
Dyskusja o języku polskim, która przez minione dwa dni toczyła się na konferencji tuż nad granicą z Polską, była nieporównanie spokojniejsza, niż dwa i pół roku temu, gdy Bundestag przyznał 5 milionów euro na jego naukę.
– Dziś mamy stabilność finansową, której nigdy nie mieliśmy. Przez 34 lata dziewczyny, bo to są głównie dziewczyny, nauczycieli mamy dwóch, pracowały właściwie społecznie i szybko od nas odchodziły – mówi DW pedagog Jakub Nowak, przewodniczący Polskiego Towarzystwa Szkolnego „Oświata” w Berlinie. – Dziś chcą pracować i zostają.
Nowak był jednym z kilkudziesięciu uczestników dorocznej konferencji Centrum Kompetencji i Koordynacji Języka Polskiego KoKoPol, w ten czwartek i piątek w Międzynarodowym Centrum Spotkań IBZ w klasztorze Marienthal nad Nysą Łużycką. Tam właśnie świętujący w tym roku pięciolecie istnienia KoKoPol ma swą siedzibę.
Milowy postęp
Z finansowaniem nauczania był według Nowaka "zawsze największy problem".
– Przychodziły młode, fajne, zaangażowane dziewczyny, a po trzech miesiącach, po pół roku, po roku, mówiły: "Przepraszam, dostałam pracę w biurze, muszę odejść" – wspomina przewodniczący "Oświaty" i dodaje, że może pokazać zmianę, do której doszło w ostatnich dwóch, trzech latach, na konkretnych liczbach. W 2022 roku za trzy godziny lekcyjne z przerwami miały 27 euro. Dziś dostają 35 euro za 45 minut. – To jest milowy postęp – podkreśla. Jak to podliczyć, wychodzi, że jest to ponad pięć razy więcej.
Sytuacja zmieniła się tak radykalnie po decyzji posłów Bundestagu, którzy w 2022 roku przeznaczyli 5 milionów euro do wydania do 2025 roku na naukę języka polskiego dla dzieci i młodzieży (do 25 roku życia), które tym językiem posługują się w domu. W takim wypadku mówi się o języku pochodzenia (po niemiecku Herkunftssprache). Drugim warunkiem było, że dofinansowanie będzie dotyczyć wyłącznie nauczania pozaszkolnego, gdyż to, co robią szkoły, nie należy do kompetencji federacji (bundu), lecz krajów związkowych (landów).
– Dzieci z małżeństw, w których z Polski wywodzi się matka, to 90 procent tych, które mogą skorzystać z tych możliwości – mówi Gunnar Hille, twórca i dyrektor KoKoPolu, która to instytucja decyzją Bundestagu stała się koordynatorem i nadzorcą rozdziału federalnych pieniędzy dla polonijnych organizacji zajmujących się nauczaniem dzieci polskiego.
Kolejny przełom?
Wtedy, gdy Bundestag decydował o tym wsparciu, mało kto z działaczy polonijnych w ogóle słyszał o istnieniu KoKoPolu, a tym bardziej jego szefie. Na dodatek wieść o milionach, z których mogliby dostać jakąś cząstkę, docierała do nich bardzo różnymi, niejednokrotnie przypadkowymi kanałami. Gdy więc zjechali wtedy na konferencją do leżącego dla większości z nich niemalże na końcu świata Ostrowca (Ostritz) nad Nysą Łużycką, który też był raczej nieznanym miejscem, emocje mocno w nich buzowały. Wyczuwalna była nieufność, na co tak naprawdę pójdą te pieniądze.
Skoro więc teraz nikt nie protestował, gdy szef "Oświaty" opowiadał, jak bardzo się to wszystko zmieniło od tamtego spotkania, to może znaczy, że doszło jednak rzeczywiście do jakiegoś przełomu? Zresztą drugiego z rzędu, bo już sama decyzja Bundestagu była przełomowa. Po 30 latach Niemcy postanowili mianowicie zrealizować zobowiązania potwierdzone podpisami Helmuta Kohla i Hansa-Dietricha Genschera pod Polsko-Niemieckim Traktatem o Dobrym Sąsiedztwie.
Skuteczne działania
O ile w Niemczech mało kto wie coś o KoKoPolu, choć zapewne ta nazwa znaczy już coś dla wielu polonijnych działaczy, o tyle w Polsce jest to instytucja niemal kompletnie nieznana, może z wyjątkiem obszarów nadgraniczych.
– Co mnie naturalnie dziwi, bo kilka lat temu po polskiej stronie toczyła się duża debata, co należy zrobić z nauczaniem niemieckiego w Polsce i polskiego w Niemczech, w której nie brakowało zarzutów pod adresem Berlina – mówi w rozmowie z DW niemcoznawca i historyk z Uniwersytetu Wrocławskiego, profesor Krzysztof Ruchniewicz, który także wziął udział w tegorocznej konferencji KoKoPolu.
I przypomina, że rząd PiS zdecydował wtedy o zmniejszeniu liczby godzin nauki języka niemieckiego dla dzieci z mniejszości niemieckiej.
– Trzeba przyznać, że te działania polityków poprzedniej władzy skłoniły posłów Bundestagu do zwiększenia finansowania nauczania języka polskiego – mówi naukowiec, którego przedstawiciele "poprzedniej władzy" zwalczali za głoszone przezeń opinie, zwłaszcza w odniesieniu do ich żądań reparacji.
