Tajlandia marzy o miliardach dolarów z turystyki, które przed pandemią zasilały budżet państwa. Obecnie kraj jest spustoszony przez COVID. Turystów straszą zarastające bujną roślinnością resorty. Widzieliśmy to na własne oczy.
Reklama.
Reklama.
W rekordowym 2019 r. Tajlandia zanotowała 96 miliardów dolarów przychodu z turystyki
Przed pandemią kraj na Dalekim Wschodzie odwiedziło ponad 40 milionów turystów z zagranicy
Od 2014 do 2019 r. turystyka generowała 36 milionów miejsc pracy
W pierwszym roku pandemii turystyka przyniosła "tylko" 26 miliardów dolarów
Kiedyś wspaniałe resorty dzisiaj zarastają bujną, tropikalną roślinnością
Obolały wychodzę spod rąk masażystki, która przez ostatnią godzinę wykręcała moje ciało we wszystkie strony zgodnie ze starożytną techniką tajskiego masażu. W salonie pachnie mieszanką oleju kokosowego i jaśminu. Muzykę z playlisty do jogi od czasu do czasu przerywa śmiech dwuipółletniej córki mojej oprawczyni. Po masażu boli mnie każdy centymetr kwadratowy ciała. Wszystko dla zdrowia.
Na kogo czeka Ronald McDonald?
Przechodzimy do otwartego przedsionka salonu B. Massage & Nails Khao Lak. Na zrelaksowanie się po niedawnych doznaniach dostaję herbatę matum – napar z suszonych na słońcu owoców pigwy bengalskiej.
Po drodze do salonu widziałem sporo opuszczonych sklepów i zamkniętych na kłódkę restauracji. Nie obronił się nawet miejscowy McDonald’s. Wewnątrz sieciówki stoi osamotniony Ronald McDonald. Przez szybę wypatruje gości, stojąc w charakterystycznym, tajskim ukłonie.
Mijałem też hotele, zarastające bujną, tropikalną roślinnością. Pytam, czy to efekt niskiego sezonu (odwiedzam Tajlandię w lipcu w porze deszczowej) czy pandemii koronawirusa.
– Wszystko przez COVID-19 – odpowiada masażystka. – Wiele biznesów w Tajlandii upadło przez pandemię. Sama straciłam pracę w restauracji. Potem zatrudniłam się w fabryce, a teraz tu – pokazuje na salon.
Pytam, gdzie pracuje się najlepiej.
– Tutaj. Nigdy nie umiałam gotować – śmieje się.
Dwie destrukcyjne fale
Khao Lak to wieś położona na południu Tajlandii, w prowincji Phang Nga. Kilkadziesiąt kilometrów dalej na południe znajduje się popularna wśród turystów wyspa Phuket z plażą w Patong. To imprezownia – tętniące nocnym życiem serce wybrzeża Morza Andamańskiego z lady boyami i atrakcjami dla dorosłych w stylu pussy smokes cigarette.
W Khao Lak jest spokojniej. Piaszczyste plaże są zdominowane przez wielkie resorty turystyczne. Do początku 2020 r. odpoczywały w nich tysiące turystów z całego świata. Nie zawsze tak było. W drugi dzień świąt Bożego Narodzenia w 2004 r. wybrzeże Khao Lak najmocniej w całej Tajlandii ucierpiało w związku z uderzeniem fali tsunami. O tragedii tysięcy ofiar przypomina dziś miejscowe muzeum.
W miejscu zniszczonych przez żywioł hoteli wybudowano nowe – większe, ładniejsze, droższe. W chwilach oddawania ich do użytku nikt w Tajlandii nie przewidywał, że za kilka lat gospodarce kraju opartego w jednej piątej na turystyce (21,9 proc. PKB w 2019 r.) przyjdzie się zmierzyć z nową dewastującą falą, tak bardzo inną od poprzedniej. Z falą zakażeń koronawirusem.
Rok 2019 był dla Tajlandii rekordowy. Zgodnie z danymi tajlandzkiego Ministerstwa Turystyki i Sportu do dawnego Syjamu przyjechało 40 milionów turystów z zagranicy. Każdy farang (cudzoziemiec – red.) zostawił średnio około 1,5 tys. dolarów, co w sumie dało przychód w wysokości ponad 61 miliardów dolarów w samym przedpandemicznym roku 2019.
