Linie lotnicze stają się bydłowozami: koniec wygód, a taniej nie będzie. "Pasażerowie się buntują"
Mniej za bilety już nie zapłacimy, a z komfortem lotu będzie tylko gorzej – takim zdaniem można podsumować to, co dzieje się ostatnio w branży lotniczej. Niskokosztowi przewoźnicy w rodzaju Ryanaira czy Wizzaira sprowadzili już ceny do minimalnego poziomu, a koszty prowadzenia biznesu pozostają niemałe. Co dalej? Cięcia na komforcie podróżowania.
Jak linie lotnicze tną koszty?
Taka idea to woda na młyn linii niskokosztowych. Największym fanem dziwnych pomysłów jest zdecydowanie ekscentryczny szef Ryanaira Michaela O'Leary. Irlandczyk co chwilę wypuszcza balony próbne, testując jak jego pomysły zostaną odebrane przez środowisko i samych klientów. Podczas konferencji prasowych dziennikarze mieli już okazje usłyszeć o ograniczeniu liczby pilotów w kokpicie do jednego (drugi wszak siedzi i nic nie robi, prawda?), a także wprowadzeniu opłat za toalety i sprzedaży miejsc stojących. – To cholerne autobusy ze skrzydłami – rzucił uwagę o współczesnych samolotach.
W sukurs przyszedł mu niedawno szef linii Viva Colombia, który uznał, że fotele można w ogóle wyrzucić. – Jestem zainteresowany wszystkim, co pomoże ograniczyć koszty – zadeklarował.
Grzegorz Celejewski/Agencja Gazeta
Rywalizacja odbywa się też na trasach transatlantyckich. Odkąd między Europą a USA zaczął kursować lowcostowy Norwegian, kolejne linie wpadają na pomysł, by wprowadzać do oferty taryfę „basic” – bez bagażu rejestrowanego i bez możliwości wyboru miejsca. British Airways już to wprowadziło, wśród potencjalnych następców wymienia się m.in. American Airlines i Finnair. Wcześniej na ten sam ruch zdecydowała się natomiast Lufthansa (która notabene już od 2015 roku zaczęła wprowadzać bilety bez bagażu rejestrowanego na krótszych trasach).
Wątłe marże
Lotnictwo to biznes, który od lat operuje na niskich marżach. Międzynarodowe Stowarzyszenie Transportu Lotniczego (IATA) prognozuje, że choć przychody branży w 2018 urosną do 38,4 mld dolarów(z 34,5), to marża utrzyma się na poziomie 4,7 proc.
facebook.com/Ryanair
O zyski trzeba więc walczyć pazurami, a wydatki rosną. Te drugie m.in. za sprawą płac pracowników. LOT dopiero wyszedł na prostą, a już chrapkę na jego zyski mają piloci i reszta obsługi naziemnej. Tutaj konflikt tli się jednak pod powierzchnią, a obsługa nie zdecydowała się na otwarte starcie. Zupełnie inaczej niż w Air France, w którym związkowcy organizują strajk za strajkiem i doprowadzili już do zwolnienia prezesa. A do tego dochodzi jeszcze Brussels Arlines – Belgowie zawiesili aż 75 proc. lotów.
– Przyczyny bywają różne. Inaczej sytuacja wygląda w Locie, a inaczej w „latających socjalizmie” czyli Air France. Są jeszcze linie, które nie przeszły programu restrukturyzacji, co wydaje się trudne do zrozumienia z punktu widzenia liberalnego i konkurencyjnego rynku lotniczego – komentuje Adrian Furgalski, wiceprezes ZDG TOR.
Ekspert wskazuje, że linie lotnicze z jednej strony muszą poprawić warunki, z drugiej - nie mogą iść na duże ustępstwa w rozmowach ze związkami zawodowymi, bo za rogiem czają się kolejne zagrożenia. Największym z nich jest wizja rosnących cen paliwa. – Czkawką odbija się tu przede wszystkim nieprzewidywalna polityka Stanów Zjednoczonych – wskazuje.
Konflikt trawi również środowisko kontrolerów ruchu lotniczego. Przedstawiciele związków zawodowych argumentują, że pieniądze dla kontrolerów można wyciągnąć m.in. podnosząc opłaty nawigacyjne. Kto miałby sfinansować te operację? Przewoźnicy, bo to właśnie w ich gestii (i interesie) leży opłacanie kontrolerów. Co czeka nas w przyszłości?
Furgalski zauważa, że na szczęście wciąż decydujący głos co do warunków, w jakich odbywamy lot, ma regulator. – Gdyby to zależało od Ryanaira, to już dawno lecielibyśmy na stojąco, uczepieni poręczy – wskazuje. Cała reszta zmian wydaje się jednak nieuchronna. Linie rejsowe i niskokosztowe coraz częściej przestają się między sobą różnić.