INNPoland_avatar

Bank musi jej oddać 150 tys. złotych. Frankowiczka mówi, jak wyglądał proces

Konrad Bagiński

16 października 2022, 07:50 · 7 minut czytania
Na ten wyrok TSUE czekają i banki, i frankowicze. Obie strony z równie dużą nerwowością. Dlaczego? Bo może się okazać, że banki nie dość, że będą musiały zwracać odsetki i opłaty, to mogą zostać obciążone opłatami za korzystanie z kapitału swoich klientów. A to jest broń, którą chciały same wykorzystać.


Bank musi jej oddać 150 tys. złotych. Frankowiczka mówi, jak wyglądał proces

Konrad Bagiński
16 października 2022, 07:50 • 1 minuta czytania
Na ten wyrok TSUE czekają i banki, i frankowicze. Obie strony z równie dużą nerwowością. Dlaczego? Bo może się okazać, że banki nie dość, że będą musiały zwracać odsetki i opłaty, to mogą zostać obciążone opłatami za korzystanie z kapitału swoich klientów. A to jest broń, którą chciały same wykorzystać.
Banki mogą stracić na walce z frankowiczami o wiele więcej, niż sądziły Wojtek Laski/East News
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej
  • Banki, które przegrywają sprawy z frankowiczami, muszą im zwracać wszelkie opłaty – odsetki, prowizje i opłaty ubezpieczeniowe
  • Nie chcą być stratne, więc domagają się często opłat "za korzystanie z kapitału"
  • Przed TSUE toczy się sprawa dotycząca tego, czy banki mogą pobierać od frankowiczów opłatę za korzystanie z kapitału
  • Sprawa ma jednak drugie dno – okazuje się, że również klienci, którzy zapłacili bankom więcej, niż powinni, mogą się od nich domagać opłaty za korzystanie z ich kapitału
  • Banki zorientowały się, że ich wygrana może się przerodzić w wielką porażkę
  • Możliwe jest nawet rozwiązanie, w którym bank nie będzie miał prawa do pobrania opłaty od kredytobiorcy, ale zostanie ono przyznane klientowi

Broń, której banki chciały użyć na niepokornych frankowiczach, może się okazać obosieczna. W efekcie, zamiast wyjść na przegrywanych sprawach na zero, banki mogą stracić o wiele więcej, niż przewidywały w najgorszych scenariuszach. Jak to możliwe?

Od kilku lat banki masowo przegrywają w sądach z tzw. frankowiczami. Mniej więcej 2-3 lata temu wytoczyły więc nowe działa – pozwy o tzw. wynagrodzenie za korzystanie z kapitału. Nie ma oczywiście dwóch identycznych umów kredytowych, ale większość spraw jest podobna. Kiedy tzw. frankowicz wygrywa z bankiem, sąd uznaje, że nie musi on płacić rat, opłat, prowizji i składek ubezpieczeniowych. Bankowi należy się tylko tyle, ile frankowiczowi pożyczył.

Banki postanowiły więc obciążać swoich klientów opłatami za "korzystanie z kapitału".

– Z reguły przez banki zostali pozwani klienci, którzy najwcześniej wytoczyli powództwa, czyli w latach 2015-2018, chociaż zdarzają się kontrpozwy w sprawach złożonych później. Wynika to przede wszystkim z instytucji przedawnienia. Banki zapewne obawiają się, że sądy mogą uznawać, że jeżeli kredytobiorca złożył pozew o uznanie jego umowy za nieważną przykładowo w 2016 czy 2017 roku, to od tego momentu rozpoczął bieg 3-letni termin przedawnienia roszczeń o zwrot kapitału – wyjaśnia mec. Karolina Pilawska, wspólnik w kancelarii Pilawska Zorski Adwokaci.

Banki wymyśliły sposób na zarobienie

I to właśnie kwestię opłat za korzystanie z kapitału próbuje wyjaśnić Trybunał Sprawiedliwości UE. Polski sąd zwrócił się do TSUE z pytaniem prejudycjalnym i zapytał, czy w przypadku nieważności umowy kredytu strony (czyli zarówno bank, ale także kredytobiorca) mogą oprócz zwrotu pieniędzy zapłaconych w wykonaniu tej umowy oraz odsetek ustawowych za opóźnienie od chwili wezwania do zapłaty, domagać się także jakichkolwiek innych świadczeń.

W szczególności chodzi o wynagrodzenia, odszkodowania, zwrotu kosztów lub waloryzacji świadczenia. Trzeba też pamiętać, że pieniądze wydaje zarówno bank (kapitału kredytu), jak i konsument – raty, opłaty, prowizje i składki ubezpieczeniowe.

Brzmi skomplikowanie, ale w skrócie chodzi o to, czy bank może się domagać opłaty. Ale umowa ma dwie strony – i podobnej opłaty może domagać się też klient. Jak to możliwe?

