logo
Minister Anna Moskwa przyspieszyła prace nad ustawą wiatrakową. o tej pory je blokowała, ale stawką są miliardy z KPO Wojciech Olkusnik/East News
Reklama.
  • Rząd zorientował się, że ustawa wiatrakowa jest jednym z tzw. kamieni milowych KPO
  • Bez odblokowania energetyki wiatrowej możemy zapomnieć o miliardach z Unii
  • Ustawa przez pół roku leżała w sejmowej zamrażarce
  • Teraz prace nad nią ruszyły z kopyta
  • Obowiązująca od 2016 roku zasada 10H oznacza, że odległość turbin wiatrowych od zabudowań musi wynosić przynajmniej dziesięciokrotność wysokości wiatraków. Według analizy przygotowanej przez Instrat ustawa wyłączyła 99,7 proc. powierzchni kraju z inwestycji w lądową energetykę wiatrową, doprowadzając do zahamowania tej dynamicznie rozwijającej się branży.

    Zasada 10H narzuciła minimalną odległość na poziomie około 2 000 metrów między turbinami a zabudowaniami – to cztery razy więcej niż 500 metrów przyjęte w większości europejskich krajów. Likwidacja barier dla energetyki wiatrowej na lądzie to jeden z kamieni milowych dla Krajowego Planu Odbudowy. To zobowiązania, jakie złożył polski rząd, by odblokować unijne środki finansowe. Chodzi o ok. 160 mld złotych, które mają być przeznaczone na odbudowę gospodarczą po pandemii, w tym także na energetykę.

    Ustawa odblokowująca energetykę wiatrową leżała sobie w tzw. sejmowej zamrażarce od lipca tego roku. Nie była ona zresztą ani jedynym, ani pierwszym pomysłem na liberalizację tej branży. O odblokowanie energetyki wiatrowej apelowały już branżowe stowarzyszenia, branża energetyczna, ekonomiści. Rząd szedł w zaparte.

    Okazuje się jednak, że prawo trzeba zmienić, i to szybko. Dlaczego? Bo ustawa wiatrakowa, inaczej zwana 10H, jest jednym z 37 kamieni milowych, które Polska ma zrealizować, aby spełnić wymogi wynikające z Instrumentu na rzecz Odbudowy i Zwiększania Odporności, by uruchomić środki z Krajowego Planu Odbudowy.

    Okazało się, że spośród owych 37 kamieni milowych objętych pierwszym wnioskiem o płatność w ramach KPO, do tej pory niezrealizowany jest jeden: ustawa wiatrakowa. Rząd ruszył więc do akcji. Minister Anna Moskwa, szefowa resortu klimatu i środowiska ogłosiła, że przygotowano kilka poprawek.

    W skrócie chodzi o to, by lokalne społeczności mogły zdecydować o lokalizacji nowych lądowych elektrowni wiatrowych. Dotyczyć to będzie także dalszego rozwoju budownictwa mieszkalnego w sąsiedztwie tych elektrowni. Jednocześnie co najmniej 10 proc. energii produkowanej z farmy wiatrowej będzie przekazywane na rzecz mieszkańców danej gminy. Moskwa dodała, że "to wyraźna korzyść dla lokalnych społeczności i szansa na tańszą energię elektryczną".

    Nowe wiatraki będą mogły być stawiane wyłącznie na podstawie Miejscowego Planu Zagospodarowania Przestrzennego. Ale bez zachowania zasady 10H. Ustawa o OZE wprowadzi też definicję prosumenta wirtualnego. To nowy typ prosumenta, który wytwarza energię poza miejscem, w którym zużywa energię. Prosumentem wirtualnym energii odnawialnej mogą być firmy i konsumenci - na przykład mieszkańcy gminy.

    Skąd zasada 10H?

    Przepis ten wprowadzono w 2016 roku, tuż po wygranych przez PiS wyborach. Jedną z jego największych orędowniczek była Anna Zalewska, późniejsza ministra edukacji. – Nie chcę, aby pewnego dnia śmigło wielkości autobusu spadło mi na głowę – mówiła Zalewska podczas jednego z licznych spotkań na przeciwników wiatraków. Straszenie śmiercionośnymi śmigłami spadającymi z nieba to tylko jeden pocisk z arsenału Anny Zalewskiej. Wiele mówiła też o rosnących cenach prądu i bezcelowości inwestowania w wiatraki.

    Masz propozycję tematu? Chcesz opowiedzieć ciekawą historię? Odezwij się do nas na kontakt@innpoland.pl

    Co ciekawe, jej współpracownikiem w tym zakresie był Marcin Przychodzki, założyciel portalu Stop Wiatrakom, który piastował stanowisko dyrektora Departamentu Prawnego Ministerstwa Infrastruktury. Ta dwójka skutecznie blokowała rozwój energetyki wiatrowej.

    Czytaj także: