W zasadzie nie ma już wątpliwości, że to Rosjanie zakłócają sygnał GPS nad Bałtykiem. Przy czym ta lokalizacja jest bardzo ogólna, bo GPS jest zakłócany nie tylko nad morzem, ale i w części Polski, nad Litwą, Łotwą, Estonią, krajami skandynawskimi, a nawet wschodnimi Niemcami.
Skąd wiadomo, że to Rosjanie? Za każdym razem sygnał jest zakłócany tuż po tym, jak w polityce dzieje się coś nie po myśli putinowskiej Rosji. A to Szwecja wstąpi do NATO, a to przyleci jakiś ważny polityk, a to jakieś zapowiedzi wsparcia Ukrainy. A to NATO zrobi duże ćwiczenia wojskowe. I za każdym razem wolny od zakłóceń pozostaje tylko korytarz powietrzny wiodący do Królewca.
My, zwykli ludzie, używamy GPS-a do nawigacji po ziemi. Jak źle działa, to najwyżej wejdziemy nie do tej knajpy, albo skręcimy nie w tę ulicę. Ale to tylko jedno, w sumie "amatorskie" zastosowanie tego systemu.
O wiele ważniejszy GPS jest w profesjonalnej nawigacji. Dzięki niemu samoloty latają tam, gdzie powinny i nie zderzają się w powietrzu. GPS prowadzi statki optymalną trasą, z dala od płycizn i mielizn.
Zakłócanie GPS jest więc działaniem bardzo szkodliwym. Ze stref zakłóceń wycofywane są samoloty, muszą latać trasami okrężnymi. Oczywiście rodzi się pytanie: czy piloci, kapitanowie i szyprowie nie umieją nawigować bez GPS-a? Jasne, że umieją. GPS sprawia jednak, że lot czy rejs jest szybszy i bezpieczniejszy. A może lepiej użyć słowa "był".
Z jednej strony nauczyli się zakłócać sygnał GPS w taki sposób, że spada jego dokładność. Na przykład z 1 do 10 proc., czyli tolerancja błędu nie sięga już metrów, ale setek metrów. O wiele większym problemem jest fałszowanie sygnału GPS. Nagle użytkownik widzi, że znajduje się nie nad Bałtykiem, ale powiedzmy – nad Warszawą.
Zakłócacze GPS emitują sygnały radiowe o dużej mocy i częstotliwościach pokrywających się z częstotliwościami systemów odbierających sygnały satelitarne. Urządzenia pozycjonujące mogą więc zostać zdezorientowane.
Ale Rosjanie prawdopodobnie umieją je oszukiwać w bardziej wyrafinowany sposób. Serwis GPSworld opisuje, że zaobserwowano zjawisko "podrabiania okręgu" ("circle spoofing"), w którym sygnał GPS nie jest przerywany, ale "elektronicznie przechwytywany i przenoszony w inne miejsce".
Brzmi to dziwnie, ale było to widać na przykładzie jednego z samolotów, który na mapie GPS trafił w inne miejsce i wyglądało, jakby leciał po okręgu.
Zjawisko znane jako "circle spoofing" było do tej obserwowane jedynie na morzach, w przypadku statków. W lotnictwie odnotowano je po raz pierwszy. W przypadku Circle Spoofing odbiorca jest elektronicznie przechwytywany i "przenoszony" w inne miejsce. Następnie wydaje się, że porusza się po okręgach, prawie zawsze w kierunku zgodnym z ruchem wskazówek zegara.
Musimy tu zaznaczyć, że większość rzeczy, które wiemy, pochodzą od niezależnych analityków, zajmujących się tzw. OSINT-em. Pod tym pojęciem (Open Source INTeligence) kryje się działalność analityczna opierająca się na ogólnodostępnych danych. Służby polegają też na innych rodzajach materiałów. Jest np. HUMINT, czyli dane zebrane od źródeł osobowych, czy SIGINT, polegający na analizie sygnałów elektromagnetycznych.
W przypadku Baltic Jammera, czyli "wielkiego ruskiego zagłuszacza" źródła oficjalne wypowiadają się nader oszczędnie, w zasadzie informując jedynie, że problem istnieje.
