PiS ma nowy pomysł na kampanię wyborczą. Chce, by przynajmniej 2/3 produktów spożywczych w sklepach pochodziło od lokalnych dostawców. To wyważanie otwartych drzwi: już dziś ten wskaźnik jest o wiele wyższy. W teorii Lidl czy Biedronka mogłyby więc... zmniejszyć ilość polskich produktów na półkach. W co gra partia Kaczyńskiego?
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Mamy nowy punkt programu PiS. Partia wymyśliła, że powinno się prawnie zagwarantować, by na sklepowych półkach minimum dwie trzecie owoców, warzyw, produktów mlecznych i mięsnych oraz pieczywa pochodziło od lokalnych dostawców.
Pomysł ogłosił poseł PiS Krzysztof Ardanowski. Program nosi nazwę "Lokalna półka".
Lidl z Biedronką i większość innych sieci pewnie przecierają oczy ze zdumienia. Dlaczego? Cóż, identyczny pomysł PiS miał już w 2019 roku. Wtedy postulował, by w sklepach była połowa polskich produktów. Ten pomysł dość szybko zgasł, bo stało się jasne, że ten wskaźnik jest wyższy.
"Okazało się, że ewentualne wprowadzenie takiej zasady byłoby równie sensowne jak oranie zaoranego już pola. Obecnie na półkach Biedronki i Lidla już dziś znajduje się 70 – 90 proc. produktów polskich" – pisaliśmy w 2019 roku.
I od tej pory nic się nie zmieniło. Jak pisze "Rzeczpospolita" ponad 93 proc. produktów spożywczych oferowanych przez sieć Biedronka pochodzi od polskich dostawców.
– Promowanie polskiej żywności jest jednym z kluczowych filarów działalności sieci. W 2022 roku sieć współpracowała z 250 lokalnymi producentami produktów świeżych, a klienci kupili ponad 87 mln warzyw i owoców od takich dostawców – mówi "Rz" Grzegorz Pytko, dyrektor działu zakupów w sieci Biedronka.
Podobnie jest w Lidlu. Już w 2019 roku sieć chwaliła się tym, że 70 proc. żywności na jej półkach pochodzi z Polski. Co więcej: Lidl jest sporym eksporterem.
Tylko w 2022 roku prawie 300 polskich dostawców wyeksportowało swoje produkty w ramach marek własnych Lidl na 28 zagranicznych rynków, na których obecna jest ta sieć. Wartość tego eksportu wyniosła blisko 5,4 mld zł.
Natomiast w ciągu pięciu lat (2018-2022) eksport polskich produktów za pośrednictwem międzynarodowej sieci Lidl osiągnął wartość ponad 18 mld zł. Wartość dotycząca eksportu od lat stale rośnie – Lidl Polska w dalszym ciągu zamierza promować oraz wspierać eksport polskich produktów na rynkach zagranicznych.
Chodzi o to, by gonić króliczka?
Pomysł PiS trafia też na mieliznę z kilku innych powodów. Co sklepy miałyby zrobić zimą na przykład w kwestii owoców? Sprzedawać tylko jabłka? Bo w Polsce cytryny, banany i mandarynki jakoś nie chcą rosnąć.
Zimą sprzedaż owoców zagranicznych faktycznie może być większa niż polskich. Nie jesteśmy też producentem krewetek, wielu gatunków ryb czy przekąsek – na przykład nerkowce albo pistacje jakoś się w naszym klimacie nie przyjęły.
Są jeszcze kwestie prawne. Samo ministerstwo rolnictwa w 2020 roku orzekło, że takie zapisy w polskim prawie byłyby niezgodne z europejskimi przepisami.
Pomysł PiS nie ma więc najmniejszego sensu: jest niezgodny z prawem i oderwany od rzeczywistości. Po co więc partia go promuje?
"W swoim najnowszym pomyśle kampanijnym PiS chce przypodobać się tak rolnikom, jak i producentom, a tradycyjnie zaatakować duże sieci handlowe" – pisze "Rz".
"W środowisku tzw. Zjednoczonej Prawicy podobne pomysły – w różnych wersjach – pojawiały się od wielu lat. Jednak przez osiem lat rządów PiS nie kiwnął nawet palcem, by zrobić cokolwiek w tej sprawie" – dodają wiadomoscihandlowe.pl.
Jak pisaliśmy już w INNPoland.pl, kampania PiS pełna jest pomysłów sprzed 4 lat. Premier Morawiecki zapowiada, że będzie rewitalizował osiedla z wielkiej płyty. Dokładnie to samo obiecywał w 2019 roku. Zapowiada też, że w szpitalach będzie w końcu lepsze jedzenie. To jest również żywcem wyjęte z programu partii z 2019 roku.