Jedna firma nie płaci drugiej, druga trzeciej, potem czwartej. Jeden dług potrafi doprowadzić do upadku nawet kilku przedsiębiorców. Zatory płatnicze wcale nie są domeną najmniejszych przedsiębiorców. W Polsce pozwalamy wielu firmom hodować długi przez lata, co negatywnie odbija się na całej gospodarce. Ktoś przerwie ten zaklęty krąg zatorów?
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
– To prawda, zbankrutowałem. Musiałem zamknąć firmę i zapłacić kilkadziesiąt tysięcy złotych długów – mówi w rozmowie z INNPoland.pl przedsiębiorca, pan Marcin.
Dlaczego zbankrutował? Bo nie zapłacono jemu. Gdyby był sprytniejszy, to i on by nie zapłacił innemu przedsiębiorcy. Ale wolał mieć czystą kartę i nie psuć stosunków. Dług spłacał kilka miesięcy.
– To i tak było szczęście w nieszczęściu, że wyszło tylko kilkadziesiąt tysięcy w plecy. Firma, która zlecała mi usługę, po prostu przestała płacić, odzywać się, telefony się nagle wyłączyły. Zero kontaktu. W sumie jestem szczęściarzem, że zniknęli tak szybko, bo gdyby działali jeszcze kilka miesięcy i zwodzili mnie, straciłbym o wiele więcej – dodaje.
Pan Marcin pracował dla kilku firm, które zlecały mu obsługę części floty samochodowej różnych koncernów. Załatwiał sprawy z ubezpieczycielami, zlecał naprawy. Roboty miał od świtu do zmierzchu, często musiał zasuwać też po nocach. Organizował auta zastępcze, zbierał zepsute.
– Jeden ze zleceniodawców się po prostu zwinął. Zostałem z niezapłaconymi fakturami, za to z innymi fakturami do zapłacenia. Nie wiedziałem, jak spojrzeć w oczy mechanikom, którzy dla mnie pracowali. Nie byłem ich jedynym zleceniodawcą, nie zostaliby całkiem bez pieniędzy. Ale też mieliby kłopoty. Przecież widziałem ich dzieciaki, znałem ich żony. Miałem ambicję, żeby to skończyło się na mnie i nie uderzyło w nich – tłumaczy.
Jego podejście do biznesu jest nietypowe. Jak pokazują dane Krajowego Rejestru Długów, mnóstwo firm hoduje długi przez lata. Od pierwszego wpisu do rejestru dłużników do momentu ogłoszenia upadłości przez sąd mijają często ponad 3 lata. Taki scenariusz przydarzył się co 4. firmie, która na koniec pierwszego półrocza 2024 r. zasiliła szeregi bankrutów.
O wiele rzadziej do rejestru trafiały przedsiębiorstwa występujące o restrukturyzację, one jednak pozostawiły po sobie większe długi. W sumie, w wyniku upadłości i restrukturyzacji firm, od początku br. wierzyciele stracili 141,1 mln zł.
– Spośród firm, które zbankrutowały w pierwszym półroczu 2024 roku, blisko 60 procent było wpisanych do KRD jako dłużnicy. Co gorsza, prawie 22 procent firm było notowanych w rejestrze już na 36 miesięcy przed upadłością. Ten czas wystarczył, by niemal trzykrotnie wzrosła liczba wierzycieli poszkodowanych przez niesolidnych płatników. Mimo kłopotów z wypłacalnością te zadłużone firmy przez trzy lata wciąż aktywnie działały na rynku, zawierając nowe kontrakty i zaciągając kolejne zobowiązania. Rosła też wartość długu, którego finalnie nie spłaciły. To niemal 33 miliony złotych. Sytuacji można by zapobiec, gdyby wierzyciele każdorazowo weryfikowali kontrahenta przed nawiązaniem współpracy – komentuje Sandra Czerwińska, ekspertka Rzetelnej Firmy.
Kto nie płaci? Wcale nie najsłabsi
Z danych KRD wynika, że niepłacenie w terminie wcale nie jest domeną mikrofirm. 88 proc. wszystkich firm, które przed upadłością były notowane w KRD, stanowią spółki. Jedynie 12 proc. to jednoosobowe działalności gospodarcze. Pod względem branż, najwięcej dłużników działało w przemyśle, ale najwyższe łączne zadłużenie obciążało firmy działające w sektorach nieruchomości i w handlu(odpowiednio po 5,13 mln zł). Tuż po nich, z długiem 3,8 mln zł, znalazły się firmy budowlane, z długiem 3,7 mln zł – przemysłowe, a z długiem 3 mln zł – transportowe.
