Kolejarze i specjaliści od bezpieczeństwa zżymają się nieco na obecną burzę medialną związaną z systemem radio-stop. Bo system faktycznie jest przestarzały i podatny na zakłócenia, ale im więcej osób o nim wie, tym więcej może sobie poeksperymentować z jego działaniem.
Oliwy do ognia dolał też... Stanisław Żaryn, czyli rzecznik ministra koordynatora służb specjalnych. Zaczął przebąkiwać o możliwej "ingerencji obcego państwa", potem mówił o włączaniu do śledztwa ABW, by w końcu zaapelować o niesianie paniki.
To ostatnie miało najwięcej sensu, bo zakłócenia systemu radio-stop są w Polsce codziennością. Najnowsze doniesienia o tym, że w Polsce w ciągu jednego dnia zatrzymano w ten sposób pociąg lub dwa nie są niczym (niestety) niezwykłym. Z raportu o bezpieczeństwie na kolei w 2021 roku wynika, że system w tym roku włączono ok. 540 razy. Mowa oczywiście o osobach, które zrobiły to w sposób nieuprawniony.
Na kolei są 3 podstawowe systemy zabezpieczeń. Podstawowy to tzw. czuwak. Maszynista ma przed sobą migający co minutę przycisk. Jeśli go nie wciśnie co 60 sekund, pociąg zacznie sam hamować. Urządzenie sprawdza po prostu, czy z maszynistą wszystko jest w porządku – czy nie śpi, czy nie zasłabł etc.
A jeśli nie wciśnie czuwaka, uruchamia się tzw. SHP, czyli samoczynne hamowanie pociągu. To system, który aktywuje się również po przejechaniu obok czujnika umieszczonego kilkaset metrów przed stacją czy przejazdem. On również włącza alarm, na który maszynista musi zareagować. Jeśli tego nie zrobi (albo spóźni się o ponad 5 sekund), pociąg sam zacznie hamować.
System radio-stop to nieco bardziej zaawansowana technika. Dyżurny ruchu albo maszynista mogą nadać specjalny sygnał radiowy do wszystkich pociągów w okolicy, po którym zostaną one automatycznie zatrzymane. Dzieje się tak, gdy na przykład zdarzy się jakiś wypadek albo jakiś pociąg zostanie skierowany na kurs kolizyjny z innym.
I ten właśnie sygnał jest dość łatwy do zhakowania, szczególnie dla osób mających podstawową wiedzę z zakresu elektroniki i sygnałów radiowych.
System radio-stop wdrożono w Polsce pod koniec lat 80. XX wieku. Wszystko po strasznej katastrofie kolejowej pod Otłoczynem w roku 1980, w której zginęło 67 osób, a 64 zostały ranne. Wtedy dyżurni wiedzieli, że przez przypadek dwa pociągi jechały po tym samym torze wprost na siebie, ale nie mieli możliwości technicznych, by powiadomić o tym maszynistów. Mogli tylko czekać.
Radio-stop od początku był pomyślany jako rozwiązanie proste. Od razu było też jasne, że osoba o podstawowej wiedzy technicznej może taki sygnał wygenerować, więc trzeba wprowadzić bardziej nowoczesne rozwiązanie. Ale radio-stop działa do dziś.
Zmianę w zakresie nieuprawnionego dostępu miało przynieść wdrożenie nowego systemu GSM-R, ale to ma wieloletnie opóźnienie. Jest ono tak duże, że eksperci obawiają się, że kiedy w końcu zostanie wdrożone, będzie już przestarzałe. W tej chwili GSM-R działa na zaledwie kilkuset kilometrach tras kolejowych. W Polsce eksploatujemy ok. 20 tysięcy kilometrów torów.
Radio-stop jest na razie jedynym działającym systemem, który umożliwia zdalne zahamowanie pociągu. Mimo podatności na zakłócenia, nie ma dla niego alternatywy. Warto też zauważyć, że elementy systemu SHP są dość często kradzione.