Spółdzielnie mieszkaniowe prosiły rząd o ochronę przed podwyżkami cen gazu. Ministrowie z PiS odpowiadali, że nie mogą, bo Komisja Europejska nie pozwala. Tymczasem najwyraźniej nawet nie zapytali Komisji o opinię. Zrobiła to Spółdzielnia Mieszkaniowa Nowy Tomyśl w woj. wielkopolskim. Od KE spółdzielcy dowiedzieli się, że polski rząd nie tylko może, ale musi chronić mieszkańców w trudnej sytuacji. Pytanie, czy chce to robić. Rozmawiamy z prezesem spółdzielni, Andrzejem Funką.
Reklama.
Reklama.
Kamil Rakosza, INNPoland: Co daje ta opinia KE?
Andrzej Funka, prezes SMNT: Pozwala ona wszystkim tym, którzy w trudnych warunkach zwyżki cen gazu są wyłączeni z pomocy państwa, walczyć o rządowe wsparcie. Wszystkim, którzy korzystają z kotłowni systemowych, zewnętrznych.
Czyli przede wszystkim spółdzielni mieszkaniowych.
Tak. Tych ogrzewanych gazem, węglem albo w inny sposób. W zależności od spółdzielni ten problem jest większy lub mniejszy.
Prawo energetyczne w obecnej wersji zakłada układ zero-jedynkowy: dostawca gazu – odbiorca gazu. Nie zawiera zatem elementu pośredniego, którym są ciepłownie. Tego drugiego układu w prawie energetycznym po prostu nie ma.
I cierpią mieszkańcy.
5,5 miliona mieszkańców spółdzielni mieszkaniowych jest dotkniętych tym problemem. Zostaliśmy pozbawieni jakiejkolwiek ochrony. Ciepłownie systemowe, które nas ogrzewają, dostają gaz po najwyższej, biznesowej cenie. Ta wynosi obecnie ok. 80 gr za 1 kWh.
To się przekłada na to, że w skrajnych przypadkach mieszkańcy 50-metrowego mieszkania płacą od 1300 do 1600 zł miesięcznie. Za samo ogrzewanie.
Nie dziwię się, że protestują przed drzwiami spółdzielni w Nowym Tomyślu.
Te zebrania z mieszkańcami czasem przybierały formę linczu na spółdzielni i ciepłowni. "Zróbcie coś, żebyśmy płacili mniej" – mówią ludzie. My im tłumaczymy, że nie mamy wpływu na koszt ogrzewania. Cena gazu w naszym przypadku zależy od decyzji PGNiG. Spółki zarządzanej twardą ręką przez wicepremiera Jacka Sasina.
PGNiG dostarcza gaz zaazotowany. Spala się go w ciepłowniach, z których korzysta spółdzielnia. Te zaś są traktowane jako podmioty zewnętrzne, czyli jako odbiorca biznesowy, przez co dostają maksymalną stawkę.
Paradoks polega na tym, że gaz zaazotowany nie ma obowiązku być sprzedawany na zasadach rynkowych. Dyrektywa unijna mówi bowiem tylko o gazie wysokometanowym. Państwo na mocy własnych uregulowań mogłoby wprowadzić własne zasady sprzedaży gazu.
I tak się nie dzieje?
Pojawił się problem tzw. pomocy publicznej, która wymaga zgody Komisji Europejskiej.
26 stycznia zostało wylane dziecko z kąpielą. Sejm odrzucił wówczas poprawkę Senatu do nowelizacji ustawy Prawo energetyczne. Uznano wówczas, że pomocą mogą zostać objęte tylko domy jednorodzinne i te podmioty, które mają kotłownie wewnątrz budynku. Reszta została na lodzie. Sejm uznał, że sprawy nie ma.
Sejm uznał, że sprawy nie ma, a 5,5 mln mieszkańców spółdzielni zamarzło w oczekiwaniu na gigantyczne rachunki.
To był poroniony pomysł. W żadnym stopniu nie rozwiązał sprawy. Odsunął ją w czasie. A my w tej chwili jesteśmy w sytuacji, w której ludzie przestali płacić. To są naprawdę koszmarne sumy. Za 50-metrowe mieszkanie w Opalenicy, gdzie ceny są najwyższe w naszej spółdzielni, rocznie trzeba zapłacić za ogrzewanie od 16 do 20 tys. złotych.
Przerażające.
W rozmowach z nami politycy koalicji rządzącej twierdzili, że Komisja Europejska nie pozwala na interwencję. Na nic zdawało się nasze tłumaczenie, że takie zachowanie jest niezgodne z zasadą równego traktowania. Że należy zapytać KE, czy pomoc dla mieszkańców w tej konkretnej sytuacji będzie dozwolona.
A oni na to, że gaz drogi i to macie powiedzieć mieszkańcom.