– Właśnie wygrałam sprawę ze swoim bankiem, w pierwszej instancji. Podejrzewam, że bank będzie apelował i domagał się opłaty za korzystanie przeze mnie z pieniędzy. Ale ja spłaciłam dwa razy więcej, niż pożyczyłam. Kredyt spłaciłam już kilka lat temu i od tej pory nie dostałam żadnego zwrotu, więc bank de facto korzysta z moich pieniędzy – mówi w rozmowie z INNPoland.pl nasza czytelniczka, pani Maria.

– Jeśli wyjdzie na to, że pobieranie opłaty za korzystanie z kapitału jest legalne, to pewnie bank mnie o to pozwie. A ja bank, bo teraz to on korzysta z mojego kapitału – dodaje.

Opowiedziała nam swoją historię. Kredyt we frankach wzięła w 2008 roku. Śmieje się, kiedy pytamy, czy mogła coś negocjować. – Nie było takiej możliwości. Zresztą dla mnie kredyt we franku był jedynym dostępnym. Pożyczyłam 160 tysięcy złotych. Dziś wydaje się, że to niewiele, ale wtedy były zupełnie inne realia – opowiada pani Maria.

Jej horror zaczął się w momencie, gdy na początku stycznia 2015 roku sprzedawała mieszkanie obciążone kredytem i kupowała inne. To właśnie wtedy kurs franka gwałtownie wystrzelił. Ostatecznie pani Marii udało się wyjść z całej sytuacji obronną ręką. O ile tak można nazwać spłacenie prawie 300 tysięcy złotych kapitału z początkowych 160, nie licząc kilkudziesięciu tysięcy złotych odsetek. Została jednak bez kredytu we frankach.

W 2017 roku skorzystała z oferty kancelarii prawnej i pozwała bank. – Przez 5 lat w mojej sprawie nie działo się nic. Po drodze była jeszcze pandemia. Kilka tygodni temu odbyła się pierwsza rozprawa i dwa tygodnie później sąd wydał wyrok: bank musi oddać pani Marii 150 tysięcy złotych, do tego równowartość prawie 7 tysięcy franków szwajcarskich oraz odsetki od tej sumy za 5 lat.

Pani Maria spodziewa się, że bank zażąda od niej opłaty za korzystanie z kapitału. Jak sama mówi, jej wysokość ustala sam bank, na podstawie nie wiadomo jakich danych. Może zażądać 30 tysięcy, może 100, może 200. Ona sama czeka na wyrok TSUE oraz ewentualną apelację banku.

– Na razie te pieniądze są dla mnie jakąś ułudą, mirażem. Mam jakieś plany, ale nie uwierzę, póki nie będę ich miała na koncie. I powiedzmy uczciwie – ja miałam szczęście, wyszłam z tego obronną ręką. Ale nikt nie liczy, ile się z tym wiązało ludzkich tragedii, ile osób nie doczekało procesów. Sprawy frankowe ciągle wiszą nad ludźmi, to jest niebywale obciążająca sytuacja – opowiada.

– Bank liczą, że stracą 100 miliardów złotych. Ale ludzie potracili więcej, zdrowie, nerwy, niektórzy życie – mówi.

Dodaje, że zwycięstwo w sądzie to dopiero pierwszy sukces, który i tak był dla niej kosztowny. Sprawa w każdej instancji to koszt ok. 10 tysięcy złotych, prawnik ma też obiecane 10 procent od wygranej. Na takie koszty wielu frankowiczów po prostu nie stać. Pani Maria powtarza, że chętnie pozwałaby bank o korzystanie z jej pieniędzy.

Mec. Pilawska w rozmowie z INNPoland.pl wyjaśnia, że takie rozwiązanie byłoby możliwe, o ile oczywiście TSUE uzna opłaty "za korzystanie z kapitału" za legalne. A o to – jej zdaniem – będzie trudno.

– W polskim porządku prawnym nie istnieje przepis, który tworzyłby podstawę prawną domagania się przez bank od frankowicza wynagrodzenia za korzystanie z kapitału za cały okres, w którym kredytobiorca rzeczywiście posiadał udostępnioną kwotę kapitału, trwając w przeświadczeniu, że działa w dobrej wierze – mówi Karolina Pilawska.

Dodaje, że przyznanie bankom możliwości domagania się do kredytobiorców tzw. wynagrodzenia za korzystanie z kapitału, oznaczałoby de facto, że banki odniosłyby korzyści ze stosowania w relacji ze swoimi klientami konsumentami niedozwolonych postanowień umownych.

– Uznanie dodatkowej opłaty w postaci wynagrodzenia za korzystanie z kapitału służyłoby bowiem wyłącznie interesom przedsiębiorcy, który mógłby założyć, że stosowanie w relacjach z konsumentami nieuczciwych warunków umownych może być dla niego opłacalne. Bowiem w efekcie orzeczenia nieważności umowy kredytu bank traciłby prawo do zapłaty uzgodnionych odsetek i kosztów, ale otrzymywałby wynagrodzenie za kapitał, które byłoby dla niego "nagrodą" za nieuczciwe działanie – mówi mec. Pilawska.

