29 września bieżącego roku ma się odbyć uroczyste otwarcie Baltic Pipe.
– Otwarcie gazociągu bałtyckiego Baltic Pipe zaplanowaliśmy na jesień tego roku i wtedy ten gazociąg otworzymy zgodnie z planem, zgodnie z budżetem. Jeszcze w tym roku popłynie do Polski norweski gaz – zapewniał niedawno premier Mateusz Morawiecki.
Jak pisze Money.pl, wcale nie jest pewne, ile gazu popłynie Baltic Pipe, ani kiedy się to stanie.
Pewnikiem jest jak na razie wydobycie w ramach koncesji – PGNiG posiada ją w norweskich złożach. Dostęp do złóż w tym kraju ma też Lotos i duński Orsted. W sumie to 4,5 mld metrów sześciennych gazu, a planowana przepustowość infrastruktury to przecież 10 mld metrów sześc. Co z drugą połową?
Polski rzad liczył, że pozostała część zostanie zakontraktowana za pomocą procedury Open Season. Miało to zastąpić długoterminowe porozumienie z Gazpromem. Umowa z Rosjanami wygasa bowiem z końcem 2022 r.
Trzy miesiące po pytaniach Money.pl o podpisane kontrakty PGNiG nadal wykręca się od odpowiedzi. Z nieoficjalnych informacji serwisu wynika zaś, że rząd jest w lesie.
Z powodu niedopiętych kontraktów pod Baltic Pipe w rządzie narasta irytacja. Do tej pory przedstawiano tę inwestycję jako strategiczny projekt, który ma zapewnić Polsce 100-proc. bezpieczeństwo energetyczne, co w obecnej sytuacji byłoby dla nas wybawieniem. Niestety, w obliczu faktu, że na razie rura jest w połowie pusta, trudno będzie kontynuować taką narrację.
– W dodatku w PGNiG nie ma już większości negocjatorów, którzy zajmowali się wcześniej negocjowaniem kontraktów dla Baltic Pipe. W ostatnim czasie w spółce zwolniono m.in. kilkunastu dyrektorów – dorzuca informator.
Problem jest następujący. Baltic Pipe jest podpięty do istniejącego gazociągu Europipe 2, który prowadzi gaz z Norwegii do Niemiec. Oznacza to, że Polska musi swoimi kontraktami "wypchnąć" któregoś z niemieckich kupujących… a to może być trudne.
– Z powodu ograniczenia dostaw gazu przez Nord Stream 1, nagłe liczenie na pojawienie się wolnych umów na norweski gaz to czekanie na cud – nie pozostawia złudzeń Grażyna Piotrowska-Oliwa, była prezes PGNiG.
Były prezes PGNiG w latach 2003-2005 Marek Kossowski, uważa zaś, że sprawą Baltic Pipe powinna zająć się specjalna komisja. Wszak to inwestycja za przeszło 2,2 mld euro, która będzie działać na pół gwizdka.
– Nie zaczyna się wielomiliardowej inwestycji bez zabezpieczenia kontraktów. Nie buduje się przecież autostrady, jeśli nie będą po niej jeździły samochody. Dlatego w przypadku Baltic Pipe powinno być odwrotnie, najpierw zabezpieczamy kontrakty, a w następnej kolejności bierzemy się za budowę – ocenia.
Jak pisaliśmy w INNPoland.pl, problemy wynikające z niedoboru gazu są od kilku dni przedmiotem gorącej dyskusji w mediach społecznościowych. Rosja coraz mocniej przykręca kurek, co odbija się wyjątkowo mocno na naszych zachodnich sąsiadach — Niemcy mają magazyny wypełnione w 65 proc.
Nastroje próbuje studzić Klaus Mueller, prezes Federalnej Agencji ds. Sieci (BNetzA), który przyznał, że jest zadowolony z tempa napełniania magazynów. Celem jest dobrnięcie do poziomu wypełnienia rzędu 75 proc. do 1 września.
Sprawę szeroko komentują Polacy, którzy wskazują, że nie mamy takiego problemu, ponieważ nasze magazyny gazu są praktycznie w całości wypełnione (95 proc.). Zapomnieli o jednym fakcie — poziomy wypełnień niemieckich i polskich magazynów są nieporównywalne.
Niemcy posiadają 47 magazynów o łącznej pojemności 23 mld m3. Tymczasem w Polsce łączna pojemność magazynów to zaledwie 3 mld m3. Zdaniem byłej prezes PGNiG Grażyny Piotrowskiej-Oliwy wypełnienie magazynów na poziomie 80 proc. wystarczyłoby na zaledwie dwa miesiące.