Jak podkreśla specjalistyczny serwis GPSJam, obszarem najbardziej dotkniętym zagłuszaniem jest obszar wokół Królewca. Ta rosyjska eksklawa jest silnie zmilitaryzowana, na pewno znajdują się tam głowice nuklearne. Ale jest też odcięta od Rosji, chociaż można ją połączyć z Białorusią pod warunkiem opanowania tzw. Przesmyka Suwalskiego.
Królewiec ma więc strategiczne znaczenie dla reżimu Putina i nie można się dziwić, że jest chroniony przez tarczę zakłócającą sygnały GPS. Wiadomo, że wiele rodzajów rakiet jest naprowadzanych przez ten system. Nie wiadomo tylko, czy ma to jakieś znaczenie dla rakiet, bo GPS nie jest jedynym systemem naprowadzania, którym się kierują.
Rosyjska prasa pisała, że rosyjska marynarka w Królewcu miała testować Borysoglebsk-2. To wielofunkcyjny system uzbrojenia zdolny do zakłócania sygnałów GPS i komunikacji. Ale Rosjanie mają też Żitel, które są ponoć w stanie zagłuszać sygnały GPS na odległość do 30 kilometrów. Baltic Jammer może więc być siecią różnych urządzeń, chroniących Królewiec.
"Rosyjskie siły zbrojne dysponują szerokim spektrum sprzętu wojskowego przeznaczonego do zakłócania GNSS, w tym zakłócania i fałszowania, na różnych dystansach, czasie trwania i intensywności" – powiedział kilka tygodni temu amerykańskiemu Newsweekowi litewski urzędnik ds. obrony.
Zakłócanie sygnału dla zwykłych użytkowników jest pewną niedogodnością. Dla profesjonalistów oraz wojska jest już jednak jednym z elementów wojny hybrydowej. Rośnie przecież niebezpieczeństwo wypadków i katastrof morskich, powietrznych i lądowych.
Rozmiar problemu z Baltic Jammerem pokazują dane o zakłóceniach lotów. Ostatnio tylko w dwa dni zgłosiło je aż 1614 samolotów cywilnych latających nad Morzem Bałtyckim w Europie Wschodniej.
Na początku tego roku anonimowi piloci powiedzieli Forbesowi, że zaczęli wyłączać nawigację GPS podczas przelotów w pobliżu Morza Bałtyckiego i otaczających go krajów na rzecz innych systemów, takich jak nawigacja inercyjna.
Ale Bałtyk to nie jest jedyny region, w którym mieszają Rosjanie. Podobne incydenty odnotowano także na Bliskim Wschodzie. OPS Group, grupa pilotów i dyspozytorów zajmujących się bezpieczeństwem lotów alarmowała, że "samoloty są atakowane fałszywymi sygnałami GPS, co szybko prowadzi do całkowitej utraty zdolności nawigacyjnych" w regionie.
"To nie jest tradycyjne zakłócanie sygnału GPS. Te ostatnie raporty to fałszerstwo GPS, nie przypomina niczego, co widzieliśmy wcześniej".
Nie wiadomo. Sprawą zakłócania i podrabiania sygnałów zajmują się naukowcy, którzy są nawet w stanie dość dokładnie określić położenie urządzeń zakłócających. Problem w tym, że są one mobilne. Można domniemywać, że armie NATO dokładnie wiedzą, gdzie i kiedy pracują te "jammery".
Tylko nie mogą z nimi nic zrobić. Przecież ich nie zbombardują. Z kolei rządy i oficjalnie działające instytucje stają przed niepokojącym dylematem. Nawet jeśli będą miały pewność (czyli twarde dowody), że to Rosja, to jak i czy ją ukarać? Zakłócanie GPS nad tym krajem byłoby dobrym odwetem, ale niezgodnym z prawem międzynarodowym i konwencjami.
Państwa cywilizowane takich umów przestrzegają. Rosja ma je w nosie. Tylko jak jej po tym nosie dać? Bo pewnego dnia możemy się obudzić w ogóle bez GPS-u i nie będziemy mogli nic z tym zrobić.