Podróżujący po kraju Tajlandczycy w tym samym czasie wsparli krajową turystykę kolejnymi blisko 35 miliardami dolarów (miejscowi często płacą niższe ceny np. atrakcji niż turyści z zagranicy – red.). W sumie daje to 96 miliardów dolarów przychodu z turystyki.
Początek 2020 r. nie zwiastował tragedii, która czaiła się tuż za rogiem. Jak mówi Piotrek, który w styczniu 2020 podróżował po Tajlandii, nikt z miejscowych nie brał koronawirusa na poważnie. – Kiedy w Polsce już powoli zaczynała się psychoza, bo w jakimś Wuhan coś się dzieje, tam w sumie życie wyglądało zupełnie normalnie – mówi. – Inna sprawa, że Tajlandczycy byli bardzo dobrze do pandemii przygotowani, bo wirusy kręcące się po Dalekim Wschodzie to raczej normalność. W każdym razie nikt o tym nie myślał, nikt nie nosił maseczek, a turystyka kręciła się w najlepsze – dodaje.
Opowiada, że każdy hotelarz czy restaurator mówił "do zobaczenia" choćby za rok. Nikt absolutnie nie brał zagrożenia na poważnie, a w samej Tajlandii było słychać języki z absolutnie całego świata. Jak mówi, w Bangkoku pełne gości były skybary, w prowincji Krabi i na pobliskiej wyspie Koh Lanta wszędzie było słychać niemiecki, rosyjski, ale też bardzo często polski.
Przełomowy – zdaniem mojego rozmówcy – był jeden moment. – Wszyscy zorientowali się, że coś się stało. I to się dosłownie stało z dnia na dzień. Kiedy lecieliśmy z Bangkoku do Krabi samolotem linii Air Asia, stewardessy nie miały maseczek, a na lotnisku był ogólny chillout. Ale kiedy dosłownie tydzień później z hakiem lecieliśmy z Krabi do Singapuru, było już – przynajmniej na lotnisku – zupełnie inaczej. Choć w samej Tajlandii nikt o tym jeszcze nie myślał, na lotnisku wszędzie były już wyprzedane maseczki. Stewardessy też już je miały – wspomina.
Ostatnio z ciekawości spojrzał w Google Maps – hotel, w którym spał w Krabi, już nie istnieje, choć wtedy właściciel miał pełne obłożenie i prężnie działający biznes.
Od 2014 do 2019 r. turystyka w Tajlandii stworzyła 36 milionów miejsc pracy. Porównajcie to, z tym że ludność tego kraju liczyła w 2020 r. 69,8 mln obywateli.
"Kredyt trzeba płacić"
Jadę taksówką. Dla odmiany "zwykłą" Hondą, do której wsiada się po prostu do środka. Dla odmiany, bo taxi w Tajlandii oznacza zazwyczaj podróż w metalowej klatce umieszczonej na pace pickupa Isuzu D-Max albo Toyoty Hilux. Pytam kierowcę o COVID-19.
– Cieszę się, że turyści z zagranicy powoli wracają do Tajlandii – mówi Phan, kierowca i właściciel firmy przewozowej w Khao Lak. – Te kilkanaście miesięcy, kiedy byliśmy zamknięci, to był straszny okres. Turystów nie było, ale banku to nie obchodzi. Kredyt musiałem spłacać – dodaje.
Phan czeka na grudzień, kiedy w Tajlandii zacznie się pora sucha a wraz z nią wysoki sezon. Wtedy do kraju rządzonego przez króla Ramę X, a w zasadzie Mahę Vajiralongkorna, mają przyjechać dziesiątki tysięcy turystów. Na to właśnie liczą mali przedsiębiorcy tacy jak Phan.
Małe firmy to obok wielkich hoteli bijące serce tajskiej turystyki. Gastronomię w Tajlandii tworzy aż 1,2 mln małych i średnich przedsiębiorców. Wszyscy oni odczuli spadek ruchu turystycznego spowodowany pandemią koronawirusa.
Przestrzeń powietrzna nad południową Tajlandią została zamknięta 10 kwietnia 2020 r. Ten rok w porównaniu do poprzednich 12 miesięcy zamknął się z o wiele niższym przychodem z turystyki – w sumie 26 miliardów dolarów.
