Ludzie mają siedzieć w biurze, a nie jakieś tam ogródki pielęgnować – mówi milioner Mariusz Książek. A w ogóle to powinni pracować ciężej. Kiedyś to był etos pracy, nie to, co dziś, narzeka. Punkt widzenia prezesa wielu osobom się pewnie nie spodoba. Nie podoba się również mi. Bo gonienie za kasą i wypruwanie sobie żył nie może być sensem życia.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Jest jednak różnica pomiędzy roszczeniowością, na przykład żądaniem premii bez żadnych osiągnięć, a dobrym czy partnerskim traktowaniem pracowników. Roszczeniowość to jest żądanie kawy ze Starbucksa w biurze. Partnerskie traktowanie to taka sama kawa w biurze zarządu i na open space.
Ale ciągle nie wiem, co złego jest w tym, że człowiek wykonuje dobrze swoją pracę? Na tyle dobrze, że znajdzie jeszcze czas na zrobienie paru pompek albo wypielenie ogródka? Ja osobiście bym się z tego cieszył. Bo pracownik, który ma spokojną głowę, więcej czasu, pamięta, jak jego dzieci mają na imię, popracuje dłużej i z większą satysfakcją. Jeśli praca zdalna nie spowodowała problemów w firmie, to czemu mamy jej unikać?
To zresztą jest problem dość wydumany, bo ze wszystkich polskich pracowników pewnie góra 20 procent może pracować zdalnie. Kierowcy, sprzedawcy, ochroniarze i setki innych zawodów z niej nie skorzystają.
Mariusz Książek poszedł za ciosem
W drugim wywiadzie dla Forbesa stwierdził, że "zarządzanie zespołem przez Teamsy to sprawa co najmniej problematyczna, jeśli nie kompletna fikcja". Mówi, iż "pandemia, lockdown i przymus pracy zdalnej wytworzyły wśród menedżerów rodzaj próżni". Dlaczego?
- Mieli przymusowy urlop domowy. (...) Przekonali się, że nawet kiedy pracują na pół gwizdka, to firma jakoś toczy się do przodu. Zaczęła się zacierać granica między relaksem a pracą, którą biurowe mury jednoznacznie wyznaczały. To, co dotychczas było elementem czasu wolnego – weekendu lub popołudnia – staje się częścią dnia pracy. Ludzie stworzyli w domu swoją oazę i nie chcą się z niej ruszać, nawet jak przychodzi czas na ważne spotkanie, takie jak posiedzenie komitetu inwestycyjnego czy kredytowego. Mówią, że to jest element ich work-life balance – zauważa,
Mariusz Książek tłumaczy, że skupia się na menedżerach, bo "to oni mają prowadzić biznes do przodu".
– Przewodzić innym ludziom, motywować ich do działania. Z punktu widzenia gospodarczego sytość i zadowolenie z siebie tej grupy zawodowej są najbardziej niebezpieczne. To świetny przykład często omawianego zagrożenia związanego z tzw. pułapką średniego dochodu. Już coś mamy, żyje nam się w miarę komfortowo, więc dlaczego nie odpuścić? – mówi.
Zastanawiam się nad tym i ciągle nie mogę pojąć, co w tym złego. Jeśli żyje nam się dobrze, to po co mamy nadstawiać karku, gnać gdzieś, cisnąć? Świat się zmienia, nie mamy ciśnienia. Pozwólmy życiu toczyć się swoim rytmem. To prawda, że jesteśmy krajem na dorobku, ale z drugiej strony jesteśmy w miarę zamożni.
Może nie musimy wypruwać sobie żył, żeby w ogóle żyć? Nie odbudowujemy kraju po wojennej pożodze. Nie niwelujemy skutków iluś lat komunizmu. Problem w tym, że pracujemy dużo i mało wydajnie. Pracując dłużej, nie będziemy pracować lepiej.
– Gdy są ludzie w firmie, można ich szybko skrzyknąć na spotkanie, burzę mózgów itp. A w pracy zdalnej umawiamy calla za godzinę, bo jest pilny temat do omówienia – i na osiem osób zjawia się pięć, bo trzy są gdzieś indziej, nie odczytały powiadomienia z komunikatora na czas – podkreśla w rozmowie z Forbesem.
Przypomnijmy sobie, co mówił o pracy zdalnej
W jego ocenie praca zdalna w wydaniu polskim jest nadużywana. – Towarzystwo się rozpierzchło na prawo i lewo: były fitnessy, remonty, pielęgnacje ogrodów – przekonuje.