Jeśli bank dostanie prawo do opłaty, dostanie je też kredytobiorca

Dodaje, że ważnym aspektem sprawy przed TSUE jest właśnie kwestia ewentualnego wynagrodzenia za korzystanie z kapitału, ale zasądzanego od banku na rzecz kredytobiorcy.

– Pytanie prejudycjalnie dotyczy bowiem także tej kwestii, bo przecież banki przez wiele lat korzystały z kapitału wpłacanego przez kredytobiorców z tytułu rat kapitałowo-odsetkowych. Niejednokrotnie są to wyższe kwoty niż te, które przed laty udostępnił im bank, czyli w skrócie bank korzysta z wyższej kwoty kapitału niż kredytobiorca – wyjaśnia Karolina Pilawska.

Dodaje, że ten temat nie jest praktycznie w ogóle poruszany i analizowany zarówno w przestrzeni publicznej, jak i w sądach. Nie jest jednak wykluczone, że w tym zakresie TSUE może zająć zupełnie niespodziewane stanowisko

Obecnie kredytobiorcy zastanawiają się, czy wytaczanie procesu bankowi z tytułu nieważnej umowy kredytu ma sens, jeżeli mieliby w związku z tym zapłacić bankowi wynagrodzenie w trudniej do przewidzenia wysokości. Jeśli TSUE uzna, że bank może domagać się takiej opłaty, również klient będzie mógł zażądać wynagrodzenia za to, że instytucja udzielająca kredytu obracała jego pieniędzmi.

Dość szybko może się okazać, że – o ile TSUE uzna takie opłaty za legalne – dla banku skórka nie będzie warta wyprawki.

– Jeżeli chodzi o wpływ tego orzeczenia na sprawy frankowe to przede wszystkim porażka banków powinna spowodować zaprzestanie składania przez banki tego rodzaju pozwów. Trudno wytłumaczyć sens takich działań, jeżeli TSUE orzeknie, że takie wynagrodzenie bankom się po prostu nie należy. W efekcie spraw z powództwa banków powinno być mniej, a musimy pamiętać, że gros spraw w sądach, szczególnie w Wydziale Frankowym, to właśnie sprawy wnoszone przez banki – wyjaśnia mec. Pilawska.

O co toczy się walka?

W Polsce kredyty frankowe ma lub miało prawdopodobnie ok. 600 - 700 tysięcy osób. W sądach toczy się ok. 80 tysięcy spraw. Widać więc, że na razie tylko część frankowiczów zdecydowała się iść na starcie z bankiem. Ale większość wyroków jest dla nich korzystna. Tylko przez pierwsze sześć miesięcy 2022 roku sądy w Polsce wydały ponad 15 tysięcy wyroków w sprawach frankowych.

Adwokat Jakub Bartosiak z Kancelarii MBM Legal uważa, że czas trwania postępowania zależy od obłożenia sędziego, do którego trafia dana sprawa. Jeśli ma on w miarę wolny kalendarz, to można liczyć na szybki termin rozprawy i rozstrzygnięcie w I instancji w ciągu roku. Jednak postępowanie apelacyjne trwa jeszcze minimum 10-12 miesięcy.

– Z mojego doświadczenia wynika, że średnio ok. 18 miesięcy trwają sprawy frankowe do czasu uzyskania prawomocnego wyroku. Najszybciej takie orzeczenie zapadło po trzech miesiącach, ale była to wyjątkowa sytuacja, gdyż bank uchybił formalnej procedurze. Obecnie termin sprawy, która może trwać najdłużej, został wyznaczony na 9 marca 2025 roku. To oznacza, że rozstrzygnięcie w I instancji może zająć 4 lata – dodaje radca prawny Adrian Goska z Kancelarii SubiGo.

Mecenas Bartosiak przewiduje dalszy wzrost liczby sporów frankowych. Jeśli sędziowie nie zdecydują się na wydawanie wyroków bez przeprowadzania rozpraw, jedynie na podstawie dokumentów, to czas postępowań nie ulegnie skróceniu. Ekspert z MBM Legal podkreśla, że w sprawach frankowych nie ma sporu o fakty, lecz o zgodność z prawem treści umów kredytowych.

– Obecnie wydłużają się terminy w wielu wydziałach. Może to wynikać także z oczekiwania części sędziów na wyrok w sprawie wynagrodzenia za korzystanie z kapitału. Rozprawa w TSUE odbyła się 12 października. Mamy nadzieję, że niedługo potem zapadnie wyrok i ta kwestia zostanie definitywnie wyjaśniona – mówi Arkadiusz Szcześniak, prezes Stowarzyszenia Stop Bankowemu Bezprawiu.

Wiadomo już, że rozprawa, która odbyła się w środę (12 października) rozprawa nie przyniosła rozstrzygnięcia. TSUE poczeka na przedstawienie opinii rzecznika generalnego. Nastąpi to 16 lutego 2023 r.

Czytaj także: https://innpoland.pl/185536,wazny-wyrok-tsue-dla-bankow-i-frankowiczow-co-dokladnie-oznacza