową restauracje przy granicy z Niemcami. Rachunki za prąd zdrożały mu trzykrotnie, a za gaz – czterokrotnie.
– Polacy zbiednieli, oglądają każdą wydawaną złotówkę. Klientów z Polski praktycznie nie mam. Utrzymuję się tylko z niemieckich gości, dla których nasze ceny nie są "paragonami grozy". Płacą i nie narzekają. Chyba nawet nie zauważyli, że podniosłem ceny o 16-18 proc. Nie miałem innego wyjścia – mówi restaurator.
Restauratorzy skupieni w Północnej Izbie Gospodarczej w Szczecinie wprost mówią zaś, że po wakacjach szykuje się dramat.
– Stoimy przed poważnym wyzwaniem: jak uratować polską gastronomię? To nie jest dramatyzowanie, a realny problem, który stanie przed nami już w październiku. Jeżeli nie przyjmiemy systemowych rozwiązań, […] to zaryzykuję tezę, że jesienią tego roku nie będzie już czego zbierać, i nie będzie kogo ratować – mówi prezes Izby Hanna Mojsiuk.
Jak pisaliśmy w INNPoland.pl, turyści w końcu dotarli na Mazury, ale są dla miejscowych przedsiębiorców zgryzotą, a nie wybawieniem. Pieniędzy zostawiają jak na lekarstwo.
— Przyjeżdżają z grillami z Biedronki, z prowiantem, do restauracji nie chodzą. Zamiast wynająć kajaki, wolą się wykąpać w rzece albo pójść na spacer do lasu. A jednocześnie — mimo tego, że jest kryzys — oczekują wygody, pod namiotem nikt nie chce nocować — opowiadał PAP przedsiębiorca turystyczny z okolic Piecek, jego słowa cytuje Business Insider.
Okazuje się, że turyści w końcu dotarli na Mazury, ale nie chcą wydawać pieniędzy. Przedsiębiorcy opowiadają, że niewiele osób przyjeżdża na dwa tygodnie, królują turnusy tygodniowe. Ruch jest spory, ale turyści wybierają rozrywki tańsze i narzekają na drożyznę. Zamiast długiego spływu kajakiem decydują się na przepłynięcie tylko jakiegoś odcinka i starają się omijać restauracje.
Z wypowiedzi osób badających ruch turystyczny wynika, że obecna sytuacja jest najtrudniejsza właśnie dla branży gastronomicznej. Podwyżki cen prądu i gazu spowodowały, że restauratorzy musieli podnieść ceny dań. Teraz mało kogo stać na jedzenie w knajpie, co jeszcze bardziej uderza w branżę.