Rząd chce wprowadzić plan obniżenia rachunków za energię elektryczną w życie. Jak dowiedzieliśmy się, nie chce zrobić tego w drodze ustawy, a rozporządzenia. Oznacza to wykonanie uniku przed senatem i ominięcie go w procesie legislacji przedsięwziętych założeń.
Reklama.
Reklama.
Szeroko komentowana ustawa, która zakładała wprowadzenie w życie obniżkę o 5 proc. cen energii elektrycznej wykorzystanej w 2023 roku, została zablokowana przez Senat.
Jako, że większość, w tej izbie naszego parlamentu, mają posłanki i posłowie paktu senackiego, decyzja ta w oczywistych powodów nie jest na rękę obozowi Zjednoczonej Prawicy.
Rząd w patowej sytuacji? Tylko na pierwszy rzut oka
Mogłoby się wydawać, że w związku z decyzją senatu, rząd Zjednoczonej Prawicy będzie miał problem z przeforsowaniem swoich zmian w zakresie cen energii elektrycznej. Tymczasem politycy PiS znaleźli wytrych do ominięcia senatu w procesie legislacyjnym.
Postawili na to, by sprzedawcy energii elektrycznej obligatoryjnie przyznali gospodarstwom domowym upust od cen, które obowiązywały na początku bieżącego roku.
Czytaj także:
Ile zapłacimy za prąd w 2023 roku po obniżce?
Zgodnie z przyjętym przez rząd założeniem, rabat na energię elektryczną ma wyniesie 120 złotych. Oznacza to, że faktycznie w tym roku zapłacimy za prąd mniej. Obniżkę można zobrazować w bardzo prosty sposób, ponieważ dla większości gospodarstw domowych w Polsce oznacza to jeden darmowy rachunek za energię. Zmiana ceny rok do roku nie obejmie jednak wszystkich.
Masz propozycję tematu? Chcesz opowiedzieć ciekawą historię? Odezwij się do nas na kontakt@innpoland.pl
Jak zapłacić za prąd mniej w 2023 roku?
Opisywana obniżka cen energii elektrycznej nie obejmie 100 proc. gospodarstw. Z niższej ceny skorzystają jedynie ci, którzy zdecydują się wyrazić zgodę na komunikację drogą elektroniczną oraz otrzymywanie informacji o produktach i świadczonych przez dostawców usługach.
Konkretnie o rachunkach za prąd
Redakcja INNPoland wielokrotnie dokonywała analiz wydatków związanych z energią elektryczną. Zużycie prądu w gospodarstwach domowych rośnie o małe kilka procent rocznie. Dla uproszczenia obliczeń załóżmy, że rocznie zużywamy 32 000 gigawatogodzin po 1 zł za kilowat. Gigawat to milion kilowatów. Co wychodzi? 32 miliardy złotych. Tyle teoretycznie wyniosłaby oszczędność polskich rodzin na prądzie, jeśli miałby być za darmo
Jak podkreślał w swoim felietonie Konrad Bagiński, skupmy się na tych 32 miliardach złotych rocznie. Kto miałby za to płacić? Przecież rząd nie ma własnych pieniędzy. I tak płacilibyśmy my, obywatele, ale w jakiś dziwny i pokrętny sposób. Właściciel willi pod miastem nie płaciłby tak samo, jak emeryt w kawalerce?
Te same 32 miliardy musiałyby zostać wcześniej zebrane w formie podatków, by można było ten prąd produkować i przesyłać. Sam fakt, że jakiś koncern energetyczny jest państwowy, nie sprawia, że działa za darmo. Musi płacić ludziom, płacić podatki, musi kupować, sprzedawać, zarabiać – choćby na inwestycje w badania, nowe technologie, remonty i mnóstwo innych rzeczy.