– Pracowaliśmy w tym czasie przez dwa dni w tygodniu – opowiada Ken, szef sali restauracyjnego hotelu Moracea Khao Lak. – Zero turystów. Same prace porządkowe związane z utrzymaniem resortu w dobrym stanie. Sprzątanie, przycinanie roślin, takie rzeczy. Całe szczęście, że naszego właściciela było na to stać i nie straciliśmy pracy. Potem mogliśmy się otworzyć na miejscowych turystów i wróciliśmy do pracy na co dzień – mówi.
Na twarzy nosi maseczkę, podobnie jak reszta obsługi. Nikt nie chce tutaj powtórki z ostatnich kilkunastu miesięcy.
Tajski bon turystyczny
W czerwcu 2020 r. rząd w Tajlandii uruchomił coś lepszego niż nasz bon turystyczny 500 plus. Zamysł ten sam, co w Polsce – ratować kurorty przez rozkręcenie turystki krajowej. Tajlandzki program przyjął nazwę Rao Tiew Duay Gun w tłumaczeniu: "Podróżujemy razem". Na ten cel rząd w Bangkoku sypnął 640 milionów dolarów.
Hotele zeszły z ceny pokojów do 40 proc. standardowej opłaty za noc. Tajlandczycy dostali dofinansowania w kwocie do 100 dolarów za noc w hotelu na pobyt do pięciu noclegów. Do tego po 20 dolarów na jedzenie na pokój i refundację cen biletów lotniczych do 32 dolarów za miejsce. Mimo stopowania i wznawiania programu na przypływach i odpływach restrykcji do lutego 2021 r. Tajlandczycy wykupili sześć milionów nocy hotelowych. Dzięki temu budżet zainkasował co najmniej miliard dolarów.
To wszystko było za mało. Kolejne biznesy musiały się zamknąć. Kolejni pracownicy musieli przejść przez symboliczne migracje z restauracji do salonów masaży, ze sklepików z pamiątkami do fabryk.
Coś się dzieje
W lipcu 2021 r. uruchomiono "Piaskownica Phuket". W pełni zaszczepieni turyści z zagranicy mogli przylecieć na wyspę i zostać na niej przez 14 dni, zanim wyruszyli na dalszą eksplorację Tajlandii. Ci, którzy przylecieli na krócej, mogli opuścić Phuket jedynie wówczas, gdy ich kolejny cel podróży był poza Syjamem.
Masz propozycję tematu? Chcesz opowiedzieć ciekawą historię? Odezwij się do nas na kontakt@innpoland.pl
Do końca sierpnia 2021 r. z wakacji w "piaskownicy" skorzystało 26,4 tys. turystów z zagranicy. Zostawili w Phuket około 48,8 milionów dolarów.
Od listopada 2021 r. w Tajlandii funkcjonowała procedura rejestracji przyjazdu, tzw. Thailand Pass. W pełni zaszczepieni turyści lub osoby posiadające ważny test z wynikiem negatywnym mogli zarejestrować przyjazd, dodatkowo przedstawiając ważną polisę ubezpieczeniową z leczeniem COVID-19. Jeszcze w czerwcu 2022 r. ten system działał. Turyści byli zobowiązani przedstawić ubezpieczenie do kwoty 10 tys. dolarów. Ostatecznie Thailand Pass został zniesiony na posiedzeniu rządu 17 czerwca 2022 r. Przestał obowiązywać 1 lipca.
Jest koniec lipca. Na śniadaniowym bufecie widzę więcej osób niż jeszcze dwa tygodnie temu. W ogromnym namiocie restauracji słychać rozmowy po chińsku, angielsku, francusku i niemiecku. Ken ustawia fotele w hotelowym barze, który do tej pory był zamknięty. Pytam, czy szykują się na nowych turystów.
– Tak, coraz więcej pokoi jest zabukowanych – odpowiada. – Czas zrobić miejsce dla nowych gości. Mam nadzieję, że z tobą też się niedługo zobaczę. Do zobaczenia w grudniu – mówi.
Jestem redaktorem prowadzącym INNPoland.pl. Pracowałem m.in. dla Vice, newonce, naTemat i Next.gazeta.pl. W INN piszę swoje "rakoszyzmy". Prywatnie tworzę własne "Walden" w nadwarciańskim zaciszu. Poza tym co jakiś czas studiuję coś nowego.