I tu rodzi mi się pytanie: no i co się stało z tym pilnym spotkaniem? Firma przetrwała ten mikrokryzys? Jak rozumiem, udało się. Uff. No i jak to jest: menedżerowie się obijają, pielą ogródki w czasie pracy, urządzają sobie fitness, a firma jeszcze nie padła? Może to znaczy, że są niepotrzebni, bo i wcześniej nie robili nic konstruktywnego. Albo może mają taką samą wydajność przy równoczesnym odciążeniu się z bezsensownych obowiązków. Więc gdzie jest problem?
Panie Mariuszu, ja też w czasie pracy zdalnej robię pranie, w wolnych chwilach ogarniam mieszkanie, zdarzy mi się zupę wstawić, zaraz będę odkurzał. Ogródka niestety nie mam, ale rano daję radę odprowadzić dziecko do przedszkola. A mój pracodawca na to nie narzeka, bo "dowożę". I póki teksty są na czas, ani moja firma, ani ja, nie widzimy w tym problemu.
Widzę za to, że pan Mariusz ma poważny problem w swojej firmie. Bo nie umie wprowadzić jasnych zasad pracy na zdalnym. Owszem, można robić sobie przerwy, to nawet wskazane. Ale znikanie na godzinę? To słabe. Z drugiej strony, skoro jego ludzie w czasie pracy mogą sobie poćwiczyć, zrobić porządki w domu i pielić ogródek, a ich efektywność nie spada, to znaczy, że poprzednio marnowali mnóstwo czasu.
W tym wszystkim jest też efekt bardzo pozytywny, którego Mariusz Książek zdaje się nie dostrzegać. Aktywność fizyczna, kontakt z naturą, samodzielne zrobienie czegoś w domu to są świetne sprawy, pozwalające oczyścić umysł, odskoczyć na chwilę od pracy i powrócić do niej z gotowym rozwiązaniem, energią i świeżością.
Praca w niedziele? Ale po co?
Pan Książek opowiada też, że sam pracuje w soboty i niedziele. Panie Mariuszu, niech pan przestanie. To niezdrowe. Świat się przez to nie zawali. I coraz więcej ludzi to dostrzega. Nikt nie chce przesiadywać po godzinach, to nie ma sensu.
Może ja nie jestem idealnym przykładem, bo w moim zawodzie pracuje się o różnych porach, również w weekendy. Wiele branż tak ma. Pracują też lekarze, piekarze, handlowcy, ochrona, transport i mnóstwo innych.
Ale nie pracujemy 7 dni w tygodniu, bo to bez sensu. Trzeba sobie odpocząć, poczytać dziecku książkę, powygłupiać się z nim, iść z żoną na kawę. Życie jest za krótkie, żeby się tego pozbawiać na rzecz pracy. Trzeba zadbać o siebie, oderwać się od telefonu, komunikatora, komputera.
Owszem, czasem może się zdarzyć, że trzeba coś szybko zrobić i myślę, że wielu pracowników – dobrze traktowanych, docenionych – zgodzi się pomóc. Ale jeśli w firmie panuje pośpiech, gonienie KPI-ów, projektów, challengowanie to znaczy, że firma działa źle. Że ma za mało ludzi, źle zorganizowaną pracę. Jest chora. A ludzie nie chcą pracować w chorych miejscach.
Jeszcze jedna sprawa: spotkania, burze mózgów. Proszę mi wierzyć, to jest zmora korporacji. Nikt nie lubi wysiadywać tzw. dupogodzin na spotkaniach, z których nic nie wynika. Na nich dobrze czują się tylko osoby, które posiadły zdolność mówienia o niczym. Znam takich, jestem pełen podziwu dla ludzi umiejących przez 10 czy 15 minut wylewać z siebie słowa niezawierające treści.
Pilne spotkanie to można zrobić w gronie trzech czy czterech osób. Jak pan zwoła osiem, to połowa będzie się nudzić i marnować czas. Poza tym robiąc pilny meeting, odrywa się ludzi od zadań, wrzuca w inne. Wiele firm odkryło już, że spotykanie się w taki sposób nie ma większego sensu. I działają bez spotkań, co u wielu "tradycyjnych" menedżerów wywołuje palpitacje serca.
Masz propozycję tematu? Chcesz opowiedzieć ciekawą historię? Odezwij się do nas na kontakt@innpoland.pl
Mariusz Książek nie jest jedynym, który nagle budzi się wokół ludzi wyznających inne wartości. Z tym samym problemem mierzy się wiele korporacji, które do tej pory stawiały na tzw. kult zapie*dolu. Okazuje się, że liczba osób gotowych pracować wieczorami, w weekendy, odpowiadających na maile o północy, spada. Większość woli mieć więcej czasu dla siebie, rodziny. Tego nie kupią za pieniądze zarobione wieczorami i w weekendy.