Liczba dłużników–bankrutów rośnie wprost proporcjonalnie do wielkości miejscowości, w której mają siedzibę. Najwięcej takich firm odnotowano w miastach powyżej 300 tys. mieszkańców. Ale najwyższe łączne zadłużenie – 12 mln zł – mają przedsiębiorcy z miast liczących 50–100 tys. mieszkańców. Pod względem regionów wybija się Mazowsze (7,3 mln zł). Niewiele mniej, bo 6,6 mln zł, mają do oddania bankruci z województwa łódzkiego, a trzecie miejsce ex aequo z długiem po 3,9 mln zł zajmują województwa: pomorskie i zachodniopomorskie.
Czy współpraca z dużym chroni przed brakiem płatności?
Polski przedsiębiorca często jest jak polska klasa średnia. Ona jest "o jedną ratę kredytu od bezdomności". Przedsiębiorca "o jedną fakturę od bankructwa". I nawet współpraca z dużym podmiotem nie zapewnia płynności finansowej.
– Mi nie zapłaciła duża firma – mówi pani Alicja. Ma firmę, jest przewodniczką po Warszawie.
– To znaczy zapłaciła, ale 3 miesiące po terminie. W sumie powinnam była wiedzieć, że jak wielka firma zleca coś małej, to niekoniecznie ta mała dobrze na tym wychodzi – uśmiecha się i zaczyna opowiadać.
– Duża firma, gigantyczny koncern zatrudniający tysiące ludzi, wykupił u mnie usługę przewodnika dla swoich gości. Usługa zrealizowana, faktura poszła. Mija miesiąc, kasy nie ma. Dzwonię do zleceniodawcy, okazuje się, że coś się nie zgadza w papierach. Tłumaczył mi dokładnie, że błąd leży po jego stronie i musi powtórzyć proces zakupowy. A w korporacji oznacza to kilka kliknięć, ale wykonanych przez właściwe osoby. Jak ktoś się ociąga, albo jest na urlopie, proces się wydłuża – mówi.
– A nawet jak już jest wszystko w porządku, to firma nie płaci zgodnie z terminem, ale zgodnie ze swoim harmonogramem płacenia faktur. Na przykład piątego dnia miesiąca płaci swoim ludziom, dziesiątego podwykonawcom, piętnastego płaci za coś innego, dwudziestego za coś. I jak faktura wpadnie w złym dniu, to się opóźni. Owszem, można się ciskać, ale i tak nikt z tym nic nie zrobi. Wniosek jest taki, że we współpracy z dużą firmą też nie ma co liczyć na terminowość – dodaje.
Według analizy Polskiego Instytutu Ekonomicznego na koniec czerwca tego roku 30 proc. firm miało spadającą wartość sprzedaży, a co 4. malejącą liczbę nowych zamówień w stosunku do maja br. Szybującą wartością sprzedaży może się cieszyć zaledwie 18 proc. firm, a zwiększoną liczbą nowych zamówień – 15 proc. Oznacza to, że od ponad dwóch lat udział firm ze spadkiem wartości sprzedaży i liczby nowych kontraktów przeważa nad firmami notującymi ich wzrost.
Najgorsza była sytuacja firm z branży TSL (transport, spedycja, logistyka), w których przewaga ta wynosiła 20 pkt proc. W opinii ekspertów problemy finansowe w polskich firmach są związane ze zmniejszającym się popytem zagranicznym. Wynika to ze słabej koniunktury w państwach strefy euro i nadal niestabilnej sytuacji w europejskim sektorze przemysłowym.
Dług jak kostki domina
Co więcej: wiele firm, które borykają się z utratą płynności finansowej, szuka oszczędności, wpadając w długi i wciągając w nie innych.
– W razie utraty stabilności finansowej przedsiębiorcy rezygnują z usług zewnętrznych, np. ubezpieczeniowych czy reklamowych i szukają "rezerw" w opłatach za utrzymanie działalności. Nieopłacone faktury to prosta droga do zatorów finansowych i upadku firm, szczególnie tych mniejszych i jednoosobowych działalności gospodarczych. W tym kontekście działania prewencyjne, jakie przedsiębiorcy mogą podejmować, żeby się zabezpieczyć przed niewypłacalnością kontrahentów, to bufor na zatory płatnicze i idące za tym problemy z płynnością finansową – mówi Cezary Ciopiński ERIF BIG SA.
Ale to niejedyny powód do zmartwień dla polskich przedsiębiorców. Na rynku funkcjonują bowiem firmy, które mają na koncie rekordowe zadłużenie, co pogłębia problemy finansowe ich kontrahentów. Oznacza to, że partnerzy muszą uzbroić się w cierpliwość, aby otrzymać zapłatę.
Jednak bierne czekanie nierzadko oznacza brak pieniędzy na regulowanie bieżących zobowiązań czy zakup materiałów do realizacji zakontraktowanych zamówień. Problemy dłużników-milionerów przekładają się więc na całą gospodarkę, która stanowi system naczyń połączonych.