Nie tylko pieniądze
Tam, gdzie chodzi o uczenie się, pieniądze są niewątpliwie ważne, choćby właśnie dla nauczycieli, ale także na podręczniki i wszystko inne, co do tego jest potrzebne, choćby czynsz za wynajem pomieszczeń, gdzie ta nauka ma miejsce.
Ale są jeszcze inne czynniki, które mogą mieć kapitalne znaczenie, jak chęć dzieci, by się uczyć. A także ich rodziców, bo nie wszystkim na tym zależy. A zdarzają się i tacy, którzy są zdecydowani przeciwni, by ich dzieci mówiły po polsku. W małżeństwach mieszanych takie postawy mogą występować zarówno po polskiej, jak i niemieckiej stronie.
Zdarzają się i takie sytuacje, że polskiej mamie niezbyt zależy, by jej dziecko mówiło po polsku, ale chce tego niemiecki tato, który nauczył się polskiego i wciąż się interesuje Polską. To przypadek Jonasa Koleckiego, jednego z młodych uczestników fascynującej wieczornej dyskusji w Sankt Marienthalu o dwujęzyczności, odnajdywaniu swojej tożsamości i o wszystkich zjawiskach temu towarzyszących, nie zawsze zresztą miłych.
"Dwujęzyczność to moja rodzina"
– Dwujęzyczność to jest po prostu moja rodzina – mówi 26-letni Jonas, który studiuje kulturoznawstwo wschodnioeuropejskie na Uniwersytecie w Poczdamie. – To moja matka, która urodziła się w Polsce. I choć nie nauczyła mnie swojego języka, to jednak przekazała mi pewne jego wyczucie – mówi.
Kim jest? Polakiem? Niemcem? – Obywatelem Niemiec o polskich korzeniach – odpowiada. Nie dziwi go, że niemieccy koledzy widzą w nim po prostu Niemca.
– Problemem jest, że przez Polaków jestem postrzegany tylko i wyłącznie jako Niemiec – podkreśla. Dzieje się tak pewnie dlatego, że nie mówi perfekcyjnie po polsku. Boli go, że Polacy, którzy chwalą się historią I Rzeczypospolitej, odmawiają uczestnictwa w kulturze polskiej takim jak on przedstawicielom niemieckiej Polonii.
– Gente Ruthenus, natione Polonus (z pochodzenia Rusin, z narodowości Polak – przyp.). W I Rzeczpospolitej magnat z Ukrainy mógł nie mówić po polsku, ale miał prawo czuć się Polakiem. Dlaczego w przeszłości było to coś normalnego, a teraz już nie? – pyta retorycznie i dodaje, że to dla niego niezrozumiałe.
Umowa o współpracy
Debatę z młodymi, urodzonymi w Niemczech ludźmi, którzy odnajdują w sobie i polskość, i niemieckość, prowadził Robert Żurek, dyrektor Fundacji „Krzyżowa” dla Porozumienia Europejskiego. Kilka godzin wcześniej w tej samej sali podpisał umowę o współpracy z gospodarzem konferencji, szefem fundacji Stiftung IBZ St. Marienthal Gregorem Schaaf-Schuchardtem.
– Stwierdziliśmy, że warto połączyć siły i stworzyć wspólną ofertę skierowaną przede wszystkim do społeczności Dolnego Śląska i Saksonii – mówi w rozmowie DW. Mają to być i spotkania młodzieży, i nauczycieli z obu regionów, ale także "pewne projekty aktywujące seniorów".
Jednym ze szczególnych tematów wspólnych działań ma być popularyzacja polsko-niemieckiego podręcznika do historii. – Wydaje nam się, że to jest świetne narzędzie pozwalające zrozumieć, jak druga strona myśli o historii – mówi Robert Żurek.
Z kolei Gregor Schaaf-Schuchardt już teraz mówi o rozszerzeniu tej współpracy na Czechy. W tej chwili trwa poszukiwanie partnerów. – Chodzi o to, by razem znajdować odpowiedzi na pytania, co nas łączy i pozwala się przyjaźnić – mówi szef IBZ.
Polski jest fajny. Ist cool
Tymczasem KoKoPol szykuje się do kampanii, która ma pokazać Niemcom, że nie taki diabeł straszny, jak się go maluje. Że polski nie taki trudny, żeby nie można było się go nauczyć.
– Najpierw szefowa naszego działu naukowego Magda Telus przyszła z hasłem "Polski jest fajny" – mówi Gunnar Hille. Wydawało się, że te trzy słowa powinien zrozumieć każdy Niemiec, ale okazało się, że wcale tak nie jest. – W końcu zdecydowaliśmy się na hasło w trójjęzyczne: "Polski ist cool". Myślę, że pierwsze słowo da się łatwo rozszyfrować jako "Polnisch", a pozostałe dwa nie powinny już dla nikogo stwarzać problemu – uważa szef KoKoPolu. I dodaje, że nie wie, kto to hasło w końcu wymyślił: – To była praca zbiorowa, nie ma jednej osoby, która by miała prawa autorskie – zaznacza.
"Polski ist cool" widnieje już na plakatach KoKoPolu. Hille chodzi już w sweterku z takim napisem, są już koszulki z nim, niebawem będzie można je kupić.
– Chcemy też dodać odwagi żyjącym tutaj Polakom. Powiedzieć im, że ten język, który wynoszą z domu, jest w Niemczech, dość ważny. Musicie nim mówić i go rozpowszechniać – przekonuje szef KoKoPolu. Stąd też kampania na platformach społecznościowych, do której zatrudnieni już zostali znani influencerzy. – Mamy już milion kliknięć – cieszy się Gunnar Hille.
Autor: Aureliusz M. Pędziwol
Zobacz także