Dokładnie. Dostawaliśmy odpowiedzi podpisane m.in. przez wiceministra klimatu i środowiska Jacka Ozdobę. Wpływały do nas także informacje z Ministerstwa Aktywów Państwowych. Wszędzie powtarzano to samo – nie wolno udzielić nam pomocy, bo KE nie pozwala.
Dla mnie osobiście było to sprzeczne z zasadami logiki i prawem europejskim. Wspomniana nowelizacja z 26 stycznia odbyła się bez konsultacji z organami Unii Europejskiej. Mimo to rządzący jak mantrę powtarzali, że KE nie pozwala. Cały czas byliśmy przeciwnego zdania i dlatego 10 maja 2022 r. wysłaliśmy pytanie w tej sprawie do Komisji Europejskiej.
Czyli zrobiliście to, co kilka tygodni wcześniej powinien zrobić rząd.
Przy czym nie korzystaliśmy z żadnej kancelarii, wszystko robiliśmy sami. Staramy się ograniczać wydatki, dlatego sami napisaliśmy pismo do Komisji w języku polskim. Prawo na to pozwala, ale pozostawała obawa, czy dokument został poprawnie przetłumaczony np. na język angielski. Czekaliśmy.
W międzyczasie odbyło się spotkanie w siedzibie Związku Rewizyjnego Spółdzielni Mieszkaniowych, na które przyszedł były premier, obecnie europoseł, Leszek Miller. On również przesłał nasze pytania do Komisji Europejskiej.
Po kolejnym miesiącu oczekiwania odpowiedzi nie było. Uznałem, że warto poprosić o dodatkową pomoc innego byłego premiera, który obecnie jest w PE, Jerzego Buzka. Po telefonie do europarlamentarzysty stała się rzecz niesłychana. Po trzech dniach nasz dokument odnalazł się w Komisji, a po kolejnych dwóch tygodniach przyszła odpowiedź.
W której Komisja przyznała, że rząd tak właściwie mijał się z prawdą przez ten cały czas.
Wskazano, że dyrektywa dotycząca wspólnych zasad rynku wewnętrznego gazu ziemnego określa tylko kierunki. Jeżeli pojawia się trudna sytuacja, pomoc może zostać udzielona.
Dla mnie to było pewne. Najważniejsze rzeczy z tej dyrektywy są bowiem zawarte w jej preambule. A w niej wskazano, że państwa członkowskie mają zrobić wszystko, by przeciwdziałać wykluczeniu energetycznemu. Dobro mieszkańców gospodarstw domowych jest najważniejsze.
Dlatego dla mnie było pewne, że udzielenie nam pomocy byłoby zgodne z tą dyrektywą.
Teraz ta podkładka już jest.
Wielokrotnie dostawaliśmy od polityków koalicji rządzącej odpowiedzi, że KE nie pozwala na udzielenie pomocy. Tymczasem nikt z nich nie zapytał nawet Komisji o naszą sprawę.
Komisja odpowiedziała nam jasno – problemu nie ma, jeżeli wszystko odbywa się w zgodzie ze wspólnotowym ustawodawstwem. Teraz trzeba po prostu chcieć to zrobić. Resort klimatu ma przygotować odpowiednią poprawkę. Wczoraj w Warszawie dowiedzieliśmy się jednak, że ten projekt Anny Moskwy nie został przygotowany nawet w takim stopniu, który pozwalałby na wprowadzenie go do etapu uzgodnień międzyresortowych i skierowanie jako projektu rządowego do Sejmu.
Masz propozycję tematu? Chcesz opowiedzieć ciekawą historię? Odezwij się do nas na kontakt@innpoland.pl
Wierzy pan, że ten projekt znajdzie się w Sejmie na czas?
On jest w powijakach. Ostateczny termin, w którym powinien być przegłosowany, to połowa września. Większość umów gazowych kończy się bowiem na koniec września. Dlatego nie można w październiku dyskutować na temat zakupu gazu.
Liczę na to, że to się uda. Wtedy PGNiG będzie musiało dostosować się do postanowień ustawy. Spółka i tak jest zabezpieczona, bo mają zapewnione rekompensaty od państwa.
A jeśli ta ustawa nie zostanie przegłosowana?
To w październiku będziemy mieli poodcinane kotłownie. Nie wierzę bowiem, żeby ludzie płacili te gigantyczne rachunki.
I wtedy ilu ludzi zostanie bez ogrzewania na zimę?
Nie wiem. Nie dopuszczam takiej myśli. Ale mamy 4 tys. mieszkań. 98 proc. z nich jest ogrzewanych gazem. Proszę sobie policzyć samemu.
Jestem redaktorem prowadzącym INNPoland.pl. Pracowałem m.in. dla Vice, newonce, naTemat i Next.gazeta.pl. W INN piszę swoje "rakoszyzmy". Prywatnie tworzę własne "Walden" w nadwarciańskim zaciszu. Poza tym co jakiś czas studiuję coś nowego.