Wiceminister rolnictwa Michał Kołodziejczak zapewnia, że polskie służby wzięły się ostro do pracy. Kontrolują nie tylko zboże przyjeżdżające bezpośrednio z Ukrainy, ale trzepią też TIR-y wjeżdżające z Litwy i pociągi z ziarnem, które już są w Polsce. Czy to wystarczy, by uspokoić rolników?
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
– We wtorek wieczorem rozmawiałem z głównym inspektorem transportu drogowego i dzisiaj mamy już mocne kontrole ciężarówek z Litwy, które wjeżdżają do Polski i wiozą zboże – mówi wiceminister rolnictwa Michał Kołodziejczak w rozmowie z naTemat.pl.
Tłumaczy, że trwające już kontrole cukru na granicy z Ukrainą to niejedyne działania resortu rolnictwa w ostatnim czasie.
– Badamy, co wjeżdża z Litwy, a konkretnie, czy nie ma przewozu z Ukrainy na Litwę i z powrotem, bo dokumenty na to wskazują, więc sprawdzamy to wszystko. W tej właśnie chwili sprawdzany jest także pociąg w Lublinie, na którym jedzie zboże. Sprawdzamy dokładnie, skąd jedzie, ponieważ jest podejrzenie, że to zboże mogło przyjechać z Polski na Litwę i teraz wraca – dodaje Kołodziejczak.
Rolnicy mówią "dość"
Przypomnijmy: już jutro, w piątek 9 lutego kierowcy w wielu miejscach w kraju muszą spodziewać się utrudnień w związku z blokadami dróg i niektórych przejść granicznych. Strajkujący walczą o zmianę przepisów w polityce rolnej Unii Europejskiej i intensyfikują swoje działania, chcąc wywrzeć presję na urzędnikach w Brukseli.
Przedstawiciele NSZZ Rolników Indywidualnych "Solidarność" jasno wskazują przyczyny swojego gniewu, zaznaczając, że "stanowisko Brukseli ws. handlu z Ukrainą z ostatniego dnia stycznia 2024 roku jest dla całej społeczności rolniczej nie do przyjęcia". W komunikacie podkreślają również, że ich cierpliwość wyczerpała się.
Głównym źródłem frustracji rolników jest decyzja Unii Europejskiej w sprawie handlu z Ukrainą, która według nich negatywnie wpływa na sytuację w polskim rolnictwie. O ile dokładne ustalenia tej decyzji nie są jeszcze znane, to już sama perspektywa otwarcia rynku na ukraińskie produkty rolnicze budzi wiele obaw wśród polskich gospodarzy.
Jerzy Wierzbicki, prezes Polskiego Zrzeszenia Producentów Bydła Mięsnego w rozmowie z Portalem Spożywczym wskazuje, że dziś mamy do czynienia z kuriozalną sytuacją, w której Ukraina nie spełnia wymagań, ale ma otwarte drzwi i nieograniczony dostęp do unijnego rynku.
– To chora sytuacja. Rozumiemy, że jest wojna, ale to UE powinna wykładać fundusze na pomoc, a nie sprawiać, że fundusze wykładają de facto polscy rolnicy, ponosząc straty po to, żeby zarobić mogli dostawcy z Ukrainy. Pomagajmy, ale nie nadmiernym kosztem naszych rolników, obciążenia powinny być rozkładane równomiernie – apeluje.
– Jeżeli będziemy pasywni to będziemy mieli coraz większy problem. Mamy świadomość, jak mocne są siły rynkowe kiedy jest duży interes do zrobienia. Pamiętamy, że kiedy ukraińscy eksporterzy dostarczali filet z kością na zerowym cle do UE, okazało się, że Bruksela była bezradna. Urzędnicy nie potrafili rozwiązać tego problemu przez długi czas, przez co destabilizował się rynek, a wola polityczna była za słaba. Dziś mamy większy napór, bo to nie tylko drób, ale i cukier, zboża itp. – wylicza.
Rolnicy nie chcą dziurawej granicy
Obawiają się oni konkurencji ze strony tanich ukraińskich produktów, które mogą zagrozić polskim producentom, narażając ich na utratę dochodów i upadek gospodarstw.
– Dzisiaj mamy do czynienia z zaniedbaniami, które są prowadzone w Polsce przynajmniej od początku wojny z Ukrainą, a tak naprawdę wcześniej. Polska granica, z tego co ja widziałem po tej trzydniowej wizycie na niej, nie zostało odpowiednio przygotowana na aż tak duży napływ towarów z Ukrainy. Dzisiaj te wszystkie błędy trzeba naprawiać – mówił dziś Michał Kołodziejczak w Radiu Wrocław.
Dodał, że przez ostatnie lata tematy podnoszone przez rolników, nie były brane na poważnie przez Komisję Europejską i przez władze Unii Europejskiej.
– Komisja Europejska dopiero zajęła się problemem chociażby cukru, czy importem jaj oraz mięsa drobiowego, kiedy te produkty odbiły się na handlu na zachodniej Europie. A kiedy Polacy mówią, że u nas jest problem, tego nikt nie słucha. Widać, że pierwsze ograniczenia przywozu produktów z Ukrainy, których przyczyną jest wprowadzenie kontyngentów na jaja, drób i na cukier, mają miejsce w momencie, kiedy rynek niemiecki, francuski to odczuwa – zwracał uwagę Kołodziejczak w Radiu